Kiedy łamiesz zasady, łam je mocno i na dobre.
Terry Pratchett – Trzy wiedźmy
Ladvarian, przed wyruszeniem na Berkayu, zapoznał się z informacjami
odnośnie tej planety dostarczonymi przez Lothora, jednak nawet to nie mogło
przygotować go do tego, co zastał na miejscu. Określenie zalesiona planeta w
żaden sposób nie odzwierciedlało tego, co zobaczył na własne oczy.
W
rzeczywistości niewiele było tutaj wolnej przestrzeni, przez co kapsuła miała
spore problemy z lądowaniem i ostatecznie musiała przedzierać się przez
liściaste korony. Jednak to same drzewa robiły najbardziej piorunujące
wrażenie. Ladvarian nie był w stanie porównać ich do niczego, co widział w
swoim życiu, a przecież, pracując dla Vrieskasa, zwiedził wiele tak różnych
planet północnego sektora. Wydawało mu się wręcz niemożliwością, aby na
wschodzie czy zachodzie istniało aż takie zróżnicowanie. Z chęcią zwiedziłby
niedostępną strefę południową, by ujrzeć, jakie tam dziwy zamieszkują kosmos.
Zdawał sobie sprawę, że te marzenia muszą poczekać, najpierw miał ważniejsze
rzeczy do zrobienia niż wycieczki krajoznawcze.
Przede
wszystkim musiał skupić się na bieżącym zadaniu. Miał nadzieję, że mieszkańcy Berkayu
okażą się mądrzejsi, przez co zaoszczędzi sporo czasu i, bez wzbudzania
podejrzeń, zdoła dostać się na Oraculum i wrócić na Yaskas, by zameldować Paragasowi
poprawnie wykonane zadanie. Plan wydawał się prosty, lecz posiadał wiele luk,
których nie sposób było wypełnić. Wszystko zależało od tego, jak bardzo główny
generał ufał jego nowej towarzyszce i czy nie polecił jej dodatkowych zadań, o
których on nie miał pojęcia.
Gdy tylko
zobaczył Keres, nie mógł powstrzymać zdziwienia. Później przyszło przeczucie,
że coś jest nie w porządku i Paragas miał ukryty cel, wybierając właśnie ją.
Kobieta była niezwykle niska, Ladvarian przewyższał ją o całą głowę, co nigdy
się nie zdarzało. W swoim życiu nie spotkał niższego od siebie dorosłego
mężczyzny, zresztą w większości przypadków kobiet miało miejsce to samo.
Keres na
pierwszy rzut oka przypominała dziecko i to bez wątpienia stanowiło jeden z
elementów zaskoczenia w jej profesji. Książę nigdy nie widział całej twarzy
kobiety, głowę zakrywała płócienną maską z wyciętym niewielkim otworem na oczy.
Te były jaskrawozielone niczym u kota. Zawsze skupione i gotowe do ataku, gdyby
zaszła taka potrzeba.
Co dzień
ubierała się tak samo, a co zdziwiło Ladvariana jeszcze bardziej, nie w srebrne
kombinezony ludzi Vrieskasa, a w szary strój o luźnych spodniach zwężonych przy
kostkach i górze z długim rękawem. Przewiązywała go materiałowym pasem, do
którego przyczepiała pochwę ze sztyletem i małe mieszki, których zawartość
pozostawała dla księcia tajemnicą. Zdawał sobie sprawę, że ukrywa gdzieś także
inną broń.
Pochodziła z
planety Laev, której mieszkańcy nie specjalizowali się w tak oczywistych
misjach podboju. Oni byli cichymi zabójcami, przyczajali się w cieniu, by
stamtąd zadać ostateczny cios. Niscy wojownicy, którzy byli w stanie wcisnąć
się w tak wiele szczelin, szybcy niczym wiatr, precyzyjni w każdym calu.
Idealni mordercy na zlecenie.
Ladvarianowi i
Falonarowi nie spodobało się takie towarzystwo, ale nie mieli innego wyjścia,
jak zaakceptować zaistniałą sytuację, inaczej wzbudziliby za dużo podejrzeń,
czego woleli uniknąć. Pozostawało jedynie wzbudzić czujność i nie spuszczać oka
z Keres. Musieli pozbyć się jej jak najszybciej, gdyż inaczej ona mogła to
zrobić z nimi.
~ * ~
Gdy wylądowali,
na Berkayu nastała już noc. Nie pozostało im nic innego, jak poczekać do rana i
potem rozpocząć rekonesans w terenie. Falonar nazbierał drewno na rozpalenie
ogniska, Keres siedziała z boku, ostrząc zakrzywiony ku górze sztylet, którego
nie nosiła w pochwie przy pasie. Ladvarian zastanawiał się, gdzie ukryła
pozostałą broń i jak bardzo przygotowała się do tej misji.
Starał się nie
spuszczać oka z towarzyszki, jednak otaczający go krajobraz był tak
monumentalny, że nie mógł się powstrzymać, by dokładnie nie przyjrzeć się
wszystkiemu, podczas gdy Falonar rozpalał ognisko i szykował posiłek. Pomógłby
mu, ale wiedział, że mężczyzna nie chciałby tego, a dodatkowo musiał udawać groźnego
i bezwzględnego dowódcę przed Keres.
Ladvarian
obserwował ogromne, sięgające nieba drzewa. Mógł przysiąc, że niektóre
dorównywały lub nawet przewyższały wysokie budynki na Yaskas. Pałac na Landare
nie dorastał im do pięt. Grube pnie drzew wzbijały się ku niebu niekoniecznie w
linii prostej, niektóre lekko się zakrzywiały lub w pewniej odległości
wypuszczały drugi konar, który rozrastał się w innym kierunku. Wszystkie korony
były niezwykle rozłożyste i zasłaniały ciemny nieboskłon. Gdyby nie ognisko rozpalone
przez Falonara, znaleźliby się w całkowitych ciemnościach. Niepokoiło go to
trochę, jednak wiedział, że musi wcielić swój plan w życie. Czas naglił, a
niespodziewany deszcz meteorytów na trasie zmusił ich do nadłożenia drogi i stracenia
trzech cennych dni.
Korzenie drzew
musiały sięgać głęboko pod ziemię, lecz nieliczne z nich postanowiły jednak
gdzieniegdzie wynurzyć się na powierzchnię, by utrudnić marsz wędrowcom. Z
tego, co Ladvarian zdążył się zorientować, ziemie porastały kępy mchu i trawa.
Znajdowały się na niej liście, które musiały spaść z drzew. Ich kształty były
różnorodne i czasem niezwykle zakręcone, ale wielkością nie przekraczały tych, jakie
książę widział w życiu.
Nie mógł oprzeć
się wrażeniu, że drzewa w pewien specyficzny sposób obserwują każdy jego ruch.
Jakby każde z nich posiadało gdzieś ukrytą parę oczu i potrafiło przekazać
zaobserwowane informacje dalej, do kogoś, kto zrobi z nich odpowiedni użytek.
Postanowił
wyrzucić te niedorzeczne myśli z głowy, nie miał teraz na to czasu, musiał
skupić się na czymś, co w obecnej sytuacji było najważniejsze. Przyjął od
Falonara kubek gorącej herbaty, ale nie miał apetytu, chciał, aby to wszystko
już się skończyło. Położył się jako pierwszy, mając nadzieję, że skusi do tego
samego Keres.
Nie wiedział,
ile czasu minęło, zanim oddech kobiety stał się równomierny, co świadczyłoby o
tym, że prawdopodobnie zasnęła. Każda minuta zdawała się być godziną, która
zbliżała go do nieuchronnego świtu, do klęski. Odczekał jeszcze trochę, aby upewnić
się, że Keres rzeczywiście śpi, a nie tylko udaje, po czym, najciszej jak
potrafił, wstał. Miał wrażenie, że i tak przy tak prostej czynności pękło z
tuzin maleńkich gałązek, powodując ogromny hałas, mogący w każdej chwili
zbudzić kobietę.
Umocował miecz
na plecach, chociaż miał nadzieję, że nie będzie go potrzebować, bo inaczej
cały jego misterny plan szlag trafi i pożegna się z szansą udania na Oraculum i
porozmawiania z Wyrocznią. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że wszystko działa
przeciw niemu, by nie dopuścić do zrealizowania celu jego życia.
Najciszej jak
potrafił ruszył w głąb lasu. W blasku dogasającego ogniska dostrzegł Falonara,
który objął niepotrzebną wartę. Siedział plecami do niego, ale nie mógł oprzeć
się wrażeniu, że i tak wiedział, iż Ladvarian wstał. On zawsze wiedział
wszystko, tak niewiele był w stanie przed nim ukryć. Siedział wyprostowany na
jednym z wystających konarów, głowę oparł na dłoniach i pewnie zastanawiał się
nad czymś. Może nadal rozmyślał o śmierci matki lub zdradzie brata?
Ladvarian
wyrwał się z rozmyślań. To nie była odpowiednia pora, nie wiedział, ile
pozostało mu czasu do świtu, a musiał dotrzeć na miejsce i wrócić, zanim obudzi
się Keres albo niewiele potem. W razie czego Falonar na pewno wymyśli dla niego
jakąś wymówkę, ale tylko krótkotrwałą.
Szedł ostrożnie
przez las, oświetlając sobie drogę niewielką latarką zabraną ze statku. Dawała
ona niewiele światła, ale było to lepsze niż błądzenie w ciemnościach. Nie miał
ochoty złamać sobie czegoś przez własną głupotę. Uważnie nasłuchiwał, jednak,
poza lekkim szumem koron drzew, nie usłyszał nic niepokojącego, co dodatkowo
wzbudziło jego czujność. Z informacji dostarczonych przez Lothora wynikało, że
miasto, wioska, osada, czy jakkolwiek tubylcy nazywali obszar swego zamieszkania,
znajdowało się niedaleko miejsca wylądowania kapsuły. Ktoś musiał usłyszeć lub
dostrzec statek. Mieszkańcy Berkayu nie należeli do rasy bezrozumnych dzikusów.
Ladvarian
ostrożnie kluczył między ogromnymi drzewami, uważając, gdzie stawia stopy.
Wydawało mu się, że droga ciągnęła się godzinami, a nadal nie widział celu.
Żałował, że nie miał do dyspozycji większej ilości światła. Może wtedy to
zadanie okazałoby się łatwiejsze. Tak musiał zdać się jedynie na własną
intuicję, że szedł poprawnie i nie zboczył z trasy. Gdyby chociaż ktoś wybudował tu jakieś drogi, pomyślał poirytowany.
Nagle zamarł.
Coś zaszeleściło niedaleko. Czyżby jakieś zwierze w koronach drzew? Stanął,
nasłuchując, ale wokół panowała cisza. Wtedy usłyszał cichy świst. Uchylił się,
nie mogąc oprzeć wrażeniu, że został skierowany prosto na niego. Odwrócił się w
stronę, z której to coś przyleciało i zorientował się, że ktoś zaszedł go od
tyłu. Szybko i bezszelestnie. Zaskoczyli go.
– Przybywam w
pokojowych zamiarach! – krzyknął, mając nadzieję, że to coś da i nie zostanie
zabity na miejscu. Wolał umrzeć w walce, z mieczem w dłoni niż zaskoczony przez
nie wiadomo kogo.
– Na kolana –
usłyszał czyjś głos. Był cichy, jednak zdawał się rozbrzmiewać wszędzie,
docierać w każdy zakamarek lasu. Niczym szum wiatru. Tak podobny do tego, który
słyszał, siedząc przy ognisku. Czy to
drzewa przemówiły?
Niechętnie
wykonał polecenie. W końcu był księciem, nigdy nie zgiął przed nikim kolan.
Wyjątek stanowił Vrieskas, ale jego widział zaledwie raz w życiu i wtedy był
jeszcze dzieckiem, które przybyło na Yaskas, by tam pobierać specjalne
szkolenie. Nie znosił takiego upokorzenia, ale skoro miało mu to pomóc w jego
misji, to musiał to wytrzymać. Jeden raz nikogo nie zbawi, a korzyści mogą być
ogromne.
– Zgaś światło
– powiedział ten sam osobnik co poprzednio.
Ladvarian
wykonał polecenie i znalazł się w całkowitych ciemnościach. Teraz nie widział
zupełnie nic, nawet zarysu konturów drzew czy osobników, którzy znaleźli się
przy nim. Za to ich słyszał, ledwo, ale zawsze. Szelest stóp poruszających się
na leśnym runie. Delikatny i lekki, jakby owe istoty ledwo dotykały ziemi.
Poczuł, jak
ktoś zabiera mu z dłoni latarkę, a następnie odpina miecz. Po raz pierwszy w
życiu czuł się tak bezbronny. Zdawał sobie sprawę, że bez niego także był w
stanie sobie poradzić, ale nie wiedział, z iloma przeciwnikami musiałby się
zmierzyć i jak byli oni uzbrojeni. Dodatkowo już posiadali przewagę, bo był to
ich teren, a ciemność najwyraźniej nie stanowiła żadnego problemu. Zaklął w
duchu, zastanawiając się, co teraz z nim zrobią. Takiego scenariusza nie
przewidział.
– Nie próbuj
żadnych sztuczek, obcy – rzekła ta sama osoba, co poprzednio. Czyżby ich przywódca? Pewnie tak,
odpowiedział sobie. – Jeżeli masz jeszcze jakąś broń, oddaj ją nam po dobroci.
– Nic więcej
nie mam – powiedział zgodnie z prawdą. Jako wojownik Landare nosił ze sobą
tylko miecz, nie potrzebował nic więcej. Czasem zabierał też sztylet, ale nigdy
nie wykorzystywał go do walki.
– Wiemy, kim
jesteś, obcy. Przybyłeś tu, by zniszczyć naszą planetę, by poddać ją władzy
tyrana o ciemnym sercu pozbawionym litości. Nie oddamy ci jej, twoje martwe
ciało posłuży za przestrogę tym, którzy ci towarzyszą. Jednak najpierw
odpowiesz na nasze pytanie. Dlaczego wyruszyłeś samotnie w głąb lasu, w
ciemnościach, do których twój wzrok nie jest przyzwyczajony?
– Chciałem
zaproponować wam układ. Rozwiązanie, które może być przychylne dla obu stron.
Jednak jedna z towarzyszących mi osób nie jest godna zaufania, dlatego szedłem
do was sam – mówił Ladvarian, ostrożnie dobierając słowa. Miał wrażenie, że
jeden nieodpowiedni ruch i zginie na miejscu. Pewnie co najmniej pięcioro
tubylców miało go na ostrzu miecza lub innej broni, której używali.
– Twój trud był
zbędny, obcy. Nie poddamy się woli okrutnika. Wysyłał na naszą planetę już
niejeden statek. Za każdym razem nasza odpowiedź była identyczna. Jesteśmy
zdziwieni, że nadal próbuje, że to, co się tu wydarzyło nie dało mu do
myślenia. Trójka ludzi może i jest w stanie zdziałać wiele na innych gwiazdach,
lecz nie tu, gdzie cała planeta walczy ku swej obronie. Niepotrzebnie
zmarnowałeś swój czas, przyspieszając godzinę śmierci. Jesteśmy wolnym ludem,
nie niewolnikami. Działamy zgodnie z zasadami ustanowionymi przez Wielkiego
Kaio, najwyższego Kreatora. Jeżeli kiedyś przyjdzie nam zginąć w obronie tej
wiary, to zrobimy to.
– Stójcie! –
wrzasnął z trwogą Ladvarian.
Strużki zimnego
potu spływały mu po skroni. Obawiał się, że nie zdąży przedstawić im swojej
propozycji, zanim skończy marnie przebity ostrzem jakiejś broni. Na dodatek nie
powiedziano mu wszystkiego. Skoro wysyłano już tu ludzi, którzy ponosili
klęskę, to dlaczego Vrieskas nie wyciągnął wniosków i tym razem nie posłał
większej armii. Była to naturalna kolej rzeczy.
Nagle brutalna
prawda uderzyła w niego ze zdwojoną mocą. Prawdopodobnie Vrieskas w ogóle nie
wiedział o tym, że on został tu wysłany. To Paragas odpowiadał za pomniejsze
misje, gdy tyran był zbyt zajęty innymi sprawami. Został tu wysłany, bo generał
chciał się go pozbyć. I właśnie mu się to udało.
– Nie stoję po
tej samej stronie co Vrieskas! Też chcę go pokonać – rozpaczliwie chwycił się
ostatniej deski ratunku. Jeżeli to by nie pomogło, to nic nie byłoby w stanie.
Zginie na miejscu.
Zapadła chwila
ciszy. Książę słyszał jedynie delikatny szum koron drzew i swój przyspieszony
oddech. Starał się zachować spokój, jednak nie potrafił. Było to silniejsze od
niego. Szczególnie po tym, czego się dowiedział.
– Co masz na
myśli, obcy? – odezwał się przywódca. – Wylądowałeś tutaj pod sztandarem
okrutnika. Mam uwierzyć ci na słowo, że jest inaczej? Równie dobrze może to być
kolejna sztuczka.
– Mój lud jest
w niewoli od tysiącleci, powoli wymieramy, musimy krzyżować się z innymi
rasami, aby przetrwać. Niedługo zabraknie rdzennych mieszkańców mojej planety.
Nie chcę do tego dopuścić, nie chcę, aby spotkało to inne rasy, dlatego staram
się zawrzeć sojusze z mieszkańcami planet, na które jestem wysyłany. Proponuję im
układ, który pomoże im przetrwać – zakończył Ladvarian, mając nadzieję, że to
przekona ich, aby mu uwierzyli i co najważniejsze nie zabijali.
– Potrafimy
radzić sobie sami – te słowa były dla Ladvariana niczym wyrok śmierci, już
chciał zaprotestować, gdy odezwała się jakaś kobieta.
– Daj mu
chociaż powiedzieć, nie ty sam decydujesz. Słucham, obcy. Jaka jest twoja
propozycja?
Książę
odetchnął z ulgą, po czym zaczął mówić:
– Przybyliśmy
tu z zamiarem podbicia planety. Jednakże Vrieskas nie chce, aby cały lud został
zniszczony, jedynie ci, którzy sprzeciwiają się przejęciu przez niego władzy
nad Berkayu. To ich mieliśmy zlikwidować, a także najpotężniejszych wojowników,
którzy w przyszłości mogliby sprawiać problemy oraz tych, którzy stanęliby na
naszej drodze. W ostateczności pewnie nie pozostałoby u was wielu dobrych
ludzi. Jestem dowódcą, mogę skłamać i powiedzieć głównemu generałowi, że
planeta została podbita i należycie oczyszczona, podczas gdy wy ukryjecie się
wśród normalnego ludu i zachowacie życie.
– Co nam to da,
obcy? – prychnął pogardliwie przywódca. – To błędne koło, będziemy niewolnikami,
tyle że z własnej woli. Nie słuchałeś nas czy po prostu jesteś głupi? Nie
poddamy się.
– Nie to miałem
na myśli – przerwał mu poirytowany Ladvarian. – Jestem w stanie pokonać
Vrieskasa.
~ * ~
Dziś Mikołajki (i pierwszy śnieg zawitał za oknem), więc postanowiłam dodać
rozdział jeden dzień wcześniej.
A przed nami długi cykl rozdziałów o Ladvarianie i Falonarze. Ten to na
razie taki wstęp, ale nie chciałam dodawać czternastostronowego, więc
podzieliłam.
Ojej. "Jestem w stanie pokonać Vrieskasa"? Mam nadzieję, ze książe nie rzucał słów na wiatr i pokona tę bestiwe. Wiem, że chodziło mu o to, że to on jest wybrany, tak? By uratować świat przed Vrieskasem. No, nie powiem Landvarian umie negocować. Coraz bardziej go lubię i cieszę się, ze bęzie z nim więcej rozdziałów :) Pewnie musiał się bardzo przestraszyć, ale i zażenować, że musi paść na kolana. Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńLadvarian od zawsze twierdził, że to on jest powołany do zwycięstwa i mniej więcej o to mu chodziło. A czy naprawdę tak jest, wyjdzie na jaw w finale ;)
UsuńLandvarian strasznie kojarzy mi się z Altair'em. Nie wiem dlaczego. Ale nie ważne. Fajne opisy, a najbardziej podobała mi się scena w której główny bohater został otoczony. Ciemność, cisza i nieznany wróg. Aż czułam jak obmyśla następny swój krok. Fajnie. Dzięki za informację o nowym rozdziale.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńWłaściwie to nie wiem, kim jest Altair, nawet nie mam pojęcia, z kim go powiązać.
Z jednej strony cieszę się, że wracamy do księcia, ale z drugiej, będę tęsknić za Kaelasem :(
OdpowiedzUsuńW tym rozdziale najbardziej zaintrygowały mnie dwie rzeczy: tajemnicza Keres i tubylcy z Berkayu.
Co do tej pierwszej, to zupełnie nie wiem, co o niej myśleć. Na pewno nie została przydzielona im bez powodu, ale mam takie przeczucie, żeby nie sugerować się pozorami. Myślę, że skrywa jakiś ciekawy sekret i sporo namiesza w historii.
A odnośnie mieszkańców planety, to strasznie mnie ciekawi, jak wyglądają (tak ciemno, że ich nie widać, ech!) i co zrobią z księciem. Domyślam się, że nie zabiją, ale pamiętam, że wspominałaś o czymś nieprzyjemnym, co go czeka. Nie będę nawet zgadywać, o co by mogło chodzić, bo nie trafię xD Dość odważne hasło im wygłosił, a mam wrażenie, że na razie to tylko słowa i porywa się z motyką na słońce. Chyba, że ma coś przygotowanego w zanadrzu, o czym nie wiem :> Hmm.. ciekawe ile ma już tych sprzymierzonych planet, może tu widzi swoją szansę? Ale czy to wystarczy na tyrana?
Do Kaelasa powrót w lutym, o ile nas koniec świata nie zaskoczy po drodze ;)
UsuńCo do Keres, to nie był to całkiem przypadkowy wybór, ale sama jej postać jest dość epizodyczna, chociaż swój wyraźny ślad zostawi, ale szczegółów nie zdradzę.
Po raz pierwszy mieszkańcy Berkayu będą opisani w 37, nawet sporo o ich historii się później rozpisałam, bo się wciągnęłam.
Cieszę się,że znów wróciliśmy dopozostałej dwójki... nie potrafię się zdecydować, któtrych losy wolę.najchetniej to już bym przeczytała,jak się spotykają na którejś z planet... Jestem ciekawa,czy ci tajemniczy ubylcy ty pomogą jakoś Ladvarianowi... ja tam myśle że oni są drzewami. ENTY:Pluę Enty, przynajmniej te z Władcy Pierścieni
OdpowiedzUsuńJa też czasem nie mogę się zdecydować, zależy od tego, o kim aktualnie piszę ;)
UsuńMiałam taką wizję, aby zrobić z nich coś na wzór entów, ale ostatecznie zrezygnowałam i zadowoliłam się trochę inną wersją.
Widzę, że powrót do Ladvariana ;). Ciekawe, co szykujesz dla tej dwójki i czy ten rozdział był tym, o którym kiedyś wspominałaś, że to się może fankom tej pary nie spodobać? No, ale według mnie było dobrze, choć nieco się zdziwiłam, że dali się tak łatwo podejść... Aczkolwiek ciekawa jestem, czy owy lud przyjmie układ, aczkolwiek wydają się być dość dumni i nieufnie nastawieni do przybyszów.
OdpowiedzUsuńTa kobieta, która im towarzyszy, Keres, też wydaje się być dość podejrzana. Niby zachowuje się tak, że właściwie jej w rozdziale nie było widać, to jednak budzi moją podejrzliwość i jak widać, Ladvariana też. Ciekawa jestem, jaką odegra rolę.
Czekam oczywiście na nowy rozdział i jak zwykle pochwalę twoje bardzo ładne opisy. Zawsze fajnie się je czyta i bardzo szybko mi poszło z czytaniem tego rozdziału ^^.
Nie, to nie był ten. To coś ma się wydarzyć w następnym.
UsuńLadvarian chciał się z nimi spotkać, jednak nie spodziewał się, że zdołają go zaskoczyć. W jego głowie ta scena wyglądała zupełnie inaczej.
Keres odegra jedynie rolę epizodyczną. Ale coś tam w życiu bohaterów namiesza.
la, la, la a ja mam Eduardo.
OdpowiedzUsuńto nie Eduardo, bo ma czerwony nochal :P
UsuńSzkoda, że na trochę musimy pożegnać się z uroczą trójką, ale przygody księcia również są bardzo ciekawe.
OdpowiedzUsuńNajbardziej zaintrygowała mnie nowa towarzyszka tej dwójki - Keres i mieszkańcy Berkayu.
Szkoda, że na planecie było ciemno i Landvarianowi nie udało się nic zobaczyć. Ciekawi mnie wygląd tych ludzi oraz to jak zachowają się w stosunku do księcia. Musiałaś kończyć w tak ciekawym momencie? Nieładnie ;)
Landvarian wielką mowę im wygłosił, ale czy rzeczywiście uda się mu pokonać Vrieskasa? Jedno trzeba przyznać - pewności siebie to mu nie brakuje ;)
A i jeszcze słowem o Keres... Ciekawe dlaczego ją do nich przydzielono oraz jaka będzie jej rola w tym wszystkim.
Widzę, że nie szczędzisz nam zagadek.
W każdym razie czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam!
Po raz pierwszy mieszkańcy Berkayu będą opisani w 37, nawet sporo o ich historii, strukturze społeczeństwa i wierzeniach się później rozpisałam, bo się wciągnęłam.
UsuńAż tak ciekawy był ten moment zakończenia? Wybierałam na chybił trafił mniej więcej w połowie łączonego 35 i 36. Bardziej nieładnie będzie pod koniec następnego.
Sprawa z Vrieskasem stoi jeszcze po dużym znakiem zapytania (dla czytelników, bo ja już wiem). I na wszelkie wyjaśnienia przyjdzie czas dużo później.
Uwaga, uwaga, wracam do blogowego życia! Przepraszam cię strasznie za tak wielkie opóźnienie, ale brak czasu i komputera nie są najlepszym połączeniem. W każdym razie wróciłam i zabieram się za nadrabianie zaległości.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że rozdziały o Księciu powróciły. Strasznie go lubię, po tym rozdziale chyba nawet bardziej. Mam ogromną nadzieję, że ta mowa, która notabene uratowała mu życie, to nie tylko czcze gadanie i naprawdę uda mu się coś zmienić. Brakowało mi Falonara i jego małomównej obecności, ale nie można mieć wszystkiego. Oby tylko były go dużo w następnym rozdziale, dobrze ci radzę! :D
Keres, Keres... Ciekawi mnie, nie powiem. Nie mam pojęcia, dlaczego to właśnie ona ma im towarzyszyć, kim jest i po czyjej stronie stoi. Ale czuję, że jeszcze namiesza. Nie mniej jednak mam ogromną ochotę czegoś się o niej dowiedzieć, bo szczerze powiedziawszy z miejsca polubiłam ją bardziej niż drugą kobiecą postać w tym opowiadaniu - Kendappę. Może to przez te zielone oczy, ukrywanie się za maską i niepozorność? ^^
Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejny rozdział. :)
Ladvarian wierzy, że to, co mówi okaże się prawdą i naprawdę będzie w stanie wszystko zmienić i naprawić. Jak będzie w rzeczywistości? Okaże się w okolicach finału (już mam w głowie taką świetną sceną, którą mam nadzieje uda mi się opisać).
UsuńW następnym Falonara jest więcej niż tu, ale nie powiedziałabym, że wiele, natomiast rozdziały 37-39 są z jego perspektywy, więc to chyba trochę wyrównuje te braki, prawda ;)
A Keres, hmm... może lepiej na razie nic nie będę o niej mówić, bo znając mój za długi język powiem za dużo.
Zastanawiam się nad decyzją mieszkańców, skoro pisałaś, że już bodajże w następnym rozdziale coś niemiłego spotka księcia. Swoją drogą to dziwne, że dał się podejść, ale może ta cała sytuacja z przybyciem na tą planetę i towarzystwo Keres nieco wytrąciły go z równowagi. Ta kobieta jest jakaś dziwna, tu się z nimi zgadzam. Wydaje mi się, że będzie mogła nieco namieszać, tylko zastanawiam się jak duża ta jej rola tu będzie. Zaintrygowały mnie też ostatnie słowa Ladvariana i jego przekonanie o tym, że może pokonać tyrana. Pozostaje mi tylko czekać.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny, dużo śniegu( o ile za nim przepadasz) oraz pozdrawiam serdecznie :)
Dziękuję :)
UsuńPrawdę powiedziawszy, to nie spodziewał się, że tubylcy będą poruszać się niemal bezszelestnie, a na dodatek ciemności nie będą stanowić dla nich żadnej trudności. Wydawało mu się, że od początku będzie nad nimi górą, a tu nie wyszło.
A Keres swoją rolę odegra, ale na razie o tym milczę.
Te minimalne opady śniegu na razie mogą pozostać. Po 21 może spaść więcej, bo już w domku będę, ale bez przesady ;)
Jestem:) Po pierwszych zaliczeniach, gdzie już dwie piątki są w indeksie, wreszcie u Ciebie jestem^^
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy rozdział:) Oczywiście najbardziej podobały mi się opisy planety Berkayu:) Wyobrażałam sobie to miejsce i pewnie Ladvarian i jego towarzysze czuli się jak jakieś mrówki będąc w otoczeniu tak grubych i wysokich drzew. Podziwiam Ladvariana, że odważył się wejść w te gęstwiny zupełnie sam. Widać, że ludność już była przygotowana na atak i jestem ciekawa, czy pójdą na układ, jaki im zaproponował książę.
Keres... zastanawia mnie ta wojowniczka z Laev. Opisana jest jakby była złym ninja. Nawet nie wiem, czy łatwo z nią pójdzie czy nie, lecz myślę, że tak łatwo zabić się nie da.
Czekam już na next:)
Całuję mocno:**
Gratulację ^ ^
UsuńDziękuję :)
Ladvarian to już taki typ, który nie boi się niczego, gdy ma do załatwienia coś, co według niego zalicza się do priorytetowych kwestii.
Bo ona właśnie miała być takim ninja, o którym swego czasu mówił Kaelas w którymś z początkowych rozdziałów. A więcej o jej dalszych losach w dwóch następnych postach.
Nareszcie coś o Ladvarianie :** Odważny jest, ale ta samotna wyprawa w głąb planety była bardzo ryzykowna. Przecież ten lud mógł go nawet nie chcieć wysłuchać i zabić od razu. Miał szczęście, że zgodzili się, aby powiedział to, co miał do powiedzenia. Ale zaraz, zaraz... on blefuje czy na serio twierdzi, że może pokonać Vrieskasa? Przecież nie ma stu procentowej pewności, że jest Wybrańcem. A może ma? W każdym bądź razie oby miał rację. Lepiej, żeby to on był Wybrańcem niż Kaelas. I dlaczego skończyłaś w takim momencie? Jestem strasznie ciekawa, jak zareagują mieszkańcy tej planety. Może pójdą na układ. A jeśli nie, to co zrobią? Mają przewagę liczebną, więc sytuacja Ladvariana jest ciężka. Chociaż wydaje mi się, że takiej okazji nie przepuszczą i go wysłuchają do końca. Jeśli mu uwierzą... Na pewno zależy im na tym, aby w końcu raz na zawsze pozbyć się Vrieskasa.
OdpowiedzUsuńLadvarian to już taki typ, który nie boi się niczego, gdy ma do załatwienia coś, co według niego zalicza się do priorytetowych kwestii. I w głowie mu się nie mieściło, że tamci mogą go tak podejść i postawić w naprawdę kiepskiej sytuacji.
UsuńLadvarian wierzy, że to, co mówi okaże się prawdą (i że to on jest wybrańcem) i naprawdę będzie w stanie pokonać Vrieskasa. Jak będzie w rzeczywistości? Okaże się w okolicach finału (już mam w głowie taką świetną sceną, którą mam nadzieje uda mi się opisać).
Chyba lepiej Ci się pisze o Kaleasie, co nie? :) Trochę to można odczuć w tym rozdziale.
OdpowiedzUsuńCiekawe, czy mieszkąńcy planety przystaną na propozycję Ladvariana. Są dość sceptyczni i mają zresztąrację, bo też bym nie ufała od początku komuś, kogo utożsamia się z oprawcą.
A ta kobieta, która z nim jest jest jakaś podejrzana. Te zielone oczy mnie z lekka przerażają.
Pozdrawiam :)
O nich obu dobrze mi się piszę, jednak nie lubię tych rozdziałów, gdy gdzieś lądują i przychodzi do opisu planety i rozpoczęcia całej akcji danego fragmentu.
UsuńKto by ufał komuś, kto równie dobrze może kłamać i mieć jakieś inne ukryte intencje. Na ten temat już nic więcej nie mówię, bo zaraz bym jeszcze zaczęła spoilerami sypać.
Wejście w głębię lasu samotnie było zbyt lekkomyślne. A do opisania Paragasa użyłabym jednego słowa, ale nie będę tu używać wulgaryzmów.
OdpowiedzUsuńA co do Keres mam dziwne wrażenie, że jednak będzie po stornie Ladvariana. Te jej zielone oczy są dosyć przerażające, co powoduję, że nie można jej zaufać. Kiedy pisałaś o wojownikach z jej planety przed oczami miałam ninja.
Dziwne, że Falonar za nim nie poszedł. A może jednak?
I muszę przyznać, że Berkayu musi być piękną planetą. Może te wielkie drzewa są trochę przytłaczające, ale jednak to wszystko musiało być piękne.
Weny życzę!
Pozdrawiam!
Ladvarian nie spodziewał się, że tubylcy otoczą go i niemal zabiją, nie dając dojść do słowa. W jego głowie wyglądało to zupełnie inaczej. Zresztą dopiero w kolejnym rozdziale wydadzą wyrok.
UsuńO Keres nic na razie nie mówię, w kolejnym rozdziale wszystko wyjdzie na jaw. Ale jej wygląd rzeczywiście wzorowany był na ninja, o których kiedyś wspominał Kaelas ;)
Falonar tym razem został na miejscu (chociaż mu się to szczególnie nie podobało), aby pilnować Keres.
Witam! Bardzo ciekawa tematyka. Szczerze mówiąc pierwszy raz czytam takiego właśnie bloga. Co prawda dopiero zaczęłam, ale jestem pewna, że będę tu częstym gościem. Może mogłabyś mnie informować o nowych notkach? A może miałabyś ochotę wpaść i ocenić moje notki?
OdpowiedzUsuńJesteś genialna, naprawdę! Skąd bierzesz pomysły na te wszystkie planety? Każda z nich jest inna, wszystkie rasy są tak różnorodne. Rozdział oczywiście świetny. Zaczynam lubić notki o Ladvarianie, a dotychczas wolałamo raczej te kaelasowe. Ta Keres jest podejrzana jakaś... Zastanawia mnie kim naprawdę są mieszkańcy Berkayu. Te drzewa kojarzą mi się troszkę z tolkienowskimi entami. P.S. Jak zwykle komentuję z opóźnieniem. Czas nadrabiać. Przepraszam. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń