Bo los pragnie, byś spełnił swoją Własną Legendę.
„Shaman King”
Evolet nie wiedziała, po co marnowali
czas i przylecieli na planetę, na której nic nie było, ale postanowiła nie kłócić
się w tej kwestii z Legendarnym Wojownikiem. Mimo wszystko to właśnie on był
kluczem do utrzymania pokoju we wszechświecie, więc na razie wolała się nie
spierać. Najpierw musiała zorientować się, jaki to typ mężczyzny, by obrać
odpowiednią taktykę.
Pilotowi, który przyleciał razem z nimi,
poleciła, by został na statku, jednak sama nie miała zamiaru tak postąpić. Nie
po to leciała tutaj, zamiast od razu udać się na Yaskas i pochować ojca, aby
obserwować widoki przez okno w pokoju. Zresztą, była to druga planeta, którą
odwiedziła i czuła dreszczyk emocji na myśl, że zobaczy coś nowego.
– Dziwnie tutaj – stwierdziła, obserwując
krajobraz. Wszystko wydawało jej się takie nienaturalne, wręcz abstrakcyjne.
Nie czuła się najlepiej i cieszyła, że to tylko krótka wizyta.
– Oraculum zawsze taka była – powiedział
Legendarny Wojownik. – Planeta bogów jest piękna, na pewno by ci się spodobała,
ale, niestety, nie ma możliwości, by tam polecieć. Tutaj Kaio spotyka się z
mieszkańcami kosmosu.
Evolet uśmiechnęła się do niego szeroko, a
on odwzajemnił gest. Po opowieści Ascota była pewna, że Legendarny Wojownik
okaże się jakimś dziwadłem, ale w rzeczywistości niczym nie różnił się od
innych mężczyzn. Właściwie wydawał jej się normalnym człowiekiem, jedynie
czasem mówił rzeczy, których nie rozumiała. No i nie posiadał imienia.
Postanowiła, że w przyszłości trzeba będzie coś z tym zrobić, bo nie miała
zamiaru przez cały czas tytułować go Legendarnym Wojownikiem.
Jednak najważniejsze było to, że z
łatwością udało jej się nakłonić go, by uczynił ją swoją królową oraz do
wspólnego zamieszkania na Yaskas. Miała nadzieję, że w przyszłości bez
problemów będzie w stanie wpływać na jego inne decyzje, gdyż, niestety,
wątpiła, aby zdawał sobie sprawę, jak wielkie szkody mogło przynieść jego
pojawienie się. Już olbrzymią trudność sprawiło księżniczce wyjaśnienie
dowództwu na Yaskas, co wydarzyło się na Landare. Na szczęście znajdowała się
tam Yvaine, która potrafiła radzić sobie w krytycznych sytuacjach.
Lecz najbardziej Evolet intrygowało, jak
długo mógł żyć Legendarny Wojownik. Może i był sztucznym tworem, ale wątpiła,
by miał przed sobą całą wieczność. Postanowiła, że zgłębi jego historię i się
tego dowie. A skoro RM19 i Reeva znali prawdę, mogli jej w tym pomóc.
Liczyła na to, że sto lat stanowiło górny
limit. Tyle bez żalu by poświęciła, skoro czekało ją znacznie dłuższe życie. W
końcu postanowiła związać się z nim tylko dlatego, by zachować pozycję, dom i
życie, bo jako córka Vrieskasa nawet tego nie mogła być pewna. Nie miała
zamiaru nigdy wybaczyć Legendarnemu Wojownikowi, że zabił tatusia, Ladvariana,
czy nawet męża Kendappy, chociaż nigdy go nie spotkała i nie wiedziała, jakim
był człowiekiem.
Mężczyzna zaprowadził ją na polanę
porośniętą białymi kwiatami i otoczoną wysokimi głazami. Na początku zdawało
jej się, że to okrąg, ale po dłuższej obserwacji doszła do wnioski, że trapez.
Na środku znajdował się kamienny ołtarz, obok którego stał człowiek. Zapewne Kaio, pomyślała, przypominając
sobie, jak RM19 opisał najwyższego boga. Chyba że w kosmosie znajduje się
więcej osobników o nieokreślonej płci.
– Dobrze cię znów widzieć, Kaio. Żałuję, że
ostatnim razem nie było dane nam się spotkać – potwierdził przypuszczenia
księżniczki Legendarny Wojownik, skłoniwszy lekko głowę w geście szacunku.
Evolet uczyniła to samo, chociaż dobrze wiedziała, co tatuś sądził o tych,
którzy tytułowali się bogami. I po ostatnich wydarzeniach musiała przyznać mu
rację. – Jednak myślałem, że spotkam tutaj Asharę, Ascota, Yashę i Penyu.
– I ciebie dobrze widzieć, dziecko. –
Uśmiechnął się do niego szeroko, ale wszelka radość momentalnie zniknęła, gdy
przeniósł wzrok na stojącą nieco dalej Evolet. – Przecież to córka tyrana.
Sam
jesteś tyranem, miała ochotę odpowiedzieć kobieta, ale
wiedziała, że tym samym podpisałaby na siebie wyrok śmierci. Postanowiła
milczeć i czekać, aż Legendarny Wojownik wszystko wyjaśni.
– Tak, to jego córka, którą przez wiele lat
więził, nie pozwalając opuścić miasta, w którym się urodziła. Ona rozumie, jak
wielka krzywda działa się we wszechświecie przez te wszystkie lata. Dlatego
postanowiliśmy się pobrać i mam nadzieję, że pobłogosławisz nasz związek.
Kaio przez dłuższą chwilę uważnie
obserwował Evolet, jakby doszukiwał się podstępu. Księżniczka jedynie skinęła
głową na potwierdzenie słów Legendarnego Wojownika, uznała, że milcząc, lepiej
odegra rolę biedniej i pokrzywdzonej kobiety.
– Oczywiście – powiedział w końcu.
Evolet aż sama nie mogła uwierzyć w to, że
jeden z bogów dał się nabrać na to przedstawienie. Najwyraźniej musiał naprawdę
mocno polegać na osądach Legendarnego Wojownika. Tym lepiej dla mnie, uznała.
– Uklęknijcie – powiedział Kaio.
Oboje uczynili to, o co ich poprosił.
Legendarny Wojownik ujął dłoń księżniczki. Pozwoliła mu na to jedynie przez
wzgląd na okoliczności. Gdy wrócą na Yaskas, postawi odpowiednie granice.
Kaio zaczął coś mówić, jednak kobieta nie
znała tego języka i nie rozumiała jego słów. Po chwili znikąd pojawiły się
przed nim dwie korony. Jedną otrzymał Legendarny Wojownik, drugą Evolet.
– Jako mąż i żona przywróćcie i zapewnijcie
pokój we wszechświecie. Od teraz wasza władza odzwierciedla wolę bogów.
Tak
ci się tylko wydaje, pomyślała Evolet. Mordercy nie będą mi dyktować, co mam robić.
~ * ~
Penyu bez ruchu siedział na skorupie
Eduardo i obserwował mijane planety. Sam nie wiedział, gdzie miałby się teraz
udać. Zdawało się, że cały wszechświat pogrążony jest w żałobie, przez co
nigdzie nie mógłby znaleźć dla siebie miejsca, nawet na Berkayu. Snucie się bez
celu wydawało się na chwilę obecną najlepszym pomysłem.
– Pewnie nawet nie zdajesz sobie sprawy,
jak mnie przestraszyłeś, Penyu – wyrwał go z zadumy znajomy głos.
Mężczyzna odwrócił się, nie mogąc uwierzyć,
że patrzył wprost na Nien Sử. Miał wrażenie, że śni, w końcu przyjaciel od
wieków nie ruszał się z Be’Shar.
– Nie patrz tak na mnie, jakbyś ducha
zobaczył, przecież nie oddałem na złom mojego statku i mimo wieku nadal wiem,
jak nim sterować. A tego twojego żółwia wcale nie jest trudno znaleźć.
– Po co przyleciałeś? – zapytał Penyu,
obserwując, jak Nien Sử siada obok niego.
– Bo się o ciebie martwiłem, głupku, w
takich momentach zawsze przylatywałeś na Be’Shar. Przecież wiem, jak bolesne
jest dla ciebie trenowanie tych niczego nieświadomych chłopców, a potem
przyglądanie się, jak stają się Legendarnym Wojownikiem. Patrzenie na twarz Blaara.
– Gdybym wiedział, że chce przyjąć tę
esencję, zająłbym jego miejsce. Ale nawet przez myśl nam nie przeszło, że nasi
dobrzy stwórcy są w stanie zrobić coś takiego.
– Dlatego odmawiasz posady opiekuna
południa? – zapytał Nien Sử.
– Między innymi – wyznał Penyu. – Czasem
czuję się tak bardzo zmęczony. Mam ochotę zaszyć się gdzieś i zapaść w bardzo
długi sen.
Przez jakiś czas siedzieli w milczeniu,
obserwując przestrzeń kosmiczną. Gdzieś daleko kończyła życie jakaś gwiazda.
Kilka razy mrugnęła, jakby starała się walczyć z nieuniknionym losem i
zabłysnąć na nowo, jednakże później zgasła. Zniknęła wśród czerni kosmosu.
– Wiesz, przyjacielu, też polubiłem tego
młokosa, mimo że nie spędziłem z nim tak wiele czasu jak ty – odezwał się Nien
Sử. – Cieszę się, że go do mnie wysłałeś. Jak sądzisz, co teraz stanie się z
północą? Słyszałem, że córka Vrieskasa nie ma zamiaru rezygnować z korony.
– Wszystko w ich rękach. Cóż, ta
Yaskaskanka straciła ojca, była świadkiem tej tragedii. Kto wie? Może jest
właśnie tą osobą, której najbardziej potrzebuje wszechświat. Pozostaje nam
tylko czekać na to, co przyniesie przyszłość – powiedział Penyu. – I wrócę z
tobą na Be’Shar. Potrzebuję odpoczynku, ale nie chcę być sam.
– A ja jednak się z nią spotkam za jakiś
czas. Dawno nie byłem na północy, może zmienisz zdanie i polecisz ze mną. Chyba
już czas, aby zrobić użytek z naszej wiedzy i doświadczenia i dać komuś kilka
dobrych rad. Może dzięki temu Legendarny Wojownik odejdzie raz na zawsze.
– Obiecaliśmy, że nie będziemy się wtrącać
– przypomniał przyjacielowi Penyu.
– I co z tego? – prychnął Nien Sử. – W
młodości lubiliśmy łamać zasady. Odwieczna zasada mówi, że to mieszkańcy
wszechświata tworzą przyszłość, a my jesteśmy jednymi z nich. I tym razem mam
zamiar wziąć w tym udział.
~ * ~
Pamiętał ból, gdy jego świadomość powoli
się wypalała, aż do ostatniego atomu, aż nie zostało z niej zupełnie nic.
Wiedział, że zniknął, tak całkiem, zupełnie. Przecież nic nie miało po nim
pozostać.
A potem wszystko wróciło. Może nie do
poprzedniej formy, bo nie posiadał już materialnego ciała, ale był. Pamiętał,
czuł, widział… A to, co zobaczył, bardzo go zaskoczyło. Miał przed sobą
kamienny łuk prowadzący do Zaświatów. Rozpoznał go bez problemów, gdyż
przekroczył go nie tak dawno temu.
Tym razem postąpił tak samo, chociaż
opisałby to bardziej jako sunięcie w powietrzu. Zaskoczony rozejrzał się
dookoła i zobaczył czekającą na niego postać. Jednak tym razem nie był to
Shirasagi, a Draer szczerząca zęby w pół trupim, pół ludzkim uśmiechu.
– Dobrze cię znów widzieć, Kaelasie –
przywitała się. – Widzę, że udało ci się ocalić także tego drugiego – dodała.
Mężczyzna podążył za wzrokiem Draer i
dostrzegł, że do jego ręki przyczepił się jakiś mały, niemal całkiem
przezroczysty obłoczek. Wyglądał jak strzępek mgły, który miał się rozwiać, gdy
się poruszał.
– To Ladvarian? – zapytał zaskoczony i
zdezorientowany.
Draer potwierdziła skinieniem głowy.
– Ale jak? Przecież miało nas nie być… Kaio
mówił… Nasze dusze miały przepaść na zawsze…
– Powiedzmy, że to prezent ode mnie. –
rzekła z uśmiechem. – Od samego początku posiadaliście zarówno własną duszę
oraz połowę tamtej. Byliście tworami sprzecznymi z prawami natury, podczas
twojej ostatniej wizyty w Zaświatach strażnik to zauważył, dlatego mogłeś
przejść i zarazem pozostać żywy – wyjaśniła. – Spodobałeś mi się. Okrucieństwem
byłoby skazywać cię na taki los tylko dlatego, że ktoś sobie tak wymyślił.
Oczywiście, gdybyś wtedy nie miał mojego amuletu przy sobie, to nic by z tego
nie wyszło. Jednak muszę ci powiedzieć, że zaimponowałeś mi siłą swej woli, bo
inaczej nie udałoby ci się uratować Ladvariana.
– Ale jest tak… – zaczął Kaelas, ale po
chwili zamilkł, nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów.
– To jedynie drobna cząstka jego duszy, ale
to mi wystarczy, by przywrócić mu normalny wygląd i oboje będziecie mogli
stanąć przed strażnikiem, by was osądził i żyć wiecznie w tym świecie jak
wszyscy inni. Jednak dla ciebie mogę zrobić więcej, Kaelasie. Jeżeli chcesz
mogę ukazać ci zarówno Niebo jak i Piekło, pokazać, jak żyją kreatorzy,
odpowiedzieć na wszystkie twoje dotychczasowe wątpliwości, a także powiedzieć
ci znacznie więcej.
– Dlaczego? – zdziwił się mężczyzna.
– Bo mi zaimponowałeś. A gdyby dano ci szansę,
mógłbyś odmienić tamten świat. Więc?
– Pójdę z tobą – powiedział Kaelas.
~ * ~
I oto koniec opowieści o
Braciach Duszy. Powinnam czuć olbrzymią radość, że udało mi się doprowadzić tę
historię do końca, ale chwilowo dominuje smutek, że to już koniec i za tydzień
nie pojawi się już żaden post, że już nigdy nie otworzę Worda, by napisać o
kolejnych przygodach Kaelasa, Ladvariana, Kendappy, RM19, Falonara i innych.
Dobrze, że to taka pora roku, że z powodu alergii zawsze mam chusteczkę w zasięgu
ręki, bo już mi się na płacz zbiera.
Ponad dwa lata pisałam i
publikowałam tę historię, to jednak dużo czasu i zdążyłam bardzo mocno zżyć się
z tym opowiadaniem i pokochać bohaterów (może z wyjątkiem jednego, Paragasie,
dobrze ci tak!), chociaż często byli nieposłuszni i robili to, na co sami mieli
ochotę, a nie to, co ja chciałam.
I ostatecznie udało mi się
napisać epilog, który miałam w głowie niemal od samego początku (część
pierwszą), druga miała być w innych okolicznościach w którymś z rozdziałów, ale
nic dobrego by z tego nie wyszło, więc została przeniesiona na koniec. Trzecią
dopisałam wczoraj, bo serce by mi pękło na pół, gdyby skazała Kaelasa i
Ladvariana na tak niesprawiedliwy los.
Kiedyś pisałam o planach
na część drugą. Zarys mam w głowie, ale z doświadczenia wiem, że sequel to zawsze
dobry pomysł. Czasem mam wrażenie, że to tylko wszystko by zepsuło i lepiej
zostawić to tak. Jednak możliwe, że kiedyś w przyszłości (dalekiej/ bliskiej,
zależy od mojej weny i nastawienia) pojawią się tutaj bonusy. Chciałabym
napisać co najmniej dwa, które mam w głowie od jakiegoś czasu. Jeden o
Vrieskasie, drugi o Kendappie i Evolet z Ladvarinem w tle. Może się uda.
No i czas na
podziękowania. Nie wymienię wszystkich, bo było was sporo. Przede wszystkim
chcę skupić się na tych osobach, które pozostały do samego końca (kolejność alfabetyczna,
o ile się nie pomyliłam). Jednak dziękuję każdej osobie, która przeczytała
chociażby jeden rozdział.
Elfabie vel Ada Otto
– za wszystkie za wszystkie śliczne szablony, może z wyjątkiem pierwszego, o
którym nadal pamiętam (był bordowy (w sensie tło) i RM19 miał być Beniem),
Eduardzio na jego wspomnienie aż się przewraca z rozpaczy. Oraz za napisanie
bonusu z okazji Prima Aprilis. Za szczucie prasującym Kleszczykiem nie
dziękuję.
A., Condawiramurs, Dusia, Gatito, Ismet, Jamie Grant, Straw Cherry
– za wszystkie miłe słowa, które dodawały skrzydeł i sprawiały, że z jeszcze
większą ochotą i zapałem brałam się do pisania, za krytykę i wytykanie błędów,
dzięki czemu dawało to do myślenia i sprawiało, że starałam się, by tekst był
jeszcze lepszy. Dziękuję wam za te dwa lata.
Anonimy
– sądzę, że są czytelnicy, którzy po cichu czytali, jednak nigdy nie
skomentowali. Mam do was prośbę, napiszcie pod epilogiem chociaż krótką
informację, wystarczy: przeczytałam/przeczytałem. Miło będzie mi mieć świadomość, że były takie osoby.
I to byłoby chyba na tyle
(kurczę, tak się rozpisałam i nie wiem, czy dam radę jeszcze dzisiaj Hobbita
zobaczyć). Na zawsze się z wami nie
żegnam, obecnie możecie znaleźć mnie na Legendzie Elleshara. Nie mogłam się
powstrzymać i tam główny bohater także ma imię na „k” :)