niedziela, 14 kwietnia 2013

BONUS: Narodziny cesarza


Za 20 lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj.
Mark Twain
Vrieskas niechętnie skierował swoje kroki do głównej komnaty, gdzie za niecałą godzinę miała rozpocząć się wystawna uczta. Nie miał ochoty w niej uczestniczyć, ale od pół roku pełnił funkcję najstarszego syna i nie miał wyjścia. Założył na siebie swój najlepszy strój – skórzane spodnie i wysokie, sięgające kolan buty z tego samego materiału. Pierś musiała pozostać naga, by pokazywać innym muskulaturę. Mężczyzna nie miał się specjalnie czym chwalić, ale takie zasady ustanowili jego przodkowie. U pasa przypiął pochwę z mieczem. Wąska klinga kończyła się prymitywną, metalową rękojeścią ozdobioną czymś, co miało przypominać łeb jakiegoś zwierza.
Nie potrzebował do walki broni, ale było to kolejne głupie prawo ustanowione przez przodków, którego każdy musiał przestrzegać. Zdawał sobie sprawę, że urodził się jednostką ponad przeciętną. Jego siła nie zależała od kawałka stali, ale brała się z wnętrza. Potrafił wydobyć z siebie ogromne pokłady energii, ale ojciec nie chciał o tym słyszeć, twierdząc, że to nie uchodzi jego synowi. W wieku pięćdziesięciu lat nauczył się w pełni kontrolować swój dar, ale nikt nie pomyślał o tym, aby go wykorzystać. Mógł ćwiczyć w samotności i czekać na odpowiedni moment, przed ludem grając durnia wymachującego mieczem. Nie wiedział, z czego wynikały te zdolności, ale postanowił, że znajdzie odpowiedzi.
Przez lata nikt się nim nie interesował. Był ósmym synem, który wojował orężem o śmiesznie wąskiej klindze, zamiast potężnym toporem czy czymś podobnym. Jednak ten pozorny spokój nie trwał wiecznie. Jego bracia ginęli w licznych kampaniach wojennych ojca. Sądził, że Sejukowi nic nie grozi, bo o jego sile i umiejętnościach bojowych krążyły legendy na całym Yaskas. Jednak rok temu, podczas jednej z bitew, został ranny. Pomimo posmarowania najlepszą leczniczą mieszanką, rana nie chciała się zagoić i z czasem zaczęła gnić. Brat zmarł i to on musiał stanąć u boku ojca jako jego następca.
Było to trudne i niewdzięczne zadanie. Nieraz próbował przemówić ojcu do rozsądku, lecz on w ogóle nie słuchał. Wszystko chciał robić po swojemu, bo żył już dwa tysiące lat, co znaczyło, że znał się na prowadzeniu wojny. Nie docierało do niego, że plany podboju całej planety i zabicie przy tym całej ludności wrogich plemion przyczyni się tylko do szybszego wyginięcia całego ich gatunku. Mogli żyć kilkaset tysięcy lat, ale jeżeli będą postępować zgodnie z taką polityką, to w końcu wyginą.
Cała ta wieczna wojna i walka o dominację, udowodnienie, że było się lepszym tylko przez liczbę lat, jakie się przeżyło, nie przemawiała do Vrieskasa. Rasa zaprzepaszczała czas, który mogłaby wykorzystać na rozwój intelektualny, tocząc bezsensowne, do niczego nie prowadzące boje. Yaskas była ogromną planetą i zamieszkiwały ją miliardy plemion. Bez dobrego planu i dyscypliny nikt nie posiądzie we władanie całego globu. Nie widział sensu w mordowaniu kobiet, dzieci czy nawet mężczyzn, którzy chcieli przejść na stronę zwycięscy. Mimo że takie było prawo.
Kolejny problem, którego nikt nie widział, stanowiły same podboje. Przywódca plemienia wiecznie podróżował, tylko na jakiś czas wracał do swojego zamku. Jedynie główna siedziba była broniona pod jego nieobecność i stacjonowała tam część wojowników. Zdobyte zamki pozostawiano bez ochrony i po jakimś czasie znajdował się ktoś, kto je zajmował i mianował się głową następnego miniaturowego plemienia. Jednym słowem błędne koło.
 Vrieskas pchnął drewniane drzwi i wszedł do głównej sali. Jej rozmiary nie powalały na kolana i zastanawiał się, jak pomieszczą się tu wszyscy ważniejsi poddani ojca. Pod ścianami ustawiono drewniane stoły, na których kucharze już ustawiali tace z pieczonymi zwłokami zabitych wrogów i dzbanami z ohydnym alkoholem. Mężczyzna starał się na to nie patrzeć, bo zbierało mu się na mdłości, a przy ojcu musiał uchodzić za twardego. Słabość byłaby jednoznaczna z wyrokiem śmierci.
Ojciec stał u szczytu największego stołu, przyglądając się krzątaninie niewolników. Wzrostem górował nad każdym, a olbrzymia pierś i potężna muskulatura rokowały na jego korzyść, powodując, że wydawał się jeszcze większy. Vrieskas wyglądał przy nim jak karzełek. Jasne, poskręcane i tłuste włosy sięgały wodzowi niemal do pasa. Para ogromnych, czarnych rogów robiła największe wrażenie. W szale bojowym nieraz przedziurawił nimi swego przeciwnika. Prymitywna, stalowa korona ginęła między nimi. W dłoniach trzymał swój wielki topór o dwóch ostrzach. Musiał go niedawno czyścić, bo u jego stóp leżała brudna od krwi szmata. Na widok syna wykrzywił usta w drapieżnym uśmiechu, pokazując przy tym żółte, niepełne uzębienie.
– Nadal nosisz tę wykałaczkę? – burknął Tu’Lanh, patrząc na miecz u boku Vrieskasa. – Jesteś moim synem. Znajdź sobie jakąś porządną broń wartą tytułu mojego dziedzica.
– Ile razy mam ci powtarzać, że nie potrzebuję ostrza, jestem inny od ciebie! – krzyknął, już po chwili żałując, że podniósł głos, że w ogóle się odezwał. Ojciec zawsze stawiał na swoim, mimo że jego plan równał się skończonej głupocie.
– Jak śmiesz! – wrzasnął Tu’Lanh, plując przy tym śliną.
Pchnął Vrieskasa w pierś, wkładając w to sporo siły. Mężczyzna cofnął się o kilka kroków, ale ostatecznie udało mu się utrzymać równowagę. Zacisnął dłoń w pięść, starając się zapanować nad pulsującą i domagającą się ujścia energią. Nie chciał niepotrzebnie denerwować ojca, bo mogłoby się to źle dla niego skończyć.
– To ja mam rację! Jesteś moim synem i masz mnie we wszystkim bezwzględnie słuchać. Nasi przodkowie nosili broń i tak ma pozostać. Zachowujesz się jak dureń, a masz ponad tysiąc lat. Sejuk nigdy nie przynosił mi takiego wstydu.
– Opierasz się tylko na przodkach, ojcze, zapominając, że świat idzie do przodu. Na sąsiednich planetach rozkwita cywilizacja. Niektórzy potrafią podróżować między gwiazdami, a my nie umiemy nawet odbić się od ziemi. Cofamy się, zamiast iść do przodu! Co zrobiłeś z ostatnio przybyłymi mieszkańcami BS88C, którzy chcieli przeprowadzić tutaj badania naukowe, których rezultaty mogły się także i nam przydać? Zarżnąłeś ich, a potem zżarłeś! Tak dla zasady, bez powodu!
Pomiędzy brwiami Tu’Lanha pojawiła się pionowa bruzda, oczy zwęziły się. Wystarczył jeden rzut oka, by stwierdzić, że mężczyzna był wściekły. Napiął mięśnie i wrzasnął, jakby ten nieartykułowany dźwięk miał być okrzykiem bojowym. Natarł na Vrieskasa, zanim tamten zdążył obmyślić odpowiednią strategię obrony przed tak ogromną masą ciała. Miał szczęście, że ojciec w szale bojowym zapomniał o toporze.
Pięść trafiła go w brzuch, zatoczył się do tyłu, z trudem łapiąc oddech. Upadł na glinianą posadzkę, boleśnie tucząc sobie tyłek. Syknął z bólu. Z wrogością spojrzał na ojca, który jakby w ogóle nie przejął się zimnym i przeszywającym do głębi spojrzeniem syna. Skupił energię i cisnął jej wiązkę w mężczyznę, profilaktycznie stawiając też przed sobą barierę. Promień trafił Tu’Lanha w pierś. Siła odrzutu była tak duża, że wódz uderzył w stół znajdujący się za nim, łamiąc go w pół.
– Zacznij mnie doceniać, ojcze – powiedział Vrieskas, podnosząc się z podłogi. – To był tylko mały pokaz tego, co potrafię. I nie mam zamiaru uczestniczyć w tej obrzydliwej parodii uczty – zakończył, powstrzymując odruch wymiotny na widok talerza, który właśnie wnosili niewolnicy. Znajdowało się na nim upieczone ciało nie więcej niż siedmioletniego dziecka.
– Nie wymigasz się. I pamiętaj, że nie możesz mnie zabić, bo nikt z naszego plemienia nie pójdzie za tobą. Wedle praw naszych przodków zacznie się polowanie na ciebie. Nigdzie nie znajdziesz spokoju. – Splunął synowi w twarz. – Porzuć te myślicielskie dyrdymały i stań się w końcu mężczyzną, a nie durną babą. Weź sobie jakąś dziwkę na noc i przejrzyj na oczy, bo inaczej sam cię zabiję.
Tu’Lanh podniósł topór z podłogi. Po chwili wykrzywił wargi w złośliwym uśmiechu, który ani trochę nie spodobał się Vrieskasowi.
– Mam lepszy pomysł. Zjesz to. – Wskazał na talerz z ciałem dziecka, który przed chwilą został wniesiony. – I to całe, chociażbyś miał się po tym porzygać. A potem przy wszystkich będziesz pieprzyć się z jedną z dziwek. Do czasu aż padnie, a ty masz mieć wtedy ochotę na następną, którą może ci łaskawie dam. To zrobi z ciebie mężczyznę i mojego syna.
Srebrzyste tęczówki stały się całkiem białe i zlały z białkami, pozostawiając jedynie wąskie, czarne źrenice. Pojawiła się w nich niewypowiedziana groźba. Tu’Lanh cofnął się o pół kroku pod naporem spojrzenia syna. Vrieskas z satysfakcją stwierdził, że cały animusz mężczyzny wyparował w jednej chwili.
– Zapamiętaj, ojcze, że prawo zawsze można zmienić – szepnął.
Odwrócił się na pęcie, jednak w tej samej chwili drzwi komnaty otworzyły się i do środka zaczęli wchodzić najwyżej postawieni ludzie Tu’Lanha. Vrieskas nie potrafił uwierzyć we własnego pecha. Już nie mógł tak po prostu wyjść. Żaden z wielkich mężczyzn by mu na to nie pozwolił, a jakakolwiek jatka skończyłaby się niechcianą rzezią. Serce podskoczyło mu do gardła, a oczy w jednej sekundzie na powrót stały się normalne. Dostrzegł triumfalny grymas na twarzy ojca. Było za późno.
~ * ~
Vrieskasowi zbierało się na mdłości. Nadal czuł w ustach smak mięsa noworodka, które tym razem postawił mu na talerzu ojciec. Każdy kęs przeżuwał dwa razy wolniej, nie mogąc zmusić się do połknięcia obrzydliwego mięsa. Podczas jedzenia widział przed oczami dziecko. Żywe, nie martwe, ulokowane na talerzu. A potem było jeszcze gorzej. Tu’Lanh postawił przed nim kielich krwi i kazał wypić, ku zwycięstwu. Cały czas miał na języku metaliczny posmak cieczy. Starał się wypić to jednym łykiem, ale obrzydzenie wobec tego, co zrobił pozostawało. Część płynu pociekła mu i teraz zaschła na jasnej, splątanej brodzie.
Na zakończenie kolejnej zwycięskiej uczty nadszedł czas na ulubioną rozrywkę Tu’Lanha z udziałem jego syna. Jednak tym razem posunął się znacznie dalej i, zamiast zwyczajnej dziwki, kazał Vrieskasowi zgwałcić młodą niewolnicę, która mogła mieć nie więcej niż czterdzieści lat. Ledwo wyszła z wieku dziecięcego.
Nie potrafił wyrzucić z głowy jej błagalnego i pełnego przerażenia spojrzenia, gdy najpierw, ku uciesze wszystkich zgromadzonych, odebrał jej dziewictwo, a potem pieprzył aż padła, niezdolna już niemalże do niczego. Nadal czuł jej krew na sobie. Na udach, w miejscach intymnych.
Nie potrafił już dłużej tego znieść. Zwymiotował wszystko, co zalegało mu w żołądku na uschniętą, dość wysoką trawę. To obrzydlistwo trwało już od niemal stu lat. Na każdej zwycięskiej uczcie musiał siadać obok ojca, jeść to, co mu kazał, zazwyczaj dzieci, a potem gwałcić kobiety.
Nieraz chciał mu się przeciwstawić, nawet myślał o zamordowaniu go, lecz nie wiedział co potem. Nie miał planu, który mógłby wcielić w życie. Rodzinie nie spodobałoby się to morderstwo, pewnie musiałby także wykończyć trzech młodszych braci i piętnastu bękartów, którzy szukaliby zemsty. Ale co dalej? Stałby się głową plemienia i miałby wkroczyć w to błędne koło, w którym już trwał? Nie tego pragnął, chciał zmian dla swojej rasy, chciał, by w końcu stanęła na nogi i zaczęła się rozwijać. A tego nie można osiągnąć bez ludzi, którzy potrafiliby pokierować barbarzyńskim ludem.
Szedł przed siebie, byle jak najdalej od prymitywnej, drewnianej twierdzy, którą ojciec zdobył tym razem. Jeżeli dobrze pamiętał, to po raz dwudziesty. Niedługo znów ktoś ją zajmie i ponownie trzeba będzie ją odbić. Wszyscy ucztujący byli już pijani, więc mógł wyrwać się stamtąd i chociaż spróbować zapomnieć o tym, co musiał zrobić.
Ogromny, okrągły księżyc oświetlał mu drogę przez równinę. Niedaleko znajdował się niewielki lasek, jednak większość drzew już dawno uschła, pozostawiając po sobie jedynie pnie. Żałował, że nie wiał wiatr. Było mu gorąco i z ulgą powitałby chociażby najmniejszy podmuch na spoconej twarzy.
Gdy znalazł się niedaleko linii drzew, usłyszał jakiś hałas. Nie miał wątpliwości, że ktoś się tam ukrywał. Może jakiś członek plemienia, które tego dnia wyrżnął Tu’Lanh, uszedł z życiem? Postanowił to sprawdzić.
Niemalże bezszelestnie wkroczył między drzewa. Niewiele widział, bardziej kierował się słuchem i wyczuciem. Zdołał już na tyle rozwinąć kontrolę energii, że potrafił zidentyfikować aurę, która otaczała każdą żywą istotę.
Uschnięte pnie okazały się mniej liczne, niż na początku się spodziewał. Ostrożnie wyłonił się spomiędzy drzew i stanął jak wryty, całkiem zapominając o intruzie. Po drugiej stronie skupiska uschniętych drzew stało coś, czego w ogóle nie powinno tam być. Przypominało to olbrzymiej wielkości kulę spłaszczoną u góry i u dołu. Wykonano ją z jakiegoś błyszczącego materiału.
– Nie ruszaj się – usłyszał basowy, lekko zachrypnięty głos.
Powoli odwrócił głowę od owego wielkiego i fascynującego czegoś, by spojrzeć na intruza. Okazał się on dość wysokim mężczyzną, jednak nie był dobrze zbudowany. W ogóle nie posiadał rozwiniętej muskulatury. Nie potrafił dokładnie ocenić jego wieku. Powiedziałby, że był młody, że miał mniej lat od niego, ale jednak coś mu nie pasowało. Obcy posiadał trójkątną twarz o ostro zarysowanych kościach policzkowych. Krótkie włosy w kolorze ognia starannie zaczesał do tyłu, zostawiając na środku głowy widoczny przedziałek. Broda sięgała mu do piersi. Zaplótł z niej warkoczyki, które ozdobił kolorowymi koralikami.
Mężczyzna miał na sobie sięgający kolan, gruby, futrzany płaszcz, pod nim fioletową tunikę, czarne, dopasowane spodnie i wysokie buty na obcasie. Na szyi założył co najmniej kilka złotych łańcuchów, na palcach połyskiwały pierścienie wysadzane kamieniami. W ręce trzymał dziwną rzecz, która musiała być jego bronią. Wglądało jak zakrzywiona pod kątem rura zatkana z jednej strony.
Vrieskasowi wystarczył jeden rzut oka, by zorientować się, że nie miał przed sobą mieszkańca Yaskas, a jakiegoś kosmicznego podróżnika. Poczuł dziwną ekscytację i fascynację na jego widok. Chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił dobrać odpowiednich słów.
– Zabiłem już jednego z was, barbarzyńco – powiedział. – Odejdź stąd, a nic ci się nie stanie. Naprawię statek kosmiczny i za godzinę już mnie tu nie będzie. Nie żartuję.
– Nic ci nie zrobię – odezwał się Vrieskas. – Nie jestem taki jak inni.
– Właśnie widzę. Masz pół twarzy we krwi.
Mężczyzna wzdrygnął się i spróbował otrzeć ręką podbródek, jednak krew musiała już zaschnąć. Zgarnął jedynie resztkę wymiocin i rozmazał tłuszcz pozostały ze zjedzonego człowieka. Na samą myśl o tym ponownie poczuł mdłości. Nie zwracając uwagi na nieznajomego krzywiącego się na jego widok i nadal trzymającego w pogotowiu swoją dziwną broń, uklęknął i zwymiotował. W żołądku nie pozostało już nic, więc zwrócił jedynie żółć. Jednak nadal czuł się tak, jakby coś tam nadal zostało.
Drżącymi dłońmi oderwał pochwę z mieczem od pasa i rzucił ją pod stopy intruza. Starał się nie zwracać uwagi na litość malującą się w jego spojrzeniu.
– Jestem nieuzbrojony – skłamał, mając świadomość, że zawsze może użyć energii. Nie był tylko pewien, czy w tym stanie by mu się udało. – Pozwól mi tu zostać chociaż trochę. Nic ci nie zrobię, masz moje słowo.
Obcy przez dłuższą chwilę patrzył na niego z lekko podejrzliwym wyrazem twarzy. Najwyraźniej ten argument musiał go przekonać, bo schował swoją broń do miniaturowej pochwy przywieszonej u pasa. Zmarszczył brwi, uważnie lustrując wzrokiem Vrieskasa, jednak nie podzielił się wnioskami, do których doszedł.
– Dziwny jesteś. Ten poprzedni za wszelką cenę próbował urżnąć mi łeb i nie docierały do niego żadne argumenty. Na dodatek nie zrzygał się pod moimi stopami. Lecz i tak ci nie ufam, więc nie próbuj za bardzo do mnie zbliżać się. Po prawej masz bukłak z wodą. Dobrze ci zrobi, bo wyglądasz, jakbyś miał tu mi zaraz nogi wyciągnąć.
Vrieskas skorzystał z propozycji nieznajomego. Bukłak okazał się rodzajem zamkniętej butelki, także wykonanej z jakiegoś błyszczącego materiału. Nie potrafił zdjąć zamknięcia, więc wykorzystał siłę i po prostu je wyrwał, nie zwracając uwagi na dziwne spojrzenie obcego. To nie mogła być woda, bo jej smak przechodził jego wszelkie oczekiwania. Była chłodna, a przede wszystkim czysta, pozbawiona drobinek piasku czy innych zanieczyszczeń.
Siedział tam, gdzie znalazł bukłak i z zainteresowaniem obserwował mężczyznę. Nie potrafił powiedzieć, co robił. Trzymał w dłoniach dziwne narzędzia, które nie mogły służyć do walki, bo były za małe i nie miały ostrych krawędzi. Wkładał je do wielkiego pojazdu, którym musiał przybyć na Yaskas i mruczał coś pod nosem. Może jakieś zaklęcia?
– Wygnali cię, co? – zagadnął nieznajomy.
– Nie, chciałem się przewietrzyć.
– Ale wolałbyś tam nie wracać, co? – naciskał, jakby koniecznie chciał poznać prawdę.
Vrieskas nie odpowiedział od razu. Spojrzał w bok i między uschniętymi pniami drzew dostrzegł ciało jednego ze swych współplemieńców. Leżał na plecach z wypaloną w piersi dziurą. Czy tego dokonała ta mała broń?
– Nie jestem taki jak oni – odezwał się w końcu. – Brzydzę się tym, co robią, ale jako syn wodza nie mogę odmówić. Dlaczego tu wylądowałeś? Yaskas nie toleruje gości.
– Nie miałem wyjścia – odpowiedział, spoglądając na swój pojazd. – Moi przyjaciele z sąsiedniej planety są naukowcami. Zgłosiłem się na ochotnika, by przetestować to cudo i trochę się zapędziłem. Miałem jedynie okrążyć BS88C, a nie wylatywać na dłuższe podróże. Sądziłem, że skoro wtedy wszystko działało, to nic się nie stanie, ale się myliłem. Musiałem gdzieś wylądować, bo usterkę trzeba było naprawić na zewnątrz. Yaskas znajdowało najbliżej.
– Nie wyglądasz na jednego z nich – zauważył Vrieskas, przypominając sobie mieszkańców BS88C, którzy skończyli na talerzach ludzi Tu’Lanha.
– Bo nim nie jestem. Urodziłem się na Vedzie, planecie kupców. Znajduje się całkiem blisko, jak na kosmos, Yaskas i BS88C.
Vrieskas nic nie odpowiedział. Nigdy wcześniej nie słyszał o Vedzie ani o kupcach. Możliwe, że kiedyś ta rasa wylądowała na jego planecie, ale na pewno nie miała styczności z plemieniem jego ojca.
Obcy pogładził brodę, przyglądając się uważnie Vrieskasowi. Jego jasnobrązowe oczy lśniły w blasku księżyca. Wyglądał tak, jakby nad czymś się zastanawiał i kalkulował w głowie wszystkie za i przeciw.
– Nie chcesz tam wracać, co?
Vrieskas pokręcił głową. Gdyby mógł, rzeczywiście nie wróciłby do ojca, by podczas następnego podboju znów być zmuszonym do robienia tych wszystkich ohydnych rzeczy.
– Nie dziwię ci się. Jeżeli chcesz, możesz polecieć ze mną. Zabiorę cię na BS88C, nauczę czytać i pisać. Poznasz cywilizację, nauczysz się w niej funkcjonować. Będziesz mógł towarzyszyć mi w moich misjach. Przyda mi się doświadczony wojownik. Co ty na to, co?
– Dlaczego?
– Och, nie jestem głupi. Oddałeś mi miecz, więc pewnie masz jakąś ukrytą broń w zanadrzu, której w ogóle się nie spodziewam. I nie mówię tu o sile mięśni. Nie musisz mówić teraz, jeśli nie chcesz, wcześniej czy później i tak się tym podzielisz. A skoro tu jesteś nieszczęśliwy, to możesz spróbować poszukać szczęścia gdzieś indziej. Trochę lat już przeżyłem i poznałem się na ludziach.
– Jesteś stary? – zapytał. Skoro nieznajomy chwalił się wiekiem, musiał mieć na karku sporo lat. Czyżby jednak był starszy od niego?
– Niedługo stuknie mi trzydziestka.
Vrieskas spojrzał na niego z niedowierzaniem. Próbował sobie z niego żartować? Tak nie wygląda i nie zachowuje się ktoś, kto ma zaledwie trzydzieści lat.
– Kłamiesz. Ja mam tysiąc sto dwadzieścia dziewięć. Musisz być starszy ode mnie.
– Czyli to jednak prawda. – Nieznajomy zagwizdał z uznaniem. – Nie chciałem wierzyć MC31, gdy mówiła, że mieszkańcy Yaskas są długowieczni, a teraz mamy na to dowód. – Widząc zdziwienie malujące się na twarzy Vrieskasa, wyjaśnił: – Jesteście wyjątkową rasą, przynajmniej tu w najbliższym sektorze. Naprawdę mam trzydzieści lat i dożyję może do stu dwudziestu, podczas gdy dla ciebie to jedynie chwila. Jesteśmy inni. Pewnie ciężko ci w to uwierzyć, ale taka jest prawda.
Rzeczywiście mężczyźnie ciężko było w to uwierzyć. Wydawało się to wręcz absurdalne. Sto lat to za mało, by w pełni nacieszyć się życiem, a on zdawał się tym w ogóle nie przejmować. Co jeszcze skrywał kosmos? Istniała tylko jedna możliwość, by się o tym przekonać.
– Polecę z tobą – oznajmił. – Jestem Vrieskas.
– Nanuzi. Witaj na pokładzie. To coś w rodzaju prototypu statku, więc nie ma w nim bieżącej wody. Doprowadzisz się do porządku na BS88C. Podróż nie potrwa dłużej niż dwie godzinki, może uda mi się osiągnąć większą prędkość, to szybciej.
~ * ~
Podróż rzeczywiście nie trwała długo. Mknęli przez czerń kosmosu z zadziwiającą prędkością. Całe wyposażenie pojazdu Nanuziego było inne od tego, które widział do tej pory i na swój sposób fascynujące. Mężczyzna cierpliwie opowiadał Vrieskasowi co do czego służy. Lądowanie odbyło się szybciej niż się spodziewał. Statek zatrzymał się poprzez uderzenie w ziemię.
Gdy tylko wyszedł z pojazdu, stanął jak wryty, nie zdolny do zrobienia czegokolwiek. BS88C w niczym nie przypominało Yaskas. Gdzie nie spojrzał wznosiły się wysokie, niemal sięgające nieba budynki. Wszystkie wyglądały na ładne i zadbanie. W ogóle wszystko wyglądało na uporządkowane. W okolicy znajdowało się więcej podobnych pojazdów.
Kręciło się tu mnóstwo ludzi poubieranych w dziwne kombinezony, zakrywające niemal całe ciało z wyjątkiem twarzy i dłoni. Kobiety i mężczyźni razem, jakby wszyscy tutaj byli sobie równi i mogli wykonywać te same prace. Co najdziwniejsze nikt nie miał przy sobie broni, jakby nie spodziewali się ataku ze strony wroga.
Ale przede wszystkim zdziwił go panujący tutaj klimat. Było tutaj bardzo ciepło, a lekki wiatr nie dawał wcale wiele chłodu. Nie zdziwił się, widząc, że kupiec nie założył ponownie swojego futra. Chociaż tunika, którą miał na sobie też nie wyglądała na cienką.
Nanuzi przez chwilę porozmawiał z jednym z ludzi, po czym poprowadził Vrieskasa jedną ze specjalnie wyznaczonych do tego dróg.
– Staraj się nie rzucać za bardzo w oczy, bo wyglądasz okropnie. Dom moich przyjaciół znajduje się całkiem blisko. Zaraz pewnie się z nimi skontaktują, że już wróciłem i prowadzę gościa. Mieszkańcy BS88C są tolerancyjni i nie będą się tobą specjalnie przejmować, ale najpierw musisz się wykąpać i porządnie ubrać.
Vrieskas dał się poprowadzić bez sprzeciwu. Zewsząd błyskały w ich stronę najróżniejsze światła, mimo że trwał dzień i świeciło słońce. Zdziwił się, że Nanuzi nie przytłoczyły te wszystkie budynki, dziwne pojazdy, które mknęły po drogach, gdy wyszli z lądowiska statków kosmicznych, jak nazywał je kupiec. A przede wszystkim ludzie i hałas. Nie był drażniący, ale dobiegał zewsząd i dla wszystkich wydawało się to całkiem normalne.
Sam zapewne już po kilku krokach zgubiłby się w tej plątaninie dróg, gdyż wszystkie wyglądały identycznie. Ale dla Nanuziego nie stanowiło to problemu. Nie minęło dużo czasu, jak znaleźli się pod jednym z wysokich budynków, który według Vrieskasa niczym nie różnił się od pozostałych. Weszli do środka bez pukania. Znaleźli się w czymś, co wyglądało na przestronny, jasny, czysty i ładny hol.
Mężczyzna nie zdążył zarejestrować wszystkiego, co się w nim znajdowało, bo kupiec pchnął go w stronę następnych drzwi, które jakby na zawołanie rozsunęły się przed nimi i zniknęły w ścianie. Ku jego zdziwieniu prowadziły do maleńkiego, ciemnego pokoiku. Niepewnie wszedł do środka, a Nanuzi zrobił to samo.
– To winda – powiedział, gdy drzwi do pokoiku zasunęły się, ale nadal było w nim jasno. – Zabierze nas na górę. Tak jest szybciej niż gdybyśmy mieli wchodzić po schodach.
Vrieskas nie wiedział, o czym on mówił, ale po chwili drzwi ponownie się rozsunęły i tym razem prowadziły do innego holu. Podobnego do tamtego, ale inaczej wyposażonego. Zawahał się przez chwilę, bo nie rozumiał, jak to mogło być możliwe. Przecież z dwie minuty temu drzwi prowadziły do zupełnie innego pomieszczenia.
– Powinienem ci łeb urwać, Nanuzi. Miałeś przetestować statek. PRZETESTOWAĆ, nie wybierać się na dłuższe loty! – rozległ się głos jakiegoś mężczyzny, który wszedł do holu.
Był dość niski i tak jak Nanuzi nie posiadał muskularnego ciała. Ciemne, krótko ścięte włosy sterczały mu na wszystkie strony, ale tylko trochę zasłaniały dwie pary srebrnych prostokątów znajdujących się na skroni mężczyzny. Nie potrafił stwierdzić, jakiego koloru są oczy, bo przesłaniała je jakaś zielona przegroda, która trzymała się na nosie i nie spadała.
– RM29, daj mu spokój. Wiedziałeś, że do tego dojdzie.
Za mężczyzną stanęła młoda kobieta. Dorównywała mu wzrostem. Miała długie, czerwone włosy spięte na czubku głowy. Na jej skroni także znajdowały się srebrne prostokąty. Nic nie przesłaniało jej oczu, więc Vrieskas bez trudu zorientował się, że posiadała błękitne źrenice i brązowe tęczówki. Całość otaczały długie, ciemne rzęsy. Czerwone usta wykrzywiła w uśmiechu.
– Trzeba było z nim lecieć – dodała ze śmiechem. Po chwili przeniosła wzrok na Vrieskasa i zlustrowała go uważnie.
– Skąd miałem wiedzieć, że będzie takim durniem, że mnie nie posłucha, a potem będzie musiała awaryjnie lądować. Cud, że w ogóle żyje! – oburzył się RM29. – Mogli cię tam zabić! I po jaką cholerę przyprowadziłeś jednego z nich?!
Vrieskas zorientował się, że mówił o nim i nie spodobało mu się to. Nanuzi zaprosił go, a teraz miał się okazać kimś niechcianym? Na dodatek mówili tak, jakby nie rozumiał ani jednego słowa. Zacisnął dłoń w pięść, próbując uspokoić nerwy. Miał świadomość, że jego oczy stały się białe. Dziewczyna nie spuszczała z niego uważnego spojrzenia.
– Przestańcie! – zawołała, przerywając kłótnię mężczyzn. – Pogadamy później. Najpierw zjemy kolację, a naszemu gościowi przyda się ciepła kąpiel. Przygotuję wodę, wy nie musicie ruszać dupy. – Odwróciła się na pięcie i zniknęła za drzwiami.
– Chodź – mruknął RM29 i poszedł w ślady dziewczyny.
– Nie przejmuj się nim. Jest nieco drażliwy – szepnął Nanuzi do Vrieskasa.
Dom RM29 i MC31 okazał się ogromny. Główna sala była znacznie większa niż wszystkie, które widział do tej pory. I na dodatek ładnie urządzona. Kolorowe ściany, drewniana podłoga. Starannie wykonane meble poustawiano bez konkretnego schematu. Jedne potrafił rozpoznać, inne stanowiły dla niego zagadkę, którą z chęcią by poznał. Gdzieniegdzie znajdowały się wsadzone w pojemniki miniaturowe drzewka. Żywe i zielone, nie uschnięte, jakie oglądał przez większość życia. Na ścianach znajdowały się okna, przez które widział inne budynki, a także kilka innych prostokątnych otworów ukazujących całkiem inne widoki. Na jednych przyrodę, na innych ludzi. Jakby były to mniejsze okienka prowadzące do zupełnie innych światów.
Vrieskas stał w wejściu, nie wiedząc, co miałby ze sobą zrobić. Wszystko go przytłaczało. Nigdy nie widział tylu wspaniałych przedmiotów, a pewnie był to dopiero początek. Naburmuszony RM29 usiadł na materiałowym krześle, a Nanuzi gdzieś zniknął.
– Chodź, kąpiel gotowa – powiedziała MC31, podchodząc Vrieskasa. Skarcił się w duchu, że wszystko tak go przytłoczyło, że nawet nie zarejestrował jej ruchu.
Zaprowadziła go plątaniną korytarzy do innego dość dużego pomieszczenia. Jego podłoga i ściany zostały wyłożone żółtymi, lśniącymi kwadratami. Okna przesłaniały jakieś chropowate przegrody. W rogu ustawiono zbiornik wypełniony parującą cieczą. W pokoju znajdowało się kilka ładnych szafek, na których leżały jakieś małe przedmioty. Nad jedną z nich powieszono gładką taflę odbijającą to, co znajdowało się naprzeciwko. I to dokładnie, nie jak w wodzie!
Jakby wiedziony jakimś instynktem, podszedł do tego czegoś i dotknął powierzchni palcem. Była gładka i chłodna. Teraz widział w niej siebie. Owalną twarz okalały tłuste, brudne, jasne włosy sięgające już niemal do pasa. Poskręcana broda dotykała już niemalże nagiej piersi. Była brudna od zaschniętej krwi i tłuszczu. W jasnych oczach widział fascynację, ale także obawę. Para hebanowych, zakrzywionych ku górze rogów wyrastała z głowy. Na dodatek nie dość dużych, by zdobyć uznanie wśród wojowników ojca.
Zacisnął powieki, nie mogąc na siebie patrzeć. Wyglądał odrażająco w porównaniu do ludzi, u których się znalazł. Nie pasował tutaj i wątpił, aby kiedykolwiek miało się to zmienić.
– To lustro – powiedziała MC31. – Odbija to, co znajduje się przed nim. To jest nieco udoskonalone, bo nigdy nie paruje. Daruję ci wywód fizyczny, bo pewnie byś nie zrozumiał. Nawet Nanuzi ucieka od teorii nauki jak najdalej. – Uśmiechnęła się pokrzepiająco. – Nie musisz się spieszyć. Jesteś dość wysoki, ale spróbuję ci znaleźć coś do ubrania, chociażby na dzisiaj.
Wyszła z pomieszczenia, zostawiając Vrieskasa samego. Mężczyzna podszedł do białego zbiornika. Wypełniony był czymś białym i wyglądającym na puchate, a zarazem słodko pachnącym. Powoli zanurzył w tym rękę. Jasne coś było dziwne w dotyku, ale pod tym znajdowała się gorąca woda. Na Yaskas jedyne kąpiele brano w naturalnych zbiornikach wodnych, gdzie ciecz była przeraźliwie zimna. Dlatego niektórzy w ogóle nie zawracali sobie głowy myciem.
Zdjął spodnie i buty, pochwę z mieczem miał Nanuzi. Nie chciał w ogóle zabierać broni, ale kupiec uparł się, więc nie próbował się z nim nawet kłócić. Nie musi z niej korzystać. To nie miecz stanowił o jego potędze. Wszedł do wody, czując jak przyjemne ciepło rozchodzi się po całym ciele. Próbował odgarnąć białe coś, by zanurzyć głowę, jednak gdy tylko mu się udało, to powracało na swoje miejsce. Ostatecznie zamknął oczy i przebił się przez miękką przeszkodę. Od razu poczuł się lepiej, gdy pod wpływem gorącej wody część krwi i tłuszczu zmyła się z twarzy. Powtórzył tę czynność kilka razy, by całkiem pozbyć się tego świństwa.
Po jakimś czasie drzwi do pomieszczenia otworzyły się i ponownie weszła do niego MC31. Trzymała w rękach jakieś ubrania, które położyła na jednej z szafek.
– Dużo lepiej – powiedziała, przyglądając się uważnie Vrieskasowi. – Nie sądziłam, że masz aż tak jasną skórę, jest niemal biała. Włosy chyba też – dodała po chwili namysłu, przekrzywiając głowę w prawo i zagryzając wargę.
Podeszła do mężczyzny i z jednej z butelek nalała mu na głowę jakiś płyn i zaczęła dokładnie myć włosy. Powoli i starannie, masując przy tym skórę.
– I cholernie długie – dodała po chwili.
– Możesz je skrócić – odpowiedział. – Jesteś tu niewolnicą?
Dziewczyna zaśmiała się serdecznie, zanim odpowiedziała.
– Nie, na BS88C nie ma niewolników i służących. Można nająć pomoc domową za pieniądze, ale jesteśmy na tyle zautomatyzowanym społeczeństwem, że wykorzystujemy do tego maszyny. Płacisz raz i możesz korzystać do woli. Na dodatek zawsze możesz trochę przy nich pomajstrować i ulepszyć je. Ostatnio w jednym z naszych zaprogramowałam funkcję czesania. Radzi sobie całkiem nieźle, ale jeszcze muszę to trochę dopieścić. Przepraszam, za dużo mówię.
– Nie – zaprotestował Vrieskas. – Z chęcią dowiem się czegoś nowego.
– To świetnie, ale pewnie za bardzo nie wiesz, o co chodzi w programowaniu robotów, więc zacznę mówić o prostszych rzeczach. Ale kiedyś pokażę ci, jak się to robi. O ile będziesz chciał. Brodę przydałoby się zgolić, ale nie umiem posługiwać się maszynką, więc jutro zrobi to RM29 lub Nanuzi – stwierdziła, płucząc włosy strumieniem ciepłej wody. – Chyba że to jakiś wasz zwyczaj, aby je zapuszczać.
– Nie. Obcinamy je, gdy urosną za długie.
MC31 wzięła z pobliskiej szafki jakieś narzędzie o dwóch ostrzach. Obcięła nim włosy Vrieskasa tak, że sięgały zaledwie do ramion i brodę.
– Na razie powinno wystarczyć. Jutro wyrównam włosy, chyba że będziesz chciał je obciąć całkiem krótko. Teraz pewnie jesteś głodny i zmęczony. Tu masz ręcznik i czyste ubrania – powiedziała, wskazując to, co przyniosła, po czym wyszła z pomieszczenia.
~ * ~
Nanuzi rozsiadł się wygodnie na kanapie. Wyciągnął fajkę i zaczął wkładać do niej tytoń. Kątem oka obserwował stojącego przy oknie RM29, który wyjął cienkiego papierosa ze srebrnej, grawerowanej papierośnicy i zapalił go.
– Dasz ogień, co? – zapytał.
– Skąd wziąłeś tytoń? Mówiłeś, że skończył ci się tydzień temu – zagadnął, rzucając zapalniczkę.
– Jakbyś ty to powiedział, rozłożyłem wasze papierosy na części pierwsze i wyciągnąłem to, co mają w środku. Nie jest najlepsze w smaku, ale lepsze to niż nic.
– Ile razy mam wam powtarzać, byście nie palili w domu?! – oburzyła się MC31, wchodząc do salonu i z dezaprobatą patrząc na pierścienie dymu. – Vrieskas zasnął. Biedaczek musiał być wykończony, na dodatek nic nie zjadł – westchnęła, opadając na skórzany fotel.
– Nie podoba mi się to, jak się z nim cackasz – mruknął RM29.
– Przecież widziałeś, jaki był zagubiony. Niczym dziecko.
– Tak – prychnął. – dziecko w ciele dorosłego faceta, który w każdej chwili może cię zgwałcić. Świetnie. I jeszcze śpi pod moim dachem.
– Naszym dachem!
– Zachowujecie się jak stare małżeństwo, a nie rodzeństwo – przerwał im Nanuzi, wybuchając śmiechem, kładąc nogi na stół i nie zwracając uwagi na karcący wzrok MC31.
– Nie rozumiem, po co go tu w ogóle sprowadziłeś. To dzikus! – powiedział RM29, ignorując siostrę.
– Pomyślałem, że może ci się przydać. Sam mówiłeś, że Yaskas posiada olbrzymie złoża najróżniejszych minerałów, których mieszkańcy w ogóle nie eksploatują. Ba! Oni nawet o nich nie wiedzą. Masz trzydzieści pięć lat, a wysłałeś na tę planetę ponad pięćdziesiąt różnych sond badawczych.
– Nie wiem, do czego dążysz – mruknął RM29, patrząc spode łba na przyjaciela.
– Nie jestem głupi i za dobrze cię znam. Projekty ulepszonych statków kosmicznych, niezwykle wytrzymałych skafandrów, broni. Swoją drogą świetnie się spisał ten twój prototyp pistoletu, wypalił dziurę na wylot jednemu z nich. Od dwóch lat pełnisz funkcję Radnego, chociaż masz dość niski numerek i jesteś młody. Nie powiesz mi, że nie chcesz podbić Yaskas i wykorzystać jego złóż dla własnych celów, co?
– Chcieć to on sobie może. Nigdy się to nam nie uda – wtrąciła MC31.
– Oho, widzę, że oboje macie ambitne plany.
– Nie zrozumiesz tego. Dla nas liczy się przede wszystkim nauka, ale niektóre źródła niezbędne do rozwoju nie są odnawialne, musimy poszukiwać na innych planetach, a ich mieszkańcy nie zawsze chcą się dzielić.
– Yaskas jest ogromne – kontynuował RM29 z chorobliwym błyskiem w oczach. – Możemy zbudować tam nowe BS88C. Znacznie większe od tego. Surowce nie wyczerpią się szybko. Badania, które przeprowadziłem na przysłanych mi przez sondy próbkach wskazywały, że minerałów starczy na kilka tysięcy pokoleń. Kilka tysięcy! To brzmi niemal jak bajka! Nie rozumiem, jak w tych planach ma nam pomóc ten dzikus.
– Och, to bardzo proste – odpowiedział Nanuzi, wydmuchując z ust pióropusz dymu. – Można by go sprytnie wykorzystać. Jest jednym z nich, synem wodza plemienia. Wystarczy, że nauczymy go czytać, pisać, dobrego wychowania. Chęć poznawania wiedzy i cywilizacji już ma. Zamiast zabijać mieszkańców Yaskas, co nigdy ci się nie uda, bo na BS88C nie znajdziesz regularnej armii, mając do czynienia jedynie z naukowcami, zaczniemy ich cywilizować. Yaskas stanie się planetą podległą BS88C i mieszkańcy bez sprzeciwu oddadzą złoża i zapoczątkują rozwój, bo sami będą tego częścią.
– Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, ile to będzie trwać? Lata, a do tego czasu wszyscy pomrzemy – oburzył się RM29.
– Zbudowanie cywilizacji to nie plan kilkuletni. Wy z tego nie skorzystacie, ale wasze dzieci i ich dzieci już tak. A on nadal będzie żyć i im pomagać. MC31 miała rację i oni rzeczywiście są długowieczni.
– Dobrze cię rozumiem, Nanuzi. Chcesz, aby ten dzikus był naszym ochroniarzem? Przecież go wygnali.
  Coś w tym stylu. Sam odszedł, bo jest inteligentniejszy od reszty i chce postępu. Zepsuł trochę pierwsze wrażenie wyglądem, ale naprawdę jest niezły. Podszedł do mnie tak, że nawet czujnik ruchu, który mi dałeś go nie wykrył. Gdyby nie zafascynował się statkiem, to zaszedłby mnie od tyłu i bez trudu zabił. Nawet nie walczy bronią jak reszta z nich. Ma jakiegoś innego asa w rękawie i coś mi mówi, że to naprawdę jest coś.
– Może mieć miliard asów, ale i tak tu nie zostanie. To dzikus, który gołymi rękami może skręcić nam karki.
– Daj mi rok, RM29, a zostanie jednym z nas – zaproponował Nanuzi.
– Nie ucywilizujesz dzikusa w rok!
– Ja mu pomogę – wtrąciła się MC31, pomimo karcącego spojrzenia brata. – I chcę wiedzieć, co ukrywa.
– Dobrze, jak sobie chcecie – poddał się RM29. – Macie rok, ale jeżeli zrobi coś barbarzyńskiego, osobiście wypalę mu dziurę w piersi. Ale jutro, MC31, masz tu wezwać medyka, by sprawdził, czy nie przenosi jakiś zakaźnych chorób, po takich to wszystko jest możliwe. I pobierz mu krew, do zbadania i do laboratorium. Może dowiemy się czegoś jeszcze o ich strukturze biologicznej.
– Wiedziałam, że się zgodzisz. A potem polecimy na Be’Shar. Do tego czasu powinieneś udoskonalić statek, by latał znacznie szybciej i przekroczył prędkość światła.
– To miejsce istnieje jedynie w legendach i bajkach dla dzieci. Nie mam zamiaru błąkać się wiecznie po strefie wschodniej.
– Be’Shar istnieje i jeszcze zmienisz zdanie. Tam dowiemy się, jak najszybciej stworzyć cywilizację. Zapoczątkujemy nową erę i ludy wszechświata zapamiętają nas na wieki.
~ * ~
– Za dwie godziny będziemy lądować na Be’Shar – oznajmił RM29. – O ile to miejsce rzeczywiście istnieje, w co nadal wątpię.
Podszedł do stołu, przy którym siedzieli MC31 i Vrieskas, grający w szachy. Na fotelu obok Nanuzi palił fajkę, od niechcenia spoglądając na grających, jakby go to w ogóle nie interesowało. I zapewne tak było.
RM29 nie mógł uwierzyć, że w ciągu roku Vrieskas zmienił się nie do poznania. Nie był tym samym zakrwawionym, brudnym i odrażającym mężczyzną, którego Nanuzi przyprowadził do jego domu. W krótkich, starannie zaczesanych do tyłu włosach, całkiem ogolonej brodzie i w normalnym ubraniu wyglądał całkiem przyzwoicie i dostojnie, ale czasem też groźnie. Szczególnie, gdy się złościł, a jego oczy stawały się całkiem białe.
Nie sądził, że było to możliwe, ale MC31 i Nanuzi dopięli swego i to znacznie szybciej niż się spodziewał. Vrieskas był niezwykle sumiennym uczniem. Wystarczyło powiedzieć coś raz, góra dwa, a zapamiętywał to i stosował się do tego. Nauczył się czytać, pisać, a nawet liczyć. W ciągu roku przeszedł szkolenie naukowe, które mieszkańcom BS88C zajmuje kilka lat. MC31 zabierała go nawet do laboratorium, zapoznawała z najnowszą techniką, a on bez trudu to rozumiał. Najważniejsze było to, że chciał się kształcić i czekała go świetlana przyszłość.
Z uwagą przyglądał się pionkom ustawionym na szachownicy. Gra trwała już od dobrych kilku godzin. MC31 nie miała sobie równych w szachy, teraz po raz pierwszy znalazła godnego siebie przeciwnika. Vrieskas był urodzonym przywódcą i strategiem, a gra w szachy stanowiła odzwierciedlenie wojennej potyczki. Dlatego radził sobie tak dobrze i już dwa razy wygrał z jego siostrą.
Uśmiechnął się pod nosem, widząc zaciętą minę dziewczyny. Przegryzała dolną wargę, jakby to miało jej w czymś pomóc i podpowiedzieć, jaki ruch powinna wykonać. RM29 nie miał wątpliwości, że tym razem też przegra. Vrieskas był już dal niej za dobry. Najgorsze, że był za dobry dla nich wszystkich. Kiedyś był potężny i głupi, teraz potężny i nadzwyczaj inteligentny. A ktoś taki nie nadaje się na marionetkę, pomyślał, spoglądając na zwycięski ruch mężczyzny.
~ * ~
MC31 miała rację i Be’Shar rzeczywiście istniała. Była to trzecia planeta, na której znalazł się Vrieskas, ale i tak zrobiła na nim piorunujące wrażenie, gdyż odbiegała od tego, co opowiadał mu Nanuzi. Według RM29 należała do standardów średnich planet, a mimo to jej połowę zajmował jeden, kilkunastopiętrowy budynek – wielka biblioteka. Pozostała część została przeznaczona na ogrody i parki. Tylko czasem można było natrafić na dom mieszkalny. Mnisi zajmujący się zbiorami posiadali swoje kwatery wewnątrz ogromnej budowli.
Wykonano ją z czegoś, co na pierwszy rzut oka przypominało jasnoszary kamień, ale w rzeczywistości było jakimś twardszym materiałem, o którym nie słyszało nawet rodzeństwo z BS88C. W związku z tym postanowili dokładnie to zbadać. Wnętrze nie wzbudzało większych emocji. Dominowały jasne, przestronne i funkcjonale pomieszczenia. Każdy przedmiot czy mebel znalazł się na danym miejscu z konkretnego powodu.
Budynek podzielono na tysiące różnych sektorów, które pamiętali jedynie najstarsi z mieszkających tu mnichów. Każdy z nich otrzymywał swój przydział i był za niego odpowiedzialny do końca życia. Biblioteka posiadała zarówno zbiory w postaci standardowych książek, notatek i zapisków, ale także takie na dyskach pamięci. Starano się, aby wszystko posiadało swoją elektroniczną wersję zapasową, bo z biegiem lat, pomimo zastosowania najlepszych metod konserwacji, papier niszczył się i pismo stawało się nieczytelne.
Najstarszy z mieszkańców Be’Shar odpowiedzialny był za prowadzenie katalogu, aby potencjalny odbiorca z łatwością mógł znaleźć to, co go najbardziej interesowało. Otrzymywał informację z nazwą sektora, w którym znajdował się dany zapisek, a potem zaczynały się schody, gdy trzeba było go odnaleźć.
Biblioteka była olbrzymia i dojście gdziekolwiek na nogach zajęłoby dni, dlatego zbudowano podziemną sieć niewielkich, nadzwyczajnie szybkich pojazdów. Dotarcie z jednego końca budynku na drugi nie zajmowało więcej niż dwie godziny.
Jedynymi mieszkańcami biblioteki byli mnisi opiekujący się spisaną historią wszechświata. Kobiety i mężczyźni najróżniejszych ras. Każdy, kto chciał poświęcić życie na pilnowaniu i selekcjonowaniu zbiorów był tu mile widziany. Otrzymywał habit, pokój i pracę, którą należało wykonywać do śmierci. Taki porządek trwał od początku istnienia Be’Shar.
~ * ~
Vrieskas siedział na schodach prowadzących na jeden z zewnętrznych dziedzińców biblioteki (wewnątrz też znajdowały się specjalne otwarte przestrzenie przeznaczone na odpoczynek oraz ogrody warzywne). Panowała słoneczna pogoda, która aż zachęcała do wyjścia. Przynajmniej jego, bo rodzeństwo wolało światło lamp i przesiadywanie przed komputerem wewnątrz budynku.
– Niektórych książek nie powinno wynosić się na zewnątrz – usłyszał gruby głos.
Odwrócił głowę, by dostrzec zmierzającego w jego stronę głównego mnicha. Nien Sử był wysokim, już posuniętym w latach mężczyzną. Golił głowę, a na czole namalował cztery jasne kropki. Jego twarz znaczyła siatka zmarszczek i bruzd. Miał niezwykle błękitne, niemal nienaturalne oczy, orli nos i wąskie usta. Jak reszta mnichów nosił prosty habit z tą różnicą, że jego był w kolorze śliwkowym, a nie ciemnozielonym.
– Powiedziano mi, że w przypadku tej nie ma problemu – odpowiedział Vrieskas uprzejmym tonem. Odkąd ponad pół roku temu przybyli na Be’Shar pierwszy raz rozmawiał z Nien Sử.
Stary mężczyzna usiadł na schodach obok Vrieskasa.
– Biblioteka jest otwarta dla wszystkich, którzy pragną wiedzy. Rozumiem zapał dwójki twoich przyjaciół, ale nadal nie udało mi się rozgryźć twojego postępowania. Czego oczekujesz po Be’Shar? Na jakie pytania szukasz odpowiedzi? Jesteś wojownikiem, nie naukowcem.
Vrieskas spojrzał na starca uważnie. Ciężko było mu uwierzyć, aby zadał te pytania bezinteresownie. Gdyby był jakimś młodym akolitą to może. Ale głowa zakonu miała ważniejsze rzeczy na głowie niż rozmowa z gośćmi.
– Chciałbym odmienić los mojej planety, ale nie wiem, jak tego dokonać – zaryzykował, wyznając część prawdy. – Myślałem też, że znajdę odpowiedź, dlaczego tak różnię się od moich współplemieńców. Ale na razie nic z tego – dodał po krótkiej chwili milczenia.
– Nie widzę w tym nic dziwnego – powiedział Nien Sử, unosząc prawą brew, jakby zaskoczyły go słowa mężczyzny. – Nie zdajesz sobie sprawy, jak stara jest Yaskas. Macie zacofaną cywilizację, ale wiek można porównywać do Berkayu, a to jedna z pierwszych planet, na których pojawiło się życie. Tacy już jesteście. Nie dość, że długowieczni, to niektóre jednostki rodzą się z dodatkowymi darami. Zazwyczaj są to wybitni przedstawiciele gatunku. Często ma to związek z energią życiową, zwaną ki, ale nie zawsze tak bezpośrednio jak w twoim przypadku.
– Nie mówiłem nic o moich zdolnościach – przerwał mu zaskoczony Vrieskas.
– Nie musiałeś – wyjaśnił. – Codziennie poświęcasz na trening co najmniej osiem godzin. Widziałem cię. Masz zdolności, o których wielu się nawet nie śniło. Nie powinienem tego mówić, bo obiecałem, że zachowam neutralność, ale możesz osiągnąć coś wielkiego. Z tak długim życiem i ogromną potęgą jesteś w stanie każdego zmusić do ugięcia woli. Możesz przynieść wszechświatowi wiele dobrego.
– Nie myślałem o tym – wyznał Vrieskas. – Zależało mi na powrocie na Yaskas i zrobieniu z niego znacznie lepszego BS88C. Nie chcę władzy nad kosmosem. To za duża odpowiedzialność.
– Zastanów się nad tym. – Nien Sử poklepał go po ramieniu. – Nie mówimy tu o władzy absolutnej, ale o zjednoczeniu wszechświata, dzieleniu się wiedzą między poszczególnymi rasami, by wszystkim wiodło się jak najlepiej. A przede wszystkim o braku bezsensownych wojen. Do was to nie dotarło, bo mieszkacie daleko na północy, ale niemal całe południe jest w gruzach po niedawnej wojnie między dwoma próżnymi władcami. Przemyśl to dokładnie, masz czas. Codziennie po szesnastej robię sobie krótką przerwę od pracy, więc możesz do mnie przyjść, tak łatwiej zdobędziesz interesującą cię wiedzę.
– Znasz na pamięć wszystkie zapiski z biblioteki? – zapytał z niedowierzaniem Vrieskas. Nikt nie był w stanie zapamiętać tego wszystkiego, to graniczyło z cudem.
– Mniej więcej. – Uśmiechnął się na widok zaskoczonej miny mężczyzny. – Ćwicz codziennie. Za kilkanaście dni przybędzie tu mój stary przyjaciel, najwybitniejszy znawca wszelkich sztuk walki. Sądzę, że udzieli ci kilku lekcji. A gdy będziesz gotów, powiedz mi o tym. Otrzymasz próbę, która potwierdzi twoje zdolności, a potem udasz się na Yaskas, by przejąć władzę.
– Dlaczego chcesz kierować moim losem, skoro miałeś się nie wtrącać? – zapytał Vrieskas, gdy Nien Sử wstał i otrzepywał habit. Był to bardziej nabyty odruch, bo schody wypolerowano na błysk.
– Jestem stary, wiele widziałem i wiem, że masz olbrzymi potencjał. Nie chcę, aby się zmarnował, gdy może przysłużyć się dobru całego wszechświata.
Jednak Vrieskas nie do końca uwierzył w jego słowa. Mogła to być część prawdy, ale oczy mężczyzny dawały mu jasny znak, że za tym wszystkim kryło się coś jeszcze.
~ * ~
Vrieskas biegł na spotkanie z przyjacielem Nien Sử. Przybył on na Be’Shar już kilka dni temu, ale najpierw musiał załatwić jakieś ważniejsze sprawy, zanim postanowił się z nim zobaczyć. Yaskaskanin był podekscytowany, chociaż starał się to ukryć za maską neutralności. Niech nie myśli, że aż tak bardzo mi zależy. Miesiące spędzone wśród mnichów nauczyły go, że więcej informacji otrzymywał, udając neutralnego i nie do końca zainteresowanego daną sprawą, niż podekscytowanego jak małe dziecko i głodnego wszelkiej wiedzy.
Zewnętrzny dziedziniec, na którym mieli się spotkać nie znajdował się daleko, więc nie korzystał z jednego z pojazdów. To było dobre dla powolnych, nie dla niego. Osiągał coraz bardziej zdumiewające postępy w szybkości, a takie biegi tylko sprzyjały treningom.
Zatrzymał się przed drewnianymi drzwiami. Wygładzając włosy, które lekko rozczochrały się po wysiłku, wyszedł na zewnątrz. Dziś chmury przesłoniły słońce, ale nadal było ciepło (przynajmniej dal niego, bo Nanuzi uskarżał się na zimno) i nie zapowiadało się na opady deszczu.
Bez trudu zlokalizował położenie dwóch mężczyzn. Jeden z nich emanował tak potężną aurą, że nie dało się obok niego przejść obojętnie. Skierował kroki w tamtą stronę, by po chwili zobaczyć ich rozmawiających przy jednym z drzew.
Przeżył rozczarowanie, gdy okazało się, że ten wielki mistrz również był starcem. Prezentował się lepiej niż Nien Sử, ale to nie odjęło mu lat. Potężna aura i bystre spojrzenie jasnozielonych oczu o wąskich, podłużnych źrenicach zdawały się przeczyć siatce zmarszczek na twarzy. Ale czy ktoś taki był w stanie się z nim równać? Czy może mnich miał na myśli jedynie wiedzę teoretyczną?
– Oto i Vrieskas! – zawołał wesoło Nien Sử, gdy mężczyzna zbliżył się do nich.
Ten drugi zdawał się nie podzielać tej radości. Vrieskas nie mógł oprzeć się wrażeniu, że doskonale zdawał sobie sprawę z jego przybycia, gdy tylko wyszedł z budynku, a może i wcześniej.
– To mój stary przyjaciel, Penyu – przedstawił go.
Vrieskas pochylił głowę w geście powitania, by następnie spojrzeć wprost w te nienaturalnie zielone oczy. Starał się otaksować potęgę starca, ale nie był w stanie. Jego wygląd ewidentnie przeczył wszelkim wnioskom, które mu się nasuwały. Miał świadomość, że Penyu robi to samo z nim, ale jego twarz pozostawała nieodgadniona.
– Nie będę go trenował – oznajmił prosto z mostu. Głos miał twardy i stanowczy. Następny aspekt nie pasujący do tego wieku.
– Słucham? – zdziwił się Nien Sử, jakby nie do końca zrozumiał słowa przyjaciela. – Penyu, nie mówisz poważnie. On ma dar, wyjątkowy talent. Może stać się najlepszy we wszechświecie. Dobrze wiesz, że nie zachwalam byle kogo.
– Odchodzę na emeryturę. Mogę czasem sprawdzić umiejętności młodych wojowników, ale nie podejmę się ich treningu. Niech szukają innych mistrzów. Poradziłbym wysłać ci go na turniej, ale niemal całe południe jest w ruinie i tym razem się on nie odbędzie. Poczekaj pięćset lat lub znajdź mu inną próbę. Całkiem sporo niebezpiecznych planet otacza Be’Shar.
– Czy w takim razie sprawdzisz moje umiejętności? – zapytał Vrieskas, wchodząc w słowo Nien Sử, który już otwierał usta, aby coś powiedzieć. Pionowa bruzda między brwiami i zacięty wyraz twarzy świadczyły, że nie miało być to nic przyjemnego.
– Nie.
– Nie?! Dlaczego?! – krzyknął niezadowolony mężczyzna, a jego oczy znów stały się całkiem białe. Od przybycia na BS88C nie zdarzyło mu się stracić opanowania. Aż do teraz, gdy został tak niesprawiedliwie potraktowany przez tego starca, któremu zdawało się, że wie wszystko.
– Przywdziej habit lub wracaj do siebie i zajmij się własną planetą – odpowiedział lodowatym tonem i odwrócił się na pięcie. – Zostanę tu trochę – dodał i odszedł w stronę wejścia.
– Nie martw się, Vrieskasie – odezwał się Nien Sử, gdy Penyu zniknął wewnątrz biblioteki. – Nie może znieść myśli, że tym razem ja posiadam potężnego ucznia, który jest w stanie odmienić bieg historii. Jeszcze zmieni zdanie, a jeżeli duma mu na to nie pozwoli, to poradzimy sobie bez niego.
Kiwnął głową na znak, że rozumie. Postanowił, że pokaże Penyu, iż jest jednym z najlepszych wojowników. Przebije nawet jego poziom. Miał czas, był jeszcze młody i czekały go setki tysięcy lat życia. Niech starzec sobie wraca na swoje zawszone południe, to północ zostanie najjaśniejszym klejnotem kosmosu. Z Yaskas na czele.
~ * ~
Vrieskas wszedł do wanny wypełnionej ciepłą wodą. Dzisiaj zafundował sobie wyjątkowo wyczerpujący trening, więc potrzebował chwili relaksu. Rozluźnił mięśnie i zamknął oczy, ciesząc się chwilą spokoju i wytchnienia. Nie miał zamiaru spoczywać na laurach bez względu na postawę i słowa Penyu. Jeszcze mu pokaże, ile jest wart.
Nagle drzwi od łazienki otworzyły się i ktoś wszedł do środka. Vrieskas niechętnie otworzył oczy, chcąc nawrzeszczeć na durnia, który nie wiadomo co tu robił. Skumulował w dłoni niewielką wiązkę energii, aby dodać trochę efektów słowom. Gdy odwrócił głowę, zamarł, a ki rozproszyła się.
W progu stała osoba, której najmniej się spodziewał – MC31. Miała na sobie sięgający kolan, cienki szlafrok. Czerwone włosy opadały jej luźno na plecy. Widział ją taką po raz pierwszy. Zawsze czesała warkocz lub koński ogon i nie paradowała tak skąpo ubrana. Takie obowiązywały zasady na BS88C. Miała zacięty wyraz twarzy i skrzyżowała ręce na piersi.
– Co tu robisz? Coś się stało? – zapytał, zdając sobie sprawę, że na jego policzkach zagościły rumieńce, które spróbował ukryć na powrót odwracając głowę i patrząc przed siebie.
– Musimy poważnie porozmawiać – odpowiedziała.
– Daj mi trzy minuty. Coś założę i…
– Nie – przerwała mu bezceremonialnie, łamiąc tym kolejne zasady. Nigdy się tak nie zachowywała. – Porozmawiamy teraz, ale nikt nie broni ci wstać.
Spojrzał jej prosto w oczy i dostrzegł w nich upór. Cokolwiek chciała osiągnąć, nie miała zamiaru się poddać.
– Twój brat nie będzie zadowolony – spróbował innym torem.
– RM29 może sobie być najmłodszym Radnym, głową rodziny, wielkim naukowcem i skończonym dupkiem marzącym o nierealnych rzeczach, ale nie będzie wtrącał się w moje życie, o którym chcę zdecydować sama. Nie podoba się coś?
Vrieskas pokręcił jedynie głową, a MC31 podeszła do niego. Powiodła dłonią po jednym z rogów mężczyzny.
– Mówiłem ci, że nie są unerwione.
– Wiem, ale i tak mnie to fascynuje. Naprawdę dużo ostatnio trenujesz. Takiej muskulatury każdy ci pozazdrości. – Zaczęła powoli masować kark mężczyzny. Rozluźnił mięśnie, poddając się przyjemnemu uczuciu. – I zapominasz o mnie – dodała.
– Też jesteś zajęta i często cię odwiedzam. Ostatnio…
– To ostatnio miało miejsce miesiąc temu – przerwała mu po raz kolejny. Tym razem ostrym tonem.
– Właśnie… – zamilkł, zanim ponownie zaczął mówić: – Przepraszam. Zapomniałem, że dla ciebie to dużo czasu. Dla mnie to jedynie chwila i nie potrafię się jeszcze przestawić. Wszystko dzieje się tak szybko. Minęło dopiero pięć lat.
– Dopiero pięć lat? – powtórzyła niczym echo, a do jej głosu wtargnął smutek.
– Nie chcesz kogoś takiego jak ja – powiedział, nie odwracając głowy, nie chciał widzieć jej twarzy. – Zasługujesz na to, by mieć szczęśliwe życie. Dla mnie byłabyś jedynie krótkim epizodem.
– Nie pomyślałeś, że może mimo wszystko chcę być krótkim epizodem? Będę żyła kilkadziesiąt lat. W tym czasie mogę ci pomagać i wspierać. Wiem, co chcesz osiągnąć, ale nie zrobisz tego sam, potrzebujesz nas. A potem będziesz mieć tysiąclecia, by znaleźć sobie jakąś piękną, bladoskórą i jasnowłosą kobietę, która zawładnie twoim sercem i spędzi z tobą resztę życia, obdarowując licznym potomstwem.
– Nie ma piękniejszej kobiety od ciebie – powiedział, odwracając się, by spojrzeć MC31 prosto w oczy.
– Och… Sam nie wiesz, co mówisz – zreflektowała się szybko, ale na jej policzkach pozostały rumieńce, a usta ułożyły się w pogodny uśmiech. – Czyli mogę do ciebie dołączyć? – dodała figlarnie.
– Nie, bo woda jest już dla ciebie za zimna.
MC31 otwierała usta, aby zaprotestować, jednak Vrieskas nie dał jej dojść do słowa. Niemalże wyskoczył z wanny, rozchlapując dookoła wodę, i w dwóch krokach znalazł się przy niej. Chwycił w swoje zimne dłonie jej rumiane policzki i namiętnie pocałował w usta. Dziewczyna na początku stała lekko zdezorientowana, jednak potem odwzajemniła pieszczotę, zarzucając ręce na ramiona mężczyzny.
Vrieskas jednym, szybkim ruchem zdjął z niej cienki szlafroczek i bez problemów podniósł z posadzki, by zanieść do pokoju obok. Całowała i skubała zębami jego szyję i ramiona, gdy kładł ją na twardym, wąskim łóżku.
Wszystkie ważne sprawy, które od miesięcy zaprzątały mu głowę w jednej chwili wyparowały, odeszły na najmniej istotny plan. Teraz liczyła się tylko kobieta, która była z nim. Z zachłannością i namiętnością badał każdy kawałek jej rozpalonego ciała. Dłońmi, ustami, językiem. By epicentrum rozkoszy znaleźć w niej. I zarazem dać jej to samo.
Po wszystkim oboje leżeli na łóżku. Ich ciała splecione były ze sobą w namiętnym uścisku. MC31 delikatnie gładziła włosy Vrieskasa, co przyjmował z rozkoszą i niemal by zasnął, gdyby dziewczyna nie rozpoczęła rozmowy.
– Jesteś cudowny – szepnęła, całując go czule w czoło.
Jedynie mruknął w odpowiedzi, mając nadzieję, że to koniec rozmowy i teraz i ona położy się przy nim, by mogli zasnąć. Porozmawiać można równie dobrze rano.
– Jak długo chcesz tu jeszcze zostać? – zapytała, a Vrieskas zorientował się, że sen będzie musiał odłożyć na później, bo MC31 nie da mu spokoju.
– Nie myślałem o tym – mruknął w odpowiedzi.
 Starał się zbudzić z półsnu, w którym się znajdował, by trzeźwo myśleć i nie powiedzieć jakiejś głupoty, mogącej zaważyć na jego przyszłym życiu.
– Ech, no tak, przecież myślisz w innych kategoriach czasowych. Nie sądzisz, że już najwyższy czas wracać? Spędziliśmy tu cztery lata, dowiedzieliśmy się tyle, ile byliśmy w stanie. Najwyższa pora wykorzystać tę wiedzę w praktyce.
W duchu Vrieskas przyznał jej rację. Jeżeli rodzeństwo rzeczywiście chciało już wracać, to był to odpowiedni moment. Tym bardziej, że MC31 na pewno nie chciała spędzić na Be’Shar reszty swego życia. I on też nie chciał tego dla niej. Potrzebował zarówno jej jak i jej brata.
– Wybrałabyś się potem ze mną na Yaskas, by zacząć budować cywilizację? – wypowiedział swe najskrytsze pragnienia na głos, jednak bał się, że może usłyszeć odmowę. – Obiecuję, że nic złego ci się nie stanie, zadbam o twoje bezpieczeństwo – dodał, mając nadzieję, że to ją trochę uspokoi.
MC31 uśmiechnęła się serdecznie, całując go w czubek nosa.
– Musiałbyś mnie siłą zmuszać, bym tego nie zrobiła, głuptasie – powiedziała radośnie. – RM29 i Nanuzi też pewnie pomogą, bo budowa cywilizacji to nie taka łatwa sprawa.
– Nie wydaje mi się, aby twój bart był zainteresowany pomaganiem mi – prychnął, by skłonić ją do rozwinięcia tematu.
– RM29 jest tak próżny, że nie pogardzi swoim udziałem w budowie nowego wszechświata. Na dodatek przyda nam się jego pomoc, jest Radnym na BS88C i może sprawić, że więcej mieszkańców naszej planety ci pomoże. Przybędą, by zbudować nowe Yaskas. A ty nie odmówisz, bo przyda ci się nasza wiedza i technologia. Zapoczątkujemy nowy rozdział w historii.
– Przebudowa jednej planety to przecież nie jest wielka rzecz, za kilkaset lat nikt nie będzie o tym pamiętać.
MC31 przegryzła dolną wargę, przyglądając mu się uważnie.
– Przecież Yaskas będzie dopiero początkiem. Nie myślałeś o tym, co zrobisz dalej? Masz predyspozycję do wielkich rzeczy, nie chcesz wykorzystać swego potencjału?
– Też chcesz, abym podbił cały wszechświat – wywnioskował Vrieskas.
– Nie, myślałam o tym, byś zjednoczył cały wszechświat – sprostowała MC31. – Słyszałeś, że południe leży w gruzach, że miną tysiąclecia, zanim powróci do dawnej świetności. Coś podobnego równie dobrze może zdarzyć się na północy. Czy nie lepiej zapobiec temu teraz, gdy mamy odpowiednie możliwości? Nie powiesz mi, że nigdy o tym nie myślałeś, że nigdy nic podobnego nie przyszło ci do głowy.
Vrieskas zamyślił się przez chwilę. Nie było sensu kłamać, szczególnie pod naporem tak przeszywającego i poważnego spojrzenia MC31. Kto jak kto, ale ona od razu wykryłaby, gdyby mijał się z prawdą. Szczególnie, że od dawna układał w głowie szczegółowy plan zmian, jakie chciał wprowadzić.
– Zastanawiałem się nad tym – wyznał. – Na pewno we wszechświecie znajduje się więcej tak zacofanych planet jak Yaskas, na których mieszkańcy nie mają pojęcia medycynie i umierają przez zakażenia czy przeziębienia, nie mówiąc nawet o tym, że nie potrafią czytać i pisać. Chciałbym poprawić ich byt, ale wątpię, aby sami z siebie zechcieli przyjąć pomoc.
– Więc załóż koronę. Obwołaj się królem i przejmij kontrolę nad tymi, którzy nie potrafią pomóc swym ludziom. Zrób to, a BS88C cię wesprze. Ten sojusz zapoczątkuje kolejne, a potem dołączy do niego reszta kosmosu.
Vrieskas przyciągnął MC31 do piersi i przytulił. Nic nie odpowiedział, ale w duchu podjął już jedyną słuszną decyzję. Urodził się jako jednostka nadzwyczaj wybitna i przyszła pora, aby wykorzystać ten dar.
~ * ~
Vrieskas znalazł Nien Sử na jednym z wewnętrznych dziedzińców. Starzec siedział ze skrzyżowanymi nogami na trawie. Oczy miał zamknięte. Na pierwszy rzut oka zdawałoby się, że medytuje, jednak pionowa bruzda między brwiami jasno temu przeczyła. Rozmyślał o czymś, co od dłuższego czasu nie dawało mu spokoju.  Zawsze tak robił.
– Poznanie opinii drugiego człowieka czasem pomaga w rozwiązaniu problemów – odezwał się, nie mając zamiaru czekać, aż mnich sam zorientuje się, że ktoś zakłócił jego samotność. Mogło to trwać kilka godzin, a on po raz pierwszy nie miał na to czasu.
Nien Sử otworzył oczy i ze zdziwieniem spojrzał na mężczyznę. Jeden rzut oka wystarczył, aby Vrieskas zorientował się, że nie miał pojęcia o jego obecności, a zarazem nie przywykł do tego, że ktoś mu przeszkadza.
– To bardziej skomplikowana sprawa niż mogłoby ci się wydawać. Obiecałam Penyu, że to przemyślę, ale… – Machnął ręką, jakby chciał dać do zrozumienia, że to już nie miało znaczenia i z chęcią to samo powiedziałby swojemu przyjacielowi, gdyby… Właśnie, gdyby co. Gdyby nie był tak silny? Gdyby nie miał dominującej osobowości? – Coś się stało, Vrieskasie? O tej porze zwykle trenujesz.
– Chcę podjąć próbę, o której mówiłeś. Wiem, że jestem gotowy i przejdę ją pomyślnie.
Nien Sử zmarszczył brwi. Odchrząknął trzy razy, zanim powiedział:
– Dlaczego teraz? Możesz tu zostać tak długo, jak tylko chcesz, nauczyć się jeszcze więcej. Penyu coś ci powiedział? – zapytał podejrzliwie, jakby jedno słowo drugiego starca mogło wszystko zmienić i Vrieskas od razu by się mu podporządkował.
– Nie. Wiem, że mam dużo czasu i jestem jeszcze młody, ale moi przyjaciele starzeją się z każdym dniem. Chcę wrócić razem z nimi i zaprowadzić porządek na Yaskas.
– To przez tę dziewczynę, tak? – Na twarzy Nien Sử pojawiło się niezadowolenie. – Przecież ona nie nadaje się na twoją partnerkę. Umrze szybciej niż ci się to wydaje i nigdy nie wyda na świat twojego potomstwa. Nawet, gdyby zaszła w ciążę, jej ciało tego nie wytrzyma. To zwykli napuszeni naukowcy, zostaw ich i pomyśl o sobie, o tym, co możesz osiągnąć dzięki własnej potędze! Oni chcieli cię wykorzystać!
– Podjąłem już decyzję – odpowiedział zimno Vrieskas.
Wiedział o planach RM29 wobec niego i nie miał zamiaru do tego dopuścić. Potrzebował zarówno jego jak i MC31, aby zbudować potężne imperium na Yaskas, ktoś musiał mu powiedzieć, jak dokładnie się za to zabrać. Pokierować projektami odnoście budowy, rozwoju techniki. A BS88C byłaby idealnym sojusznikiem i pomocnikiem. Teraz miał w garści Radnego i nie miał zamiaru stracić tej okazji tylko dlatego, że Nien Sử kazał mu spędzić tu kolejne lata. Wiele rzeczy trzeba było zrobić przed śmiercią rodzeństwa.
– Powiesz mi o tej próbie lub odlecę bez niej – powiedział, patrząc z góry na starca.
~ * ~
– Masz zabić potwora gołymi rękami, co? – zapytał po raz setny Nanuzi, jakby tym razem odpowiedź miała być inna.
Nien Sử oznajmił, że musi udać się na jedną z sąsiadujących z Be’Shar planet i zabić mieszkającego na niej ognistego potwora (wystarczyło jednego) zwanego smokiem bez użycia jakiejkolwiek broni. Nie chciał w tę misję mieszać rodzeństwa, szczególnie MC31, więc poprosił, by kupiec pilotował statek. Nanuzi zgodził się bez sprzeciwu, chociaż mogło się to także dla niego skończyć śmiercią.
– Moja potęga tkwi we mnie, nie potrzebuję żadnego miecza – odpowiedział, spoglądając na przyjaciela wydmuchującego z ust kółka dymu. Na planecie mnichów w końcu udało mu się znaleźć prawdziwy tytoń do fajki i był z tego powodu niezwykle zadowolony. – Dlaczego mieszkałeś na BS88C, a nie wróciłeś na Vedę? – zapytał Vrieskas. Nanuzi niewiele mówił o swojej przeszłości, a temat własnej planety traktował jako tabu. – Przyjacielowi chyba możesz powiedzieć?
– Przyjacielowi. – Uśmiechnął się. – Podoba mi się to. Wygnali mnie pod groźbą śmierci, więc już nigdy nie będę mógł tam wrócić. Dlatego przyjąłem propozycję RM29 i zamieszkałem u nich.
– Co zrobiłeś? – dociekał, chciał zrozumieć przyjaciela.
Z twarzy Nanuzi zniknął uśmiech, zastąpiła go powaga. Zamyślił się przez chwilę, jakby szukał odpowiednich słów, by to wyrazić.
– Handlowałem głównie srebrem i złotem, czasem zdarzały się mniejsze kamienie szlachetne, ale to rzadkość. Zaplątałem się w nieuczciwe interesy. Nie miałem pojęcia, że były to kradzione dobra, starałem się to sprawdzać, ale wszystkie dostępne źródła na ten temat milczały. Rada uznała, że doskonale o tym wiedziałem i tylko ja byłem winny, nie słuchali moich wyjaśnień. Później dowiedziałem się od brata, że wszystko zaplanował jeden z Mistrzów Cechu. Chciał pozbyć się niewygodnego towaru i szukał łatwej ofiary, padło na mnie. Miał rodzinę w radzie i przekupił ich. Czasem chciałbym się na nich wszystkich zemścić. Chciałbym, aby zapłacili za to, co mi zrobili. Za wygnanie, odseparowanie od rodziny i przyjaciół, całkowite zdegradowanie.
– To dlaczego tego nie zrobisz?
– Jak, co? – prychnął Nanuzi, krztusząc się dymem. – Mam stanąć z jednym pistoletem laserowym naprzeciw ich wszystkich, co?
– Pomogę ci – zaproponował Vrieskas. – Przejmę całkowitą kontrolę na Vedą i tobie oddam panowanie nad nią.
– Najpierw skup się na Yaskas – zaśmiał się mężczyzna. – Moją planetą możesz zająć się później, nawet po mojej śmierci, nie zależy mi na władzy, ale przydałoby się tam zaprowadzić porządek. Dlatego trzymam cię za słowo. – Uśmiechnął się serdecznie. – I postaram się trochę utemperować RM29, gdy dowie się o twoim związku z MC31.
– Wiem jak go udobruchać – odpowiedział, ale był wdzięczny za tę ofertę. – Powiesz mi, dlaczego ona nie nosi tych ich specjalnych okularów. Przecież też jest naukowcem.
– To nic nie znaczy. Te okulary dostają tylko ci najlepsi, najwyżej wyróżnieni i zazwyczaj są mężczyznami. Mieszkańcy BS88C będą opowiadać ci bajki o równouprawnieniu, ale w rzeczywistości to nie działa. To mężczyzna jest głową rodziny i decyduje o losie reszty – wyjaśnił.
– To też trzeba będzie zmienić – zdecydował Vrieskas. – Za dużo talentów musi się przez to marnować.
Nanuzi wybuchnął śmiechem, nie przejmując się zdziwionym spojrzeniem przyjaciela skierowanym w jego stronę. Uspokoił się dopiero po dłuższej chwili.
– Widzę, że nie próżnowałeś i wszystko sobie obmyśliłeś, czy to MC31 wpadła na ten pomysł, co?
~ * ~
Na planecie zamieszkanej przez potwora temperatura osiągała ogromne wartości. Panował upał, którego ani Vrieskas, ani Nanuzi nigdy nie doświadczyli. Powietrze było ciężkie i przesycone siarką i popiołami, co utrudniało oddychanie.
Światło na planecie dawało to samo niewielkie słońce co na Be’Shar. Jedyny element krajobrazu stanowiły ciemne skały, wznoszące się ku niebu. Jedne kończyły się ostrymi szpicami, inne były niemal całkiem płaskie na górze. W korytach między wzniesieniami zamiast wody płynęła najprawdziwsza lawa. Gorąca i parująca. Jeden fałszywy krok groził śmiercią na miejscu.
Vrieskas polecił Nanuziemu wylądować na jednym z płaskich wzniesień. Miał tam na niego czekać i nie wtrącać się do walki, a w razie niebezpieczeństwa odlecieć. Sam musiał znaleźć potwora i zabić go. Wiedział, że nie znajduje się daleko, bo czuł jego potężną aurę.
Smok okazał się ogromną bestią, przewyższającą swymi rozmiarami wszystko, co Vrieskas w swoim życiu widział. Przypominał wielkiego jaszczura na czterech potężnych nogach zakończonych ostrymi szponami. Całe jego ciało pokrywały szkarłatne, grube łuski. Z pleców wyrastała mu para wielkich, błoniastych skrzydeł. Potwór rozwarł płaski pysk, ukazując dwa rzędy ostrych kłów i wypluł z niego strumień ognia.
Vrieskas czuł się maleńki w porównaniu ze smokiem, ale wierzył we własną potęgę. Nie był byle kim, urodził się z wyjątkowymi zdolnościami i miał zamiar to teraz udowodnić.
Bestia od razu wypatrzyła stojącego u podnóża góry, na której siedziała, mężczyznę i sfrunęła, mając nadzieję na smakowite mięso, którego od tak dawna nie jadła. Vrieskas uchylił się na czas i smok, zamiast zatopić zęby w jego ciele, z trudem zdołał wyhamować przed jedną ze skał. Ryknął, dając upust swej złości.
Mężczyzna ze spokojem obserwował, jak bestia ponownie zmusza swe wielkie cielsko do lotu. Zanim się zorientował, potwór wypluł kolejny strumień ognia w jego kierunku. W ostatniej chwili uformował tarczę wokół swojego ciała, ale zimna energia całkiem nie zneutralizowała ciepła. Czuł się tak, jakby znalazł się w środku nagrzanego pieca. Ciało zaczynało go piec, a na nieosłoniętych przedramionach pojawiały się bąble.
Z ulgą powitał moment, w którym smok zamknął paszczę, zapewne mając nadzieję, że spalił przeciwnika na popiół. Natychmiast przystąpił do kontrataku. Skupił się i utworzył dość dużą wiązkę energii. Ciało potwora chroniły łuski, więc wycelował w skrzydło. Trafił bezbłędnie. Usłyszał trzask łamanej kości, która podtrzymywała szkielet lewego skrzydła. Bestia ryknęła i zwaliła się na skały, bo drugie skrzydło nie wystarczyło, aby unieść w powietrze tak dużego ciężaru.
Ogonem trafiła wprost do rzeki lawy. Gorąca substancja trysnęła w górę niczym fontanna. Smokowi nic się nie stało, najwyraźniej był uodporniony na tak wysokie temperatury, jednak Vrieskas nie zdążył uchylić się na czas. Część cieczy trafiła go wprost w lewą rękę. Zawył z bólu. Skórzany kaftan po prostu się stopił, a w jego ślady poszło też ciało. Kończyna przypominała krwawą bryłę z przebłyskującymi gdzieniegdzie białymi kośćmi.
Upadł na kolana, przyciskając zranioną rękę do piersi, ale to tylko potęgowało ból. Łzy stanęły mu w oczach, a umysł odmówił wszelkiej współpracy. Liczył się tylko ten ból, niemalże nie do wytrzymania. Ponownie wrzasnął. Chciał to ukoić, ale nie wiedział jak. Z trudem łapał zanieczyszczone powietrze, strumienie potu spływały mu po karku i skroni. Czy tak miał wyglądać jego koniec?
Spod półprzymkniętych oczu dostrzegł, że smok powoli staje na nogach. Wiedział, że nie mógł pozwolić na to, aby go pokonał. Może potem umrzeć, ale tę walkę wygra. Za wszelką cenę.
Otoczył się barierą energii i najszybciej jak potrafił pobiegł w stronę potwora. Odbił się i wskoczył na jego grzbiet. Wylądował nieco koślawie, ale zdołał się utrzymać, a bestia najwyraźniej niczego nie zauważyła i nie poczuła przez gruby pancerz łusek. Szukała go na ziemi.
Wdrapał się na jej kark, starając się ignorować bolącą rękę. Miał przeciwnika do zamordowania. Usiadł na szyi smoka, mocno trzymając się kolanami jednego ze szpikulców i mając nadzieję, że nie spadnie, bo wtedy będzie to już definitywny koniec. Miał tylko jeden plan, a na drugi mogło nie starczyć mu sił.
Skumulował w sobie siłę i napiął mięśnie. Prawą ręką zaczął wyrywać ogromne łuski z szyi bestii. Musiał dostać się do nieosłoniętej skóry, gdyż inaczej nie da rady zabić bestii. Smok zawył z bólu i próbował zrzucić natręta z grzbietu. Vrieskas uczepił się mocniej kolanami. Brak jednej ręki doskwierał mu, ale wiedział, że musi wytrzymać. Z każdą wyrwaną łuską, bestia dostawała większego szału. Wyła, pluła ognie, próbowała nawet wzbić się w powietrze, ale zranione skrzydło definitywnie to uniemożliwiało.
Mężczyzna z ulgą powitał moment, gdy szyja była odpowiednio odsłonięta. Skumulował w sobie energię i cisnął nią w zaczerwienioną i krwawiącą skórę. Wiązka z łatwością przeszła przez ciało, by potem przebić się przez kręgosłup i pancerz z drugiej strony. Głowa smoka oderwała się od korpusu. Reszta zrobiła jeszcze kilka chwiejnych kroków, jakby nie zdawała sobie sprawy, że to już koniec, po czym runęła na skały.
Vrieskas stracił przytomność jeszcze przed upadkiem na gorącą ziemię.
~ * ~
Vrieskas powoli otworzył oczy. Zorientował się, że znajduje się w kapsule kosmicznej, a obok niego siedzi Nanuzi. Ból nadal mu doskwierał, ale nie był tak dotkliwy jak wcześniej, nie przyćmiewał mu rozsądnego myślenia. Spojrzał na lewą rękę, spodziewając się jej w ogóle nie ujrzeć, jednak została zawinięta w coś jasnozielonego. I przede wszystkim nadal bolała i piekła, co znaczyło, że znajdowała się na swoim miejscu. Z trudem usiadł i odgarnął z czoła spocone włosy. Z wdzięcznością przyjął szklankę wody, którą podał mu przyjaciel. Wypił duszkiem, prosząc o więcej.
– Napędziłeś mi niezłego stracha – odezwał się Nanuzi, podając cały bukłak wody i jakieś pigułki do połknięcia. – Już myślałem, że nie żyjesz, ale na szczęście tylko trochę zmasakrowałeś sobie rękę. RM29 i MC31 powinni ci to jakoś wyleczyć. Nie wiem, czy odzyskasz całkowitą sprawność ani czy będzie wyglądać jak dawniej, ale ci jej nie obetną.
– Chociaż coś pozytywnego – mruknął Vrieskas. – Mówiłem ci, abyś się nie ruszał, dopóki po ciebie nie przyjdę – dodał. Chciał przywołać na twarz srogi wyraz, ale nie potrafił powstrzymać wdzięczności i ulgi, że nie zginął tam razem ze smokiem.
– Nie mógłbym przegapić takiej walki – odparł beztrosko, zapalając fajkę. – Jesteś najpotężniejszym człowiekiem we wszechświecie, a opowieści o tym, czego dokonałeś rozniosą się na cztery strony świata. Nawet na to ponoć zniszczone południe. Chciałem zabrać jako trofeum łeb stwora, ale nie zmieściłby się do kapsuły. Pozbierałem trochę łusek, może ci się kiedyś przydadzą i zabrałem nieco krwi do analizy dla naszych szalonych naukowców. Nie mów o tym Nien Sử, bo może zalicza się to do nielegalnych praktyk.
– Nie mam zamiaru – odpowiedział Vrieskas, uśmiechając się do Nanuzi. – Dziękuję, że mnie stamtąd wyciągnąłeś, przyjacielu. Kolejny przystanek – Yaskas. Pora skrócić rządy mojego ojca i przejąć władzę nad całą planetą. A ty zostaniesz moim doradcą i pierwszym generałem.
– Z przyjemnością. – Uśmiechnął się, szczerząc zęby. – Teraz odpoczywaj. Za pół godziny będziemy na Be’Shar. Tam się tobą porządnie zajmą.
~ * ~
Vrieskas wszedł do głównej sali twierdzy ojca. Po prawej miał RM29, po lewej MC31, Nanuzi podążał z tyłu. Po drodze zabił wszystkich, którzy próbowali mu się sprzeciwić. Wojownicy, którzy przysięgali wierność Tu’Lanhowi bronili swego pana do końca, ale ich prymitywna broń nie mogła się równać z jego potęgą i pistoletami towarzyszy. Kobiety i dzieci starały się ukryć, te odważniejsze szukały drogi ucieczki. Zapewne sądzili, że mają do czynienia ze zwykłym najazdem wrogiego plemienia.
Tu’Lanh czekał na niego w głównej komnacie tak, jak się tego Vrieskas spodziewał. Gdyby wojownicy zawiedli, wódz sam stawał do walki z wrogiem, by bronić swej twierdzy. Ojciec nie miał sobie równych i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, że niewielu mieszkańców Yaskas jest w stanie mu się przeciwstawić. Nie wiedział, że tym razem ma do czynienia z kimś zupełnie innym.
Mężczyzna niewiele się zmienił, w końcu minęło tylko pięć lat. Vrieskas wyglądał przy nim mizernie. Wyrobił sobie mięśnie, ale nadal nie mógł równać się z posturą ojca. Dodatkowo pierwsze wrażenie psuła unieruchomiona lewa ręka, którą po wielu trudach udało się uratować RM29 i MC31. Według ich słów czeka go długa rehabilitacja, a po niej nigdy nie będzie wyglądać normalnie, ale będzie i zachowa minimalną sprawność.
Tu’Lanh trzymał w dłoniach topór, gotowy do rozpoczęcia pojedynku. Vrieskas nie pofatygował się, aby wyciągnąć broń. Przypiął swój miecz u pasa tylko dlatego, że prosił go o to Nanuzi. Kupiec był zdania, że pobratymcy będą na niego przychylniej patrzeć, bo nie odrzucił wszystkiego, co obowiązywało na ojczystej planecie. Niektóre rasy zbyt wielką wagę przykładały do kawałka metalu, a posiadanie broni (nawet tylko w kwestii dekoracyjnej) mogło wpłynąć na dobre pierwsze wrażenie i zapewnić wiele innych korzyści.
– Ty?! – warknął Tu’Lanh, gdy zorientował się, że napastnik był jego synem.
– Ja – odpowiedział spokojnie Vrieskas, patrząc z nienawiścią wprost w oczy ojca. – Wróciłem, by objąć całkowitą władzę nad planetą i zemścić się na tobie za to, do czego mnie zmuszałeś.
Nie umknęło uwadze mężczyzny, że Tu’Lanh zadrżał i mocniej zacisnął dłonie na uchwycie topora. Bał się, po raz pierwszy w życiu bał się tego, co mogło nastąpić. Przeliczył się co do oceny syna i teraz przyszło mu za to zapłacić. Skoro dotarł tak daleko, znaczyło, że zostawił za sobą rzekę ciał jego wojowników.
– Spiskujesz z jakimiś dzikusami i śmiesz wracać tutaj – odezwał się, ale nie potrafił całkiem uspokoić tonu głosu. – Mogłeś zostać sobie z nimi, już i tak zdradziłeś mnie i nie masz czego szukać na Yaskas. Kiedyś byłeś moim synem, więc daję ci szansę, byś opuścił moją twierdzę i planetę i nigdy tu nie wracał. Możesz żyć wśród tych dzikusów.
– Odezwał się dzikus – mruknął pod nosem RM29, ale Tu’Lanh go nie dosłyszał.
– Nie, ojcze, nie cofnę się przed niczym. Dokonałem czynów, o których tobie się nie śniło, gołymi rękami pokonałem ognistego potwora i teraz zajmę należne mi we wszechświecie miejsce. Yaskas stanie się najpotężniejszym imperium w kosmosie. Kosmosie, który ja zjednoczę pod moimi rządami.
Tu’Lanh nic nie odpowiedział, a od razu ruszył do natarcia, jakby chciał tym gestem zyskać przewagę. Vrieskas zareagował błyskawicznie. W prawej dłoni skumulował dużą wiązkę energii i rzucił nią w stronę ojca. Włożona w to moc była zbyt duża i zamiast wypalić dziurę w piersi, przepołowiła korpus mężczyzny na pół. W powietrze trysnął strumień krwi, wnętrzności i odłamków kości. Obie połówki z łoskotem runęły na ziemię. Poruszyły się spazmatycznie kilka razy, po czym znieruchomiały.
Vrieskas splunął na truchło i odwrócił się na pięcie. Przyjaciele podążyli za nim. Gdy wychodzili z twierdzy, nikt nie próbował ich zatrzymać. Zwyciężył, został nowym panem, a oni musieli podporządkować się jego władzy.
Głęboko odetchnął zimnym, wieczornym powietrzem. Ze zdziwieniem dostrzegł wznoszący się nad horyzontem księżyc. Ucieszył się, że to dziś wypadała ta jedyna w roku, jasna noc. Niepodważalny symbol jego zwycięstwa.
– Bevrore Blomkool – odezwała się MC31.
– Co? – zapytał Vrieskas, spoglądając na nią ze zdziwieniem.
– Tak nazwaliśmy tę noc w naszych badaniach. Możesz tak oficjalnie nazwać dzisiejszy dzień i świętować przejęcie władzy.
Uśmiechnął się do niej i chwycił za rękę. Odwzajemniła gest. Czekał ich nowy początek, przez który przejdą razem. Ramię w ramię.
– Świętować narodziny cesarza – wtrącił się RM29, po czym stanął przed Vrieskasem i uklęknął na jedno kolano, schylając głowę. – Przysięgam ci całkowite posłuszeństwo. Niech żyje król! Niech żyje cesarz wszechświata!
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, podszedł do niego Nanuzi i założył na głowę złotą, ozdobioną rubinami koronę.
– Wstań, generale – zwrócił się Vrieskas do RM29. – Czas zbudować nową stolicę wszechświata, a później zająć się jego zjednoczeniem.
~ * ~
Bezszelestnie wszedł na jeden z wewnętrznych dziedzińców biblioteki. Wiedział, że tutaj znajdzie starego przyjaciela.
– Popełniłeś błąd, Nien Sử – zwrócił się do niego Penyu.
– Jesteś zazdrosny o to, że teraz ja posiadam potężnego ucznia, który jest w stanie zrobić wiele dobrego dla wszechświata, zapobiec powtórce tego, co wydarzyło się na południu? – prychnął. Próbował wejść do środka, ale Penyu zagrodził mu drogę.
– Boję się, że może zdarzyć się coś gorszego niż na południu. Nie widzisz tego, bo zależy ci tylko na wielkich czynach twych podopiecznych. Czy najpierw musisz stracić wszystko, by to zrozumieć?
– Nie porównuj mnie do siebie!
Jasnozielone oczy Penyu zabłysły złowieszczo w świetle zachodzącego słońca.
– Legendarny Wojownik nie żyje, odniósł śmiertelną ranę podczas ostatniego boju, nawet ja nie byłem w stanie mu pomóc. Jego dusza znów powróciła do Kaio, zamiast iść dalej.
– Ale spór został zażegnany, więc możemy się cieszyć. Nic nam nie zagraża. – Po raz kolejny spróbował wyminąć mężczyznę, ale zostało mu to udaremnione. – Czego chcesz? – mruknął niezadowolony. – Nie mam teraz czasu na rozmowy z tobą. Zaakceptuj w końcu to, co wydarzyło się kiedyś i daj mi żyć.
– Trzeba było zostawić go tutaj, jak ci mówiłem, o wiele bardziej by ci się przydał. Ale ty musiałeś postawić na swoim i wysłać go z powrotem, by zaczął jednoczyć wszechświat. Zastanów się, dlaczego wcześniej nie było kogoś takiego? Kaio nie życzył sobie jednego władcy, każda z planet miała rozwijać się wedle własnego uznania. Jeżeli gdzieś umierają z powodu przeziębienia, to trudno, taka jest kolej rzeczy.
– A ile razy ja mam tobie powtarzać, że z takiego obrotu sprawy może wyniknąć wielkie dobro, o które tak bardzo zabiegaliście z Rosiczką. On może żyć kilkaset tysięcy lat…
– Właśnie – przerwał mu zniecierpliwiony Penyu. – Kilkaset tysięcy lat! Tyle wystarczy mu, aby z północy dostać się na południe, zostawiając za sobą popioły. Obyś tym razem nie pomylił się w swoich rozważaniach, bo nie zniosę modlitw ludów kosmosu i ponownych narodzin Legendarnego Wojownika.
– Przecież to już nie będzie twój syn, już teraz nie był twoim synem.
– Ale podjąłem się jego treningu – wyjaśnił. – A w momencie, gdy był gotowy, gdy rozwinął się maksymalnie, zapomniał o swej przeszłości. Stał się tym pierwszym mężczyzną, który walczył u naszego boku podczas Wielkiej Wojny. Sztucznie stworzoną duszą bez przeszłości, która miała tylko jeden cel – nieść pokój w kosmosie, nie dopuścić do nierównowagi. Nie chcę widzieć, jak kolejny młody mężczyzna w jednej chwili zapomina o tym, kim był, jak przekreśla się jego całe dotychczasowe życie.
– Dobrze wiesz, że gdyby znów zagrażało nam niebezpieczeństwo, Kaio nie posłucha twoich próśb i zagnieździ tę duszę w kolejnym ciele.
– Wiem, dlatego mogę ci obiecać, że gdyby Vrieskas stał się tego powodem, a jestem pewien, że tak się stanie, to złamię swoje śluby i osobiście zabiję twojego ucznia, bez względu na prośby Kaio. Jutro wylatuję. Eduardo wystarczająco odpoczął.
~ * ~
* [tej gwiazdki nie ma w tekście, ale chciałam coś wyjaśnić] nie wiem, czy ktoś jeszcze pamięta, ale w prologu Ladvarian i Kalush rozmawiają o całkowitej zagładzie Vedy. Z tego wniosek, że Vrieskas po stuleciach dotrzymał danego Nanuzi słowa.
~ * ~
Wiem, że miał być jutro, bo to jutro mija rok, ale jutro będę miała okropny zawrót głowy i sporo spraw do zrobienia, więc publikacja o te kilka godzin wcześniej. Mogłabym dać automatycznie, ale z racji, że ostatnio nie zadziałało, to wolę nie ryzykować. Zresztą i tak najpóźniej w poniedziałek przestawię datę na jutrzejszą.
Zawsze staram się unikać pisania własnych opinii na temat rozdziałów, bo wolę poznać waszą, gdy wy nie znacie mojej. Ale tym razem muszę napisać, że z tego bonusu jestem bardzo zadowolona. Cały tekst pisałam w momencie, gdy wena aż kipiała ze mnie (wtedy też powstały rozdziały na Berkayu i Ziemi) i skończyłam go w niecały tydzień. I niecierpliwie, marudząc przynajmniej raz na tydzień (ostatnio dziesięć razy na dobę) czekałam ma jego publikację niemal pięć miesięcy. Mam nadzieję, że wam także przypadł do gustu.
Nie sądziłam, że tekst aż tak bardzo się rozrośnie (ale przynajmniej w sondzie, która kiedyś tam była na blogu wygrała właśnie opcja więcej, więcej, osiągając niemal 50% głosów). Najpierw wpadłam na ten pomysł, a potem zasiadłam do pisania i zorientowałam się, że na to nie wystarczy długość jednego rozdziału. Mam też pomysł na część drugą, ale na razie musza ją odłożyć na później, bo najpierw niektóre informacje muszą zdobyć główni bohaterowie, a potem można to ładnie podsumować i uzupełnić z tej perspektywy.
Trochę żałuję, że wizyta Kaelasa na Be’Shar wypadła później niż ten bonus, bo tam jest wypowiedziana jedna istotna kwestia, ale trudno. Nie można mieć wszystkiego.
Z tego minionego roku jestem bardzo zadowolona (i powtórzę jeszcze raz: ale to zleciało!). Udało mi się systematycznie publikować posty raz w tygodniu i dojść do 52 rozdziałów. Świetnie się bawię, pisząc, uwielbiam moich bohaterów, nadal przychodzą mi do głowy nowe pomysły na ich przygody (czasem to właśnie wy napiszecie w komentarzach jakieś drobne aluzje, które ostatecznie stają się całymi wątkami). I oby tak dalej.
Dlatego chciałam serdecznie podziękować wszystkim czytelnikom, którzy byli ze mną i wspierali mnie w ciągu tego roku. Jesteście wspaniali :*

21 komentarzy:

  1. Hej no jakoś tak... mało tego było... no ten tego niby po pasku z boku widzę, że dużo, ale po przeczytaniu wcale tak dużo tego ni ma!
    I wiesz co rozdział naprawdę świetny! Po raz drugi w życiu spotykam takie opowiadanie, które od początku do końca jest przemyślane, przepełnione świetnymi postaciami i, co bardzo ciekawe, oba traktują o kosmosie. Ale tego smoka to ja ci nie daruję! Wiesz co?! To najbardziej chamskie przedstawienie tego stworzenia jakie tylko może być - zwierz do zabicia. Nienawidzę tego wszędzie, po prostu wszędzie i będę ci to już zawsze pamiętać! Bardzo mnie tym rozzłościłaś...
    Jakiś czas temu zastanawiałam się skąd u mieszkańców Yaskas te rogi (tzn. no wiadomo taka planeta, ale brutale nie podbijają raczej wszechświata), a tu taki bum. Yaskasanie to rzeczywiście było stado zwierząt, wśród których liczyli się tylko najsilniejsi. Ale to naprawdę bardzo ciekawa wizja - całe te ich "obyczaje", jedzenie ciał wrogów, gwałty, śmierć, zniszczenie, bezład - to takie prymitywne i zadziwiająco pasujące do ilości lat, jaką mogli przeżyć - bo przecież jakoś trzeba to wszystko zrównoważyć. No i wiadomo skąd wziął się ten wegetarianizm na Yaskas (bo chyba dobrze kojarzę, że oni tam mięsa nie jadali, prawda?).
    I w tym całym archaiku nasz kochany Vrieskas. Nie ma jakiegoś super mocarnego typa, który to wiódłby prym wśród ludu - tylko wyrzutek, istota wyobcowana, ale uzdolniona - za to chyba należą ci się największe gratulacje, bo widać jak wiele czasu poświęciłaś na złożenie psychiki Vrieskasa. Bo kto by oczekiwał, że ósmy syn będzie kimś ważnym? Nie ja. Ciekawa jestem co się stało z trzema młodszymi braćmi Vrieskasa, bo nic później o nich nie wspominałaś, a chyba nie zabił ich w tym rozdziale - choć może jednak? A swoją drogą to coś mało było tych bękartów... 15? Pff to on synów miał 12, a przy takiej prokreacji to spodziewałabym sie większej ilości potomstwa. Cóż może Tu'Lahn nie był aż tak zdolny :P
    Szczerze to nie pamiętam takich szczegółów z prologu :( Ale zerknęłam pobieżnie i coś jeszcze mnie tam zainteresowało - ale o tym później, jak nie zapomnę.
    W każdym bądź razie bardzo spodobał mi się Nanuzi. Te jego fajki były naprawdę urocze, takie charakterystyczne. W ogóle całkiem fajny z niego typ z pod ciemnej gwiazdy :) No i te jego spiskowe pogadanki z rodzeństwem też całkiem zabawne w świetle tego, co się wie z historii właściwej, że tak powiem.
    Nie masz nawet pojęcia jak sie uśmiechnęłam, gdy przeczytałam o RM29 i od razu nasunął mi sie obraz naszego RM19, aż miło. Ale to trochę ironia, że przodek pomógł Vrieskasowi dojść do władzy, a jego potomek przywiedzie go do upadku. Jednak RM29 to taki straszny ramol był, bez obrazy, oczywiście. Jakoś tak mnie irytował, bo on ciągle we wszystkim na nie, a myślał tylko, że jest niewidomo kim i jakieś takie zawyżone mniemanie o sobie miał - nie znoszę takich jednostek. Z kolei jego siostra to całkiem interesująca osóbka - trochę przypomina mi Sin699, nie wiem czy to przypadek, ale jednak ;). Obie miały w sobie taką przekorę, tą chęć buntu przeciwko zasadom i jednocześnie uparcie dążyły do celu, mając świadomość własnej wartości.
    Strasznie się wyszczerzyłam na wzmiankę o Be'Shar, bo coś tam kiedyś tam wspominałaś, że nasi ulubieńcy mają tam zawitać. Planeta mnichów tez bardzo fajnie ci wyszła. Nie było jakiegoś przynudzania, a takie interesujące rozgrywki umysłowe, pokazujące, ze nigdzie tak naprawdę nie ma rzeczywistego spokoju. Nien Su to dopiero stary uparciuch był. W ogóle jestem bardzo ciekawa jak długo on może żyć i czy jest szansa, ze jeszcze się pojawi. No i jak teraz będzie wyglądać planeta mnichów.
    O smoku to ja już się wypowiadałam, zła kobieto. Ale nie do końca rozumiem po jaką cholerę w ogóle ta próba? Co to niby ma udowodnić (oprócz efektywnej rany)? Eee pewnie znów jakiś pokaz sił dla wybranych, którego kompletnie nie pojmuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. A wypadł mi romansik z MC31! Ale co tu dużo mówić - widać było, że ciągnie ich do siebie. Swoją drogą zastawia mnie dlaczego kiedyś tam Penyu nazwał Evolet słabą i chorowitą....
    W ogóle skoro już o Penyu to zawiódł mnie. Woli zgrywać super fajnego mistrza, co to ma uraz psychiczny i dlatego oczywiście w dobrej wierze nie podejmie się szkolenia Vrieskasa. W kulki sobie leci! Jako jego mistrz miałby na niego wpływ (zamiast tych ciągłych opowiastek wszystkich naokoło jaki to Vrieskas jest fajny i uzdolniony i jak to powinien zostać władcą wszechświata), a w ostateczności mógłby zadziałać, ale nie! Lepiej poczekać sobie jak podporządkuje sobie świat, jak wylezie z niego tyran, jak ludność zacznie błagać o pomoc. I w takim wypadku mogłabym zapytać czy nie chodzi mu tylko o to, by zostać bohaterem, ale potem znów ta gadka o LW mnie zaciekawiła, więc sobie już odpuszczę.
    Mianowicie co do LW to mnie mocno zaskoczyłaś. Bo nie spodziewałabym się, że Penyu kiedykolwiek miał syna, czy kogokolwiek kim próbowałby go zastąpić - a tu proszę. W pewnym stopniu jestem w stanie go zrozumieć, ale potem dochodzę do wniosku, że to nie ma sensu, że jego postępowanie jest zwyczajnie dość ograniczone, spod tytułu "ok, mogę cię pouczyć, bo przywiduję, że będziesz fajny/ nie, nie będę cię uczyć, bo źle sie zapowiadasz". I ktoś, kto widział tyle zniszczenia nie chciałby zapobiec ponownej pożodze w przyszłości lub choćby zminimalizować szkody? Nie, nie rozumiem go.
    Za to bardzo ciekawy pomysł z reinkarnacją i zatraceniem własnej tożsamosci na rzecz "większego dobra". Ojć, nie chciałabym żeby i chłopakom z czasów "obecnych" to sie przytrafiło.
    No i co sieczka została jeszcze do skomentowania. Szczytne ideały, wspaniałe idee, a efekt zawsze ten sam. I okazało się, że Vrieskas nie jest w stanie wymyślić czegoś, by tego uniknąć. Tu widać w nim wszystko to, co tak piętnuje Ladvarian. Nie do końca jestem w stanie wyobrazić sobie też RM29 i MC31 biorącym udział w masakrze, tak zwyczajnie zabijających, bo jeszcze Nanuzi jakoś ujdzie. Oni zwyczajnie zupełnie mi do tego nie pasują i aż trudno mi uwierzyć w to, że nie widzą w tym nic złego. Oczywiście można próbować to tłumaczyć samoobroną, ale przecież wiedzieli, co wydarzy się, gdy przylecą i jaki będzie tego skutek. I jeszcze ten uścisk MC31 i Vrieskasa - jakieś takie obłudne, ohydne to jest. Nie zrozum mnie źle. Nie chodzi o to, że nie podoba mi się sposób w jaki jest to napisane - chodzi wyłącznie o odbiór, o postrzeganie czynu. Bo jak ktoś pisze tak świetnie jak ty, nie trzeba mu tego powtarzać, ani słodzić - przynajmniej moim zdaniem.
    A wracając... ostatnia wypowiedź Penyu sugeruje, że Kaio to ktoś na równi z nim, że sam Penyu to ktoś na kształt boga. Czy ja aby nie nadinterpretuję...?
    I chyba miałam coś tam napomknąć o prologu. Mowa tam była zdaje się o czymś, co niszczy gwiazdy, o tym, co zniszczyło Vedę (trochę zaskakujące jak Vrieskas dotrzymuje obietnic). A ja, sklerotyczka jedna, chyba kiedyś coś walnęłam, że Vrieś takiego czeguś nie ma - oki, myliłam się. Dobra, to teraz przyznam, że w pewnym stopniu jestem w stanie uznać go za tyrana. Ale nie za bardzo, bo tak toczy się kolej rzeczy - i czy warto walczyć o niepodległość pozorną, gdy dwóch kolegów sympatycznych postanowi powyrzynać się nawzajem?
    Ach i jeszcze Bevrore Blomkool! Naprawdę przyjemnie się dowiedzieć skąd taka nazwa - i nie powiem, wcześniej też kojarzyła mi sie z krwią. Ale trochę śmieszne, że to tylko nazwa z badań mieszkańców BS88C :P
    I się nie zmieściłam :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :*
      Cieszę się, że udaje mi się wszystko tak napisać, że nie widać momentów, gdy ómieram, bo wcześniej napisałam coś, co wolałabym skreślić. Stąd też wzięła się taka, a nie inna wizja smoka, która mi też zbytnio nie odpowiada. Gdyby Vrieskas w prologu miał inne ozdobniki na tronie, to byłoby co innego.
      Właściwie to o wegetarianizmie na Yaskas nic wcześniej nie wspominałam. W ogóle chyba nic o jedzeniu nie było, ale już do końca nie pamiętam.
      Ale najbardziej się ciszę, że udało mi się odpowiednio wykreować Vrieskasa, bo tego obawiałam się najbardziej. W końcu nie mogło wyjść z niego jakieś dziwakie coś. I jakby na początku był jakimś achem i ochem, to nagwizdałby na jakąkolwiek pomoc.
      Zastanawiałam się trochę, jakich naukowców mu tam na drodze postawić, na początku chciałam stworzyć zupełnie nową rasę, ale potem mi się odechciało, bo za dużo z tym roboty i wyszłaby jakaś podróbka BC88S. I tak można było wcisnąć ciekawe persony ;)
      RM29 właśnie miał być takim irytującym i niesympatycznym typem, ale według mnie MC31 różni się od SiN699. Może potem mają ze sobą nieco wspólnego, ale na początku ona także była bardzo interesowna i z chęcią wykorzystałaby Vrieskasa do swych badań i nie zawahałaby się przed pokrojeniem go na kawałki, gdyby się opłacało.
      Tak, od 21 rozdziału lecą na Be'Shar i jakoś dotrzeć nie mogą, dopiero w 55 im się uda. Ale przynajmniej na potem będę miała podkład i będę mogła sobie darować parę opisów ;)
      Ja chyba za dużo czytam mang z gatunku shonen i gram w RPG, bo właśnie stamtąd biorą się te wszystkie próby siły i zarys postępowania Penyu, który jako ten "dobry" Mistrz pod swe skrzydła weźmie tylko tych dobrych i nie pomyśli, że tych "złych" może zmieni.
      Tak też myślałam, że końcówka zaciekawi, niech żałują ci, co nie przeczytają. Dlatego zastanawiałam się, czy w ogóle ją dawać, czy sobie darować i zostawić na dużo później.
      Hierarchia układa się tak: najpierw jest Kaio, potem czterej opiekunowie, a dopiero potem można postawić Penyu i parę innych person.
      Cóż, Evolet jest słaba i chorowita jak na przedstawicieli własnej rasy.
      Wzmianka o niszczeniu planet była tylko ta jedyna w prologu, ale planuję więcej o tym napisać. Nie powiem, że w najbliższym czasie, bo nie wiem dokładnie, kiedy ten fragment wypadnie. Znając mnie, to pewnie później, niż myślę.
      W takim razie nie powiem skąd wzięłam nazwę Bevrore Blomkool, ale skoro kojarzy się z krwią to dobrze ;)

      Usuń
    2. Proszę :D
      A tak sie jeszcze zastanawiam : co ten smok niby jadł? Bo chyba nie podjadał bułeczek ze skał i soczku z lawy? :P
      To znów się pewnie walnęłam :)
      Jak to jest z tą młodością planet, bo wcześniej było, że BS88C jest bardzo młoda w stosunku do Alatum/Yaskas, a tu teraz taka rozwinięta technologia - tylko te numerki małe ;). Wogóle to ile to lat temu było, na pewno ponad 2500 bo mniej więcej tyle ma Evolet, ale doszłoby do 3000? Fakt, ci z BS88C są najfajniejszymi naukowcami :D
      Ale tu nie bardzo widać taki obraz MC31, bo to przecież ona uparła się ogarniać Vrieskasa, a tu to trochę roboty było - tak źle to nie było więc chyba, a poza tym jak długo mogła myśleć o nim tylko jako o marionetce do wytresowania? No i kurczę skąd taka brutalność u naukowców?!
      Oj tam, lepiej późno niż wcale :P
      Rzuć, bo będę miała te same odczucia jak przy HP i znów będę marudzić (i to bardzo), że Penyu nie fiknął na koniec...
      No wiesz co? To chyba najfajniejszy moment rozdziału (albo przynajmniej jeden z najlepszych)! Bardzo do dobrze, że go dałaś!
      "pare innych person"? To teraz jestem jeszcze bardziej ciekawa!
      Powiedz! Bo internet podpowiada jakieś danie z kalafiorem...
      W ogóle polubiłam bardzo Vrieskasa i pewnie będę sobie później pluła w brodę - ci, których lubię mają tendencję do szybkiego ulatniania się ze świata żywych. Ciekawa jestem jak wyjdzie ten drugi wypadek, ale chyba czas zacząć sie nastawiać na dość pesymistyczne zakończenie wątków.

      Usuń
    3. To lawa niedobra? Zawsze też Nien Su mógł wysyłać swoich ludzi z pokarmem ;)
      Bo BS88C młodziutka, ale przedstawiciele jej rasy są tak inteligentni, że własny rozwój z zawrotną prędkością przyspieszyli. Natomiast ci na Yaskas w ogóle się tym nie przejmowali i żyli po swojemu. Stąd taka olbrzymia różnica. Powiedziałabym, że wydarzenia rozgrywały się pomiędzy 2500 a 3000.
      W przypadku MC31 zajmowanie się Vrieskasem nazwałabym projektem badawczym, który szybko przerodził się w bezinteresowność. Ale na początku na wielkim dobru jej nie zależało.
      Nie mogę rzucić, bo za bardzo lubię. Jejku, myślę, że nie będzie odczuć jak w HP, bo mnie tam też to zirytowało.
      Powiedziałabym, że bardziej z brokułami, dlatego wolę milczeć. Ładnie wygląda i wystarczy :P

      Usuń
    4. Nie wiem, nie próbowałam :P Z pokarmem? A nie jako pokarm? :P
      Aha, to Vrieskas ma koło 4000 lat... wow
      Oj tam przecieże nie można oczekiwać, że każdy nowopoznany osobnik wyciągnie rączki w geście pomocy :D
      No dobra, to nie rzucaj - bylebyś mi tego nie robiła i tutaj ;)
      Takie biało-zielone to było, może i brokuły... Urocza jesteś z tym "ładnie wygląda" :D ale kiedyś i tak się dowiem, co to znaczy :P

      Usuń
  3. uf... od czego by tutaj zacząć. Może tak. Gratuluję rocznicy! Zastanawiam się czy ja przetrwam chociaż rok w bloggosferze. Na razie jest fajnie, ale boję się tego z przyjemności stanie się to moim obowiązkiem. Życzę i kolejnych sukcesów, świetnych pomysłów, weny, inspiracji i chęci, bo jako osoba pisząca wiem, ze czasem tego najbardziej brakuje.
    Co do bonusu. Rozpieściłaś mnie podwójnie. Po pierwsze był super długi. Przyznaję, że czytałam go na raty, ale nie dlatego, że mnie nudził. Musiałam robić sobie przerwy, gdyż byłam do tego zmuszana. A to spacer z psem, a to podlewanie kwiatków w ogrodzie, albo wyrzucanie śmieci. itp. a co do rozpieszczania numer dwa, to tematyka. czy nie o tym pisałam Ci w komentarzu? (mam sklerozę :P) chyba tak. brakowało mi historii tego złego, którego imienia za cholerę przypomnieć sobie nie mogę. To znaczy mogę, ale zapisanie tego poprawnie graniczy z cudem. Dlatego najmocniej przepraszam .
    Nie spodziewałam się, że historia Yaskas miała taki początek. Był to zwykły, biedny lud, którego z obecną planetą dzieli ogromna przepaść. To były zwykłe zwierzęta, dla których liczyło się przetrwanie, a im ktoś był silniejszy tym lepszy. Te ich obrzędy przypominają mi ludzi pierwotnych.
    Podoba mi się to, że znów w pewnym sensie posłużyłaś się schematem. 'Ten zły' (wybacz!) wcale nie był jakimś nie wiadomo kim. Nie żył na wysokim poziomie, wręcz przeciwnie. Jako ósmy syn był wyrzutkiem, bez większych zdolności.
    No i RM29. Mniam. Super, że wplotłaś w ten bonus również historię tego rodu. Wydaje mi się, że są oni dość ciekawi i można z nimi wiele zrobić (brzmi dziwnie? Nieee...) A skoro nazywa się RM to jest jednym z pierwszych przodków naszego RM. Ciekawe, że on pomaga 'temu złemu', a RM19 chce go zniszczyć. Ale RM19 lubię bardziej, facet z 29 nie przypadł mi do gustu. Trochę się męczyłam, kiedy o nim czytałam.
    Kobiet może jest tutaj mało, i zazwyczaj nie odgrywają jakiś większych ról, ale jak już je wprowadzasz, to nie są to puste damy salonowe. To samo było z siostrą RM29. Spodobała mi się. Z przyjemnością poczytałabym o niej więcej ^^
    Spodobała mi się również planeta mnichów. Ciekawie to przedstawiłaś. Naprawdę. Nad tym chyba zastanawiałam się, kiedy podlewałam kwiatki. Umysły to potwory, który nie można wyplenić. Tak jakoś mi się skojarzyło.
    A potem smok. Ach... biedne stworzonko. Smok oczywiście. Próba, próbą, no ale kizię bolało. Smoka of course.
    A! I jeszcze Mistrz. Boże. Podoba mi się to, że nie wprowadzasz jakiś nowych bohaterów czy ras, tylko operujesz na tych, które już stworzyłaś. To sprawia, że wszystko wygląda realniej. (tak, czasem sprawdzam czy w ogrodzie nie wylądował statek kosmiczny)
    Dobrze, że Penyu nie podjął się szkolenia 'tego złego'. Kto wie, co by z niego wtedy wyrosło. W ogóle Mistrz jest świetny. To chyba najlepiej wykreowana postać. Poczytałabym o niem więcej, więcej i jeszcze więcej. A kiedy okazało się, ża ma syna to zaczęłam się zastanawiać czy to możliwe, abyś zaskoczyła mnie czymś jeszcze w jego wykonaniu.
    A pomysł z reinkarnacją skłonił mnie do myślenia. Obawiam się, że pod koniec opowiadania go wykorzystasz. Mam rację?
    A na sam koniec nasuwa mi się aluzja, czy 'ten zły' faktycznie jest aż tak zły? I tym akcentem kończę mój nieskładny komentarz a nad ostatnim pytaniem będę się zastanawiać.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pewnie o czymś zapomniałam napisać, ale trudno.

      Usuń
    2. Dziękuję :)
      No tak, musiała być jakaś przepaść między starą a nową Yaskas, bo inaczej Vrieskas zakwalifikowałby się do postaci opatrzonych nalepką "jestem zły, bo... jestem zły". A tak ma barwną historię i motywy takiego postępowania.
      Zastanawiałam się trochę, jakich naukowców mu tam na drodze postawić, na początku chciałam stworzyć zupełnie nową rasę, ale potem mi się odechciało, bo za dużo z tym roboty i wyszłaby jakaś podróbka BS88C. I tak można było wcisnąć ciekawe persony ;) I dzięki temu przodkowie RM19 z prostej linii dostali swe role i pięć minut w tworzeniu historii wszechświata, która bez ich interwencji wyglądałaby zupełnie inaczej.
      Jak się zagmatwa ze starymi bohaterami to nawet lepiej wychodzi dla ogółu i dzięki temu można więcej o nich napisać. Bo jakby za każdym razem wprowadzać kogoś nowego, to by mi się z czasem pomysły skończyły i zaraz po wszechświecie biegałoby piętnastu takich samych, jedynie inaczej by wyglądali i mieli inne imiona.

      Usuń
  4. Bardzo gratuluję rocznicy bloga i mam nadzieję, że to nie pierwszy i nie ostatni bonus urodzinowy. Rok pisania to naprawdę dużo..bo w końcu trzeba wymyślić fabułę na pięćdziesiąt dwa rozdziały, wszytsko ładnie skleić, by trzymało się kupy i nie zanudzić czytelnika. Tobie się to wszytsko udało. Rozdział jak dla mnie był naprawdę długi i troszkę mi zeszło jego przeczytanie, ale na całe szczescie podołałam temu zadaniu i mogę teraz powiedzieć co nie co, na ten temat. Po pierwsze kraj, którym rządził ojciec Vrieskasa jest naprawdę przerażający, a także obrzydliwy. Najbardziej poruszył mną ten fragment o uczcie urządzonej przez jego ojca. Nie dość, że kazali mu zjeść niemowlę.. wypić krew..zgwałcić kobietę to jeszcze uważali, że jest to jak najbardziej w porządku. Święto, ważne osobistości, a na talerzu niemowlaki.. nie no.. zbyt dokładnie sobie to wyobraziłam. Vrieskas faktycznie nie pasował do tgo całego towarzystwa i bardzo dobrze, że porzucił planetę i uwdał się z nieznajomym na inną.. bardziej ucywilizowaną. W sumie planeta naktórą dolecieli bardzo przypomina Ziemię tylko taką rozwinięta np w roku 2324.. tak mi się skojarzyła.. może dlatego, że jej mieszkańcy potrafili pisać i czytać? Zresztą to nie istotne. Ważne jest to, że podzielili się z nim swoją wiedzą i przemienili go w bardziej wykształconego. Po drugie... no oczywiście nawiązał się romansik z MC31.. jakżeby inaczej.. w sumie to bardzo im kibicuję.. co z tego, że on inaczej się starzeje.. jeśli ją kocha to spędzą ze sobą i tak najwspanialsze chwile, których z pewnością nie będą żałować. No i ostatnia chyba najistotniejsza część tego rozdziału to obalenie rządów tyrana.. taka ironia losu.. niedoceniany przez ojca ostatecznie go pobił i to jedną wiązką energii.. Nie powinien go lekceważyć, ale powinien być dumny z takiego syna. Jednak ojców się nie wybiera i to się sprawdza w przypadku twojego bohatera. Teraz mam nadzieję, że wszytsko ( patrz cały wrzechświat) pod jego rządami zjednoczy się, a wszelkim istotom zamieszkującym różnorakie miejsca będzie żyło się o wiele lepiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Też jestem zaskoczona, że udało mi się tyle stworzyć w rok, ostatnio taki wynik uzyskałam po niemal dwóch latach. Akurat na samą fabułę nigdy nie narzekałam, bo mam dużo pomysłów, które muszę filtrować, by jakiś głupot nie wypisywać. Często gorzej było z otoczką, o czym najlepiej wie moja siostra, gdy potrafiłam marudzić dwadzieścia razy w ciągu doby.
      Tak, te pierwsze fragmenty miały właśnie mieć taki obrzydliwy, miejscami nieludzki wydźwięk. Aż się zastanawiam, co ja wtedy czytałam, że coś takiego mi do głowy przyszło. Pewnie już sobie nie przypomnę.
      Czasem zastanawiam się, co by się stało, gdyby jednak został, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Chyba długo by nie pożył.
      Rzeczywiście, gdyby Tu'Lanh wierzył w syna i traktował go na równi ze sobą, to wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Nie doszłoby do tego wszystkiego i Yaskas mogłaby się stać wyjątkową planetą.

      Usuń
  5. Kochana, Jeanelle. Z okazji rocznicy, chciałabym Ci pogratulować wytrwałości i pokazania nam, czytelnikom, tak wspaniałej historii. Życzę ci sto notek, a nawet więcej. Życzę Ci, aby wszystko poszło po Twojej myśli i także zakończyła opowiadanie, bo wiadomo, że nic nie może trwać wiecznie. Mam nadzieje, że później pojawi się druga historia, która mnie zachwyci, jak ta. Życzę Ci take wydania własnej książki, na pewno kupię sobie egzemplarz, gdyby do tego doszło;)

    Nawet nie wiesz, jaką radość mi sprawiłaś tym Bonusem. Długość powaliła mnie dogłębnie i jestem w pełni zadowolona:D
    Losy cesarza mnie bardzo zaciekawiły. Muszę przyznać, że z początku Vrieskas okazał się bardzo interesujący, nawet by nie można było powiedzieć, że w jego duszy tkwiło zło, bo jednak różnił się od swoich pobratymców. Powiem, że bardzo mnie zniesmaczyło to, że na Yaskas jedzono ludzi, będąc jakimiś kanibalami, aż mnie ciarki przeszły. No i biedne te niewolnice, Tu'Lauh posunął się zbyt daleko, aby dać synowi zgwałcić czternastolatkę, to jest... okropne.
    Ale Vrieskas uwolnił się od swojego ojca tyrana i poznał innych. Stał się potężnym wojownikiem, i bardzo inteligentnym. Jego siła jest bardzo mocna, bo akcja ze smokiem była nieziemska. Sądzę, że Kaelas będzie miał trudne zadanie, by pokonać tak wielkiego wojownika (nadal sądzę, że to on jest Legendarnym wojownikiem, a nie Ladvarian^^). Szczerze mówiąc, nie mogę się już doczekać tej walki, choć wiem, że to już by powoli oznaczyło koniec, ale jednak ten pojedynek bardzo, a to bardzo mnie ciekawi.
    Co do rodzeństwa. RM29 jakoś nie przypadł mi do gustu, był zbyt arogancki. Moim zdaniem, zupełnie nie pasuje do swojego przodka RM19. RM19 jest o wiele lepszy w zachowaniu^^ Jeśli chodzi o MC31, to nawet fajna dziewczyna. Nie wiem, ale czy to nie ona jest przypadkiem matką Evolet?
    Planeta mnichów wydaje się być ciekawa i jestem także ciekawa, jak to będzie się odbywało, jak pojawią się na niej nasza trójka. Nienu Su spostrzegł w Vrieskasie, że to bardzo potężny wojownik i że może zjednoczyć planety, żyjąc w całkowitej zgodzie. Widać, że Mistrz Penyu od razu się na człowieku poznał, mówiąc, że nie będzie go trenował. Ostatnia rozmowa świadczy o tym, że Mistrz Penyu sądzi, że będą z tego tylko same kłopoty. I nie mylił się.
    I sądzę, że Vrieskas nie byłby zły, gdyby był bardziej doceniany przez swojego ojca. Zwykle takie odrzucenie może być tą przyczyną do podejmowania złych decyzji i odbiciu niedobrego piętna na psychice człowieka. Vrieskasa opanowała chęć zemsty i uczynił to, zabijają swojego rodziciela. To bardzo przykre, że niektórzy rodzice nie potrafią dostrzec w swoim dziecku talent i nie słuchają ich. Kto wie, może gdyby Tu'Lauh zachowywałby się inaczej, do niczego złego by nie doszło.

    Bonus jak najbardziej mi się podobał:) I raz jeszcze Ci gratuluję rocznicy;)

    Pozdrawiam serdecznie:**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :*
      Myślę, że setkę przekroczę i to dość mocno. Obecnie piszę 64 i jeszcze sporo zostało i często nowe wątki przybywają (jakby się, skubane, czasem ogarnąć nie mogły).
      Właśnie to chciałam pokazać. Że Vrieskas to nie tylko zło wcielone, co lata po wszechświecie i wszystko niszczy. A takiej przeszłości nikt się po nim nie spodziewał (nawet ja, gdy zaczynałam pisać, ale to inna bajka ;) ).
      Tożsamości Legendarnego Wojownika nie zdradzę do samego końca. Dopiero finał to pokaże, ale mam nadzieję, że wyjdzie tak, jak mam w głowie, bo trzeba będzie trochę z narracją zaszarżować. A odnośnie walki to już zacieram rączki i dopracowuję szczegóły (mimo że jeszcze sporo do tego).
      RM29 właśnie miał być takim aroganckim dupkiem, nie wzbudzającym niczyjej sympatii. A co do MC31, to można powiedzieć, że była ona pierwszą żoną Vrieskasa, ale nie urodziła mu dzieci. A po niej miał też inne kobiety, bo jak na standardy własnej rasy był dopiero młodzieńcem. Evolet jest czystej i jej matką była jakaś Yaskaskanka na tyle mało istotna dla fabuły, że nie ma potrzeby szczegółowo o niej wspominać.
      Gdyby Vrieskas był bardziej doceniany przez ojca, to nic z późniejszych wydarzeń nie miałoby miejsca. Jako inteligentna jednostka starałby się zmienić życie na własnej planecie, ale nie porywałby się na cały wszechświat. Obecny stan zawdzięcza głównie MC31, RM29 i Nien Su, którzy odpowiednio pokierowali jego losami.

      Usuń
  6. Szczerze napisawszy, nieco wystraszyła mnie długość tego bonusu, ale niepotrzebnie, gdyż jak już zaczęłam czytać, nie mogłam oderwać się od tekstu. Super, że zdecydowałaś się opisać kawałek historii z perspektywy Vrieskasa i nie ukrywam, że wcale bym się nie pogniewała, gdyby jego perspektywa gościła tutaj częściej.
    Mimo, że oczami reszty bohaterów przedstawiasz go jako tyrana, ja w nim go nie widzę, a przynajmniej nie w tym tekście. W porównaniu do swojego ojca, to po prostu aniołeczek! Aż strach się bać, co byłoby gdyby to Tu’Lanh podbijał wszystkie planety, planując zapanować nad wszechświatem. Coś mi się widzi, że jego rasa zostałaby w końcu jedyną, bo resztę by zwyczajnie zjedli. A skoro już jestem przy jedzeniu ludzi - to naprawdę ohydne! Bleee, mi samej zebrało się na wymioty, gdy o tym czytałam, więc co dopiero Vrieskasowi po tak "zacnej uczcie". Ojciec zmuszał go do jedzenia dzieci i jeszcze do brutalnego gwałcenia kobiet. Po prostu bestialstwo, chyba nie ma bardziej barbarzyńskiej rasy od nich. Wcale nie dziwię się, że Vrieskas od razu skorzystał z pierwszej okazji, aby wyrwać się z tego miejsca.
    Czy dobrze kojarzę, że RM29 i MC31 są w jakimś stopniu spokrewnieni z RM19? Jeśli tak, to na jego rodzinie ciąży niezłe brzemię - pomogli tyranowi dojść tam, gdzie jest.
    W sumie Vieskas potrafił okazywać uczucia innym, w końcu był z MC31 i zaprzyjaźnił się z Nanuzi, więc tym trudniej jest mi uwierzyć w jego bezwzględność.
    Czyżby Penyu nie chciał go uczyć, gdyż wiedział, że tak naprawdę jest zły i wykorzysta jego nauki w nieodpowiedni sposób? Po jego rozmowie z Nien Su nie mam żadnych wątpliwości. Mistrz przewidział, co spotka wszechświat z rąk Vieskasa. Szkoda tylko, że Nien był tak w niego zapatrzony i jeszcze sam podsunął mu pomysł ze zjednoczeniem wszechświata, bo sam Vieskas z początku raczej nie przejawiał takich intencji. Ale inni zaczęli w niego wierzyć, proponować mu to, więc w końcu i jemu musiało się udzielić, a teraz mamy tego skutki.
    Szkoda mi smoka i była to jedyna scena, w której zapałałam iskierką niechęci do Yaskaskanina.
    Nawiasem zaciekawiło mnie czyją córką jest Evolet? :> Nie pamiętam już, czy było to gdzieś napisane, a może to właśnie MC31 jest jej matką? O ile dobrze pamiętam, Nien Su w tym bonusie nawet wspomniał, że mogłaby mu urodzić dziecko, chociaż jej ciało może tego nie wytrzymać.
    Pewnie miałam wspomnieć o czymś jeszcze, ale już nie pamiętam ;D W każdym razie bonus kapitalny i fajnie byłoby, gdyby pojawiły się również kolejne, ja na pewno nie będę narzekać. I oczywiście gratuluję takiej sumienności w pisaniu i okrągłej rocznicy! Dziękuję Ci za wspaniałe opowiadanie i oby tak dalej :)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :*
      Może bliżej finału będzie coś więcej z perspektywy Vrieskasa, bo na razie nic wyjątkowo ciekawego w jego życiu się nie dzieje. A na ciekawsze epizody z przeszłości jest dużo za wcześnie.
      Wiedziałam, że z tej perspektywy nie wyjdzie jako ten bezwzględny straszny i w ogóle be tyran. I w rzeczywistości też nie do końca tak jest, mimo że większość bohaterów właśnie tak go postrzega. On swoje działania uważa za dobre. Dlatego trochę żałuję, że czas publikacji nie wypadł nieco później.
      Tak, MC31 i RM29 są w linii prostej spokrewnieni z RM19. Nie mogłam się oprzeć, by to właśnie ich tak nie wrzucić ;)
      Tak, to głównie zasługa MC31 i Nien Su, że Vrieskas postanowił podbić wszechświat, bo wpłynęli na jego decyzje w najbardziej korzystnym momencie, gdy jego światopogląd na temat wszystkiego cały czas się kształtował.
      A co do MC31, to można powiedzieć, że była ona pierwszą żoną Vrieskasa, ale nie urodziła mu dzieci. A po niej miał też inne kobiety, bo jak na standardy własnej rasy był dopiero młodzieńcem. Evolet jest czystej i jej matką była jakaś Yaskaskanka na tyle mało istotna dla fabuły, że nie ma potrzeby szczegółowo o niej wspominać.

      Usuń
  7. Zaczęłam trochę rozumieć Vrieskasa. Znaczy... pokazujesz, że wszystko ma drugie dno. Tyran był tyranizowany i właściwie wypada mu współczuć. MC31 i Nien Su rozbudzili w nim ambicję, później nie do stłumienia. Penyu, choć posiadał ogromną wiedzę, nie zrobił nic, by temu zapobiec. I tak Vrieskas stał się podobny do ojca, chociaż tego nie chciał. Szkoda, bo mógł zrobić wiele dobrego i w lepszy sposób wykorzystać swoje predyspozycje. Miał potencjał.
    Przepraszam za (ponowne) zaległości.
    Obydwa Twoje ostatnie rozdziały (ten i poprzedni) są świetne ^^
    Nowa notka także u mnie : )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Cóż, nie każdy, kto ma predyspozycje zawsze robi to, co oczekiwaliby inni. Tak było i w tym przypadku, chociaż i tak osiągnął wiele dobrego.
      Nie powiedziałabym, że Vrieskas stał się podobny do ojca. Tu'Lanh przekraczał wszelkie granice, a Vrieskas przyczynił się do rozwoju wielu planet, chociaż wiele z nich przy tym zgładził i tym podobne, ale według jego samego zawsze postępował dobrze.

      Usuń
  8. Wykonałaś kawał naprawdę dobrej roboty. Nie sądziłam, że pojawi się rozdział napisany z perspektywy Vrieskasa, ale muszę przyznać, że miło mnie to zaskoczyło. Przede wszystkim rozwiałaś wszystkie wątpliwości dotyczące opowiadania i uzupełniłaś pewne wątki. Zastanawia mnie tylko co stało się, że Vrieskas stał się tak okrutny, przecież na początku przyświecały mu dobre cele, a to że inni go wykorzystali... mógł jeszcze to zmienić, przynajmniej na początku.
    Bonus naprawdę przypadł mi do gustu i czekam na jego kolejną część. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      O, nie powiedziałabym, że wszystkie wątpliwości, bo jeszcze kilka mam w zanadrzu.
      Vrieskas według niego samego postępuje dobrze. Jednoczy planety pod własnymi rządami, by tamtym ludom żyło się lepiej. Ale jeżeli ktoś się na to nie zgadza, to trzeba podjąć odpowiednie środki, by to osiągnąć. A w ostateczności zniszczyć całą rasę.
      Ta postać ma w sobie coś takiego, że przez różnych bohaterów postrzegana jest inaczej.

      Usuń
  9. Ta, poślizg musiał być. A jakże! Przepraszam cię za niego, ale już jestem i wszystko nadrobiłam ;)
    Na początku chcę ci pogratulować tak pięknej rocznicy. Pisząc to opowiadanie odwaliłaś kawał dobrej roboty. Życzę ci też, aby na tej jednej rocznicy się nie skończyło. Masz prawdziwy talent, a każde twoje opowiadanie to taka błyszcząca perełka ;)
    Sam bonus najpierw nieco zmartwił mnie długością, ale jak już zaczęłam czytać to nawet nie poczułam jego objętości. Lektura była fantastyczna, aż nawet zamarzyło mi się jeszcze więcej. W końcu nie codzień mamy przyjemność poczytać o samym cesarzu, a jego losy niezmiernie mnie zaciekawiły. Wreszcie można wyrobić sobie o nim jako tako obiektywną opinię. W końcu w oczach poddanych jawi się jako okropny tyran i dręczyciel. Ciekawe, co powiedzieliby, gdyby przyszło im żyć pod rządami jego ojca. Ten to dopiero był wariat, szaleniec. Żeby rozkazywać własnemu dziecku robić takie rzeczy?
    Nic dziwnego chyba nie ma w tym na kogo wyrósł jego syn. W końcu po takiej szkole życia, po takim brutalnym wychowaniu nie mogło nie zostać jakiegoś śladu w psychice, choć początkowo wydawał się chłopakiem o pokojowej, spokojnej naturze, który brzydził się wojną.
    Poznaliśmy chyba też rodzinę RM19? To oni przyczynili się do obecnej sytyuacji? Do potęgi Vrieskasa? Wszystko na to wskazuje.
    Aj, mogłam komentować czytając. Miałam wtedy masę pomysłów co mogłabym ci tu napisać, a teraz jakoś wszystkie mi uciekły. Jestem pewna, że miałam o czymś jeszcze wspomnieć, ale mam kompletną pustkę w głowie. No nic, jak sobie przypomnę to pewnie dopiszę przy okazji.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Jak tak dalej pójdzie, to pewnie druga też będzie ;)
      W końcu przydałoby się poznać opinię innych na temat Vrieskasa, bo przecież nie wszyscy widzą go takim jak Ladvarian. Parę opinii pojawi się też, gdy Kaelas z resztą wylądują w końcu na Be'Shar.
      O, gdyby to Tu'Lanh postanowił wojować po wszechświecie i podbić planety, to zaraz znalazłaby się cała grupa silnych wojowników, która próbowałaby go pokonać. I ktoś jeszcze też by się wtrącił.
      Tak, RM29 i MC31 to rodzina RM19 w prostej linii. Nie mogłam się powstrzymać, by to właśnie ich nie umieścić w tej roli ;)

      Usuń