poniedziałek, 1 kwietnia 2013

BONUS: Ladviś w Krainie Cukrowej Waty


Mimo wszystko życie jest wspaniałe.
Stephen King – Miasteczko Salem
Było ich dwoje. Kroczyli po czerwonej ścieżce wyłożonej cukrowymi makami, które co jakiś czas kruszyły się i łamały pod ich idealnie wypolerowanymi trzewikami. Niższy i drobniejszy – Ladvarian i wyższy i lepiej zbudowany – Falonar. I choć powinno się w tym momencie napisać, że co do szefostwa tej dwójki pozory mogły mylić, to tutaj chyba nikt nie miał wątpliwości, kto jest czyim panem.
Falonar, zawsze wierny, hałaśliwie stający w obronie swojego pana, niesamowicie uradowany, kiedy słyszał od niego dobre słowo, według złośliwych przypominał małego, kudłatego maltańczyka (bo miał jasne włosy), merdającego ogonkiem na widok Ladvariana.
– Faluś, gdzie my właściwie idziemy? – zapytał Ladvarian, zrywając jednego z cukrowych maków. Oblizał posypaną słodkimi kryształkami powierzchnię. Zdziwił się, kiedy poczuł w ustach smak truskawek z lodami waniliowymi.
Hau-hau, nie wiem… – przyznał ten drugi, zachłannie obserwując swojego pana, objadającego się słodkościami. – Wyrocznia kazała nam iść cały czas tą ścieżką, hau-hau. Pewnie, jak coś będzie warte naszej uwagi, to jakoś się nam zaprezentuje. No wiesz, odpowiednie nachylenie promieni świetlnych, blask reflektorów, puchata, czerwona poduszka na idealnie wyszlifowanym kamieniu, na którym będzie leżeć ta cała dusza
– Leżeć? – przerwał mu Ladvarian, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Hau-hau, a widziałeś kiedyś stojącą duszę?
- A widziałeś kiedyś jakąkolwiek duszę?
Falonar skulił ramiona, nie traktując tej uwagi zbyt uprzejmie.
Szli dalej, nie poruszając już więcej tego tematu. Ladvarian zjadł jeszcze kilka czerwonych maków. Malinowy i porzeczkowy podbiły jego serce, ale po arbuzowym tak rozbolał go brzuch, że postanowił dać sobie jednak spokój.
Aż po pewnym czasie krajobraz wokół ścieżki zaczął się zmieniać. Kamienne gruzowisko przerodziło się w złote pola uprawne, na których złote łany pszenicy powiewały na ostrym wietrze, którego, tak szczerze, żaden z naszych bohaterów nie odczuwał i teoretycznie nie wiadomo skąd się wziął na polu. Najprostszym wytłumaczeniem i argumentem na wszystkie wątpliwości było słowo MAGIA.
I nagle, całkowicie niespodziewanie, ten niewiejący wiatr przyniósł do ich uszu dziwne, dość nieprzyjemne jęki i stęki.
Hau-hau, Ladviś, słyszałeś? – zapytał Falonar, bo jak łatwo można było się zorientować, to on miał lepszy słuch. Przystanął, wyprostował się i zaczął dokładnie nasłuchiwać, ruszając przy tym energicznie uszami.
– Słyszę, głuchy nie jestem – odpowiedział Ladvarian, nie zatrzymując się nawet na chwilę. - Pewnie ktoś zjadł zbyt dużo tych maków.
– Może potrzebuje pomocy?
– A niby jak mam mu jej udzielić? Chodź, Faluś, idziemy.
Falonar posłusznie wykonał polecenie swojego pana, doganiając go w kilku susach. Ale po chwili opętały go wątpliwości. Ladvarian też się zamyślił.
– Słuchaj… – zaczął, drapiąc się po nosie. – A może… a może nie…
– Ladviś, hau, powiedz! Hau! – ponaglał go Falonar. – Ty zawsze wpadasz, hau, na takie świetne pomysły.
– Och, no bez przesady… – rzekł Ladvarian z nieukrywaną dumą. Poczuł się wyższy o kilka centymetrów. – Ta Wyrocznia kazała nam znaleźć duszę, tak?
– Tak, hau-hau. I co? To dusza tak zawodzi?
– Nie, głuptasie. Jeśli pomożemy temu, co pomocy potrzebuje, to okażemy mu serce. A skoro okażemy mu serce, to znak, że nie jesteśmy bezduszni.
Hau-hau, ale czy ty nie mylisz przypadkiem pojęć? Dusza i serce to chyba coś innego, nie?
– Faluś! Gdzieś ty się wychował?! Wiadomo, że to jest to samo.
– Ale, hau, my mamy serca, hau, więc po co mamy je szukać?
Ladvarian przerwał mu gestem ręki i pokręcił głową.
– Nie sprzeczajmy się teraz o to – poprosił, a Falonar bez słowa mu zawtórował.
Ladvarian wypiął dumnie pierś i zaczął nasłuchiwać. Miał wrażenie, że niewiejący wiatr przynosi te dźwięki z zachodu, ale Falonar wzrok miał wpatrzony w zupełnie innym kierunku. Mężczyzna wolał się nie ośmieszać. Odchrząknął głośno i pod pretekstem zrobienia mu przyjemności krzyknął:
– PROWADŹ!
Jak na komendę Falonar puścił się biegiem w zupełnie odmiennym, można by rzec, że piątym kierunku. Ladvarian przybił sobie piątkę za tak wspaniale rozegraną akcję, w której nie stracił nic ze swojej wspaniałości.
Pędzili przez pola poruszane niewiejącym wiatrem, aż w końcu Falonar zatrzymał się między złotymi kłosami. Ladvarian niespodziewanie uderzył w jego szerokie plecy.
– Czemu stoisz? – zapytał, masując obolałe czoło.
– Bo to on tak jęczał – odpowiedział.
I wtedy Ladvarian zrozumiał, o co chodzi (albo raczej tak sobie wmówił). Na wysokim, drewnianym palu znajdowała się kukła ze słomy. Jego głową był pocerowany wór wypchany słomą, na którym namalowano oczy i usta. Na głowie tkwił różowy kapelusik z poszarpanym rondlem, zaś tułów stanowiła żółta koszula, również wypełniona słomą. Na nogach miał stare buty z błękitnymi cholewkami.
– Chcesz powiedzieć, że ta kukła jęczy? - spytał Ladvarian z niedowierzaniem. – Faluś, przecież on ma zaszyte usta!
– Wypraszam sobie – odezwał się nieznany im głos. – Moje usta są namalowane, a nie zaszyte.
– Och, przepraszam, hau-hau, za mojego pana – rzekł szybko Falonar.
– Dobrze, ale to nie zmienia faktu, że narysowane buzie też nie gadają – stwierdził Ladvarian. – Ale skoro tak twierdzisz... Halo, panie Kukła. Powiedz pan coś...
– A co mam ciekawego powiedzieć? – odpowiedział się znów ten sam, należący do pana Kukły głos.
– Miałeś rację, Faluś! – pochwalił go Ladvarian. – No dobra, panie Kukło, jak możemy panu pomóc?
– A czy według zasad poprawnego prowadzenia dialogu nie powinieneś najpierw zapytać mnie o imię?
– No tak, przepraszam. Niecodziennie gadam z Kukłą na palu. Jestem Ladvarian – rzekł mężczyzna, ściskając słomianą rękę. – A ten śliczny piesek, to mój towarzysz, Falonar.
– A ja jestem Słomiana Kukła – odpowiedziała słomiana kukła.
– Naprawdę? – wtrącił się podekscytowany Falonar. – Hau-hau, bardzo oryginalnie...
– Niektórzy mówią na mnie Strach na Wróble, ale żadnego wróbla jeszcze nie widziałem... – dodał pospiesznie, widząc jak Ladvarian stuka się po czole.
– Dobrze, panie Słomiana Kukła, dlaczego pan się nabił na ten pal? – kontynuował Ladvarian, zastanawiając się, czy naprawdę musi w tym uczestniczyć.
– Jestem głupi, ale nie aż tak bardzo.
– To może będzie pan tak uprzejmy i przybliży nam swoją historię? – zaproponował Falonar.
– No dobrze, ale pod warunkiem, że najpierw zdejmiecie mnie z tego badyla.
– Oczywiście, drogi panie, hau-hau, nikt nie chciałby wisieć na kiju!
Razem z Ladvarianem chwycili kukłę za ramiona i zdjęli go z pala. A w zasadzie, to Falonar zdjął, a jego pan tylko sapał cicho i udawał, jak bardzo się męczy. A kiedy Słomiana Kukła siedział już na kamieniu, zaczęli rozmowę.
– W takim razie, kto pana tutaj umieścił? – zapytał jako pierwszy Falonar.
– Nie wiem...
– Aha, a dlaczego pana przyczepili?
– Pewnie miała to być kolejna kara.
– Kara?! – krzyknął z niedowierzaniem Ladvarian. – Chcesz powiedzieć, że ktoś przyczepił cię do tej dzidy za karę?!
– Spokojnie, Ladviś – szepnął Falonar. – Na pewno zaraz powie, hau, że był niewinny, wytłumaczy nam jakąś straszną pomyłkę i sprawa będzie klarowna.
– Przykro mi. – Słomiana Kukła spuścił głowę z pokorą. – Muszę was rozczarować. Byłem winny, zabiłem swoją żonę.
– Ała… – szepnął Ladvarian, zastanawiając się, jak wyglądała jego potencjalna małżonka. – Podłożyłeś jej zapałkę?
– Nie…
– To może zacznie pan od początku, hau-hau – zaproponował Falonar.
– To chyba dobry pomysł. Dawno, dawno temu światem rządziło pięciu bogów…
– Stop – przerwał mu Ladvarian. – Bez przesady z tym początkiem. Mieliśmy raczej na myśli początek tej sprawy.
– Ok. Kiedyś nazywałem się 91MR. Byłem społecznym wyrzutkiem. Cały mój klan był bardzo wykształcony i ponad wszystko cenił swój mózg. Byliśmy wysoko rozwiniętą rasą pod względem technicznym. Każdy z nas próbował wynaleźć coś, co zaskoczyłoby innych. Niestety, nie ja. Urodziłem się bez mózgu. Byłem załamany. Wszystko jednak się zmieniło, kiedy ją poznałem. Była naprawdę piękna. Siano na jej włosach układało się w loki. Wydawało mi się, że mogę kierować się wyłącznie sercem. Pewnego dnia ją poślubiłem. Przeżyliśmy kilka wspaniałych lat, aż pewnego dnia poprosiłem ją, aby napaliła w piecu, gdyż nadeszła wyjątkowo mroźna zima. To było bezmyślne. To przeze mnie stanęła w płomieniach. Mój lud mnie wygnał, potraktował jak odmieńca. Powiedzieli, że jak znajdę mózg, to będę mógł do nich wrócić.
– Mózg? – powtórzył zdziwiony Ladvarian.
– Tak, mózg. Tak bardzo marzę, aby być homo sapiens.
– Teraz jesteś homo ledwo sapiens – uznał Falonar.
– Raczej homo już nie sapie – podsumował Ladvarian.
Zapadła dłuższa chwila milczenia, którą przerwał Falonar:
– Czy teraz, kiedy jesteś wolny, hau-hau, wrócisz do swojego klanu, aby się zemścić?
– Nie, udam się do Władcy tej krainy.
– A po co? – zdziwił się Ladvarian. – Chcesz dorobić na jego polu?
– Nie. Jeżeli ktoś w tek krainie czegoś pragnie, to idzie do Władcy. On jest w stanie podarować ci wszystko.
– A ty czego pragniesz?
– Mózgu…
– Słuchaj, Faluś – zwrócił się do przyjaciela Ladvarian. - Skoro ten cały Władca jest taki potężny, to może on da nam tę duszę?
– Można spróbować… Hau-hau… Panie Słomiana Kukło, gdzie mieszka ten Władca?
– Trzeba cały czas iść drogą z cukrowych maków. Ona prowadzi do Królestwa Cukrowej Waty.
– O, hau-hau, to jakby co i tak nie zboczymy z kursu. To co? Komu w drogę…
I tym sposobem ruszyli we trójkę. Nie rozmawiali zbyt wiele, bo szybko się przekonali, że odmóżdżona Słomiana Kukła nie jest dobrym partnerem do dyskusji.
Zapadł zmrok. Przespali się, a potem znów wzeszło słońce i ruszyli dalej. Falonar zjadł kilka cukrowych maków, natomiast Ladvarian, obawiając się bólu brzucha, wolał głodować, co i tak w efekcie miało identyczne skutki. Tylko Słomiana Kukła nie miał takich dylematów.
Jeszcze przed południem droga doprowadziła ich do wielkiego lasu, gdzie drzewa rosły tak blisko siebie, że gałęzie stykały się ponad czerwoną drogą. Pomimo wczesnej pory pod zaroślami panowała niemal całkowita ciemność. Ladvarian, który prowadził całą drużynę, nawet się nie zatrzymał. Poczuł jednak na plecach dreszcz, jednak z racji, że nie usłyszał żadnych sprzeciwów, nie wolno mu było zwolnić kroku.
Maszerowali przez kilka minut, aż nagle Falonar dostrzegł coś mieniącego się między drzewami. Wskazał to miejsce Słomianej Kukle i przyjacielowi i w trójkę podbiegli zobaczyć ten fenomen z bliska.
Przy jednym z drzew stał – z siekierą we wzniesionych rękach – człowiek jak gdyby wykonany z metalu. Jego głowa, ramiona, ręce i nogi łączyły się z tułowiem mosiężnymi zawiasami.
Cała trójka patrzyła na niego w osłupieniu.
– Czemu się na mnie gapicie? – rozległ się kobiecy głos, a blaszana szczęka zaczęła poruszać się powoli. – Zamiast tak stać, lepiej mi pomóżcie.
– Zgrozo, ilu jeszcze potrzebuje mojej pomocy – jęknął Ladvarian. – Nie przesadzacie?
– Ale to jest chyba, hau-hau, niewiasta – powiedział Falonar.
– Niewiasta? To życzę szczęścia w przytulaniu. No, ale… znów zapomnieliśmy o zasadach. Nazywam się Ladvarian, ten słodki misio-tulisio to Falonar, a ten trzeci to Słomiana Kukła. A pani jak się nazywa?
– A czy to ważne, jak się nazywam? Chcę tylko abyście mi pomogli.
– Mamy zasady – wtrącił się Słomiana Kukła. – Najpierw się witamy, potem pomagamy.
– Jestem Metalowym Pustakiem lub jak kto woli Appadnek.
– To dość skomplikowane imię. Lepiej brzmiałoby od tyłu – rzekł Falonar. - A siekiera jest pani potrzebna, bo akurat poszła pani po drewno, hau-hau?
– Nie. Chciałam z nią polować na przechodniów – oświadczyła spokojnie.
– Przynajmniej mówisz prosto z mostu – stwierdził Ladvarian. – Ale skoro jesteś niebezpieczna, to dlaczego mamy ci pomóc?
– Bo chcę się udać do Władcy tej krainy i poprosić go o pompę ssąco-tłoczącą, może ona na mnie wpłynie i dzięki niej się zmienię.
– O co?
– Pompę ssąco-tłoczącą. Jak się nie mylę, wy nazywacie ją sercem.
– Serce? Przecież to my chcemy od niego serce!
– Ladviś… – upomniał go przyjaciel. – Hau-hau. My chcemy duszę.
– Jedną na was dwóch? – zdziwił się pan Słomiana Kukła.
Mężczyźni nie odpowiedzieli. Spojrzeli na siebie i w milczeniu starali się podjąć decyzję. Kiwali sobie głowami, potem kręcili. Mrugali, machali, aż w końcu do niczego nie doszli.
– Dobrze, pani Metalowy Pustaku – zaczął Ladvarian. – Pomożemy pani. Tylko niezbyt wiemy, jak to zrobić.
– Tam na pieńku stoi oliwa – odpowiedziała. – Akurat przechodziła tędy mała dziewczynka. Już chciałam zadać cios, a tu buch, moje zawiasy odmówiły posłuszeństwa. Trzeba je naoliwić, ale ja już nie mogę sięgnąć smaru. Zróbcie to za mnie.
– Pod jednym warunkiem – kontynuował przywódca tych wędrowników. – Nie zrobi pani krzywdy żadnemu z nas.
– Obiecuję.
To słowo musiało im wystarczyć. Najpierw naoliwił szyję, potem ręce (co sprawiło, że Metalowy Pustak mógł odłożyć w końcu siekierę), a na samym końcu nogi. Kiedy zaczęła się poruszać, słychać było dziwne, charakterystyczne dźwięki.
– Powinnam wam podziękować.
– Powinnaś, ale możesz poczekać, aż władca da ci serce. Wtedy będzie łatwiej i zabrzmi to bardziej wiarygodnie – stwierdził Falonar, kiedy całą czwórka przemierzali las.
– Opowiesz nam, jak straciłaś serce? – zapytał Słomiana Kukła. – To chyba ciekawa historia.
– Nie sądzę… ja nigdy go nie miałam.
Postanowili więcej nie poruszać tego tematu i z wielką radością przyjęli informację, że droga wreszcie wyszła z lasu. Tym razem otaczały ich kolorowe łąki zarośnięte prawdziwymi, pachnącymi kwiatami. Dzień już się kończył, ale i tak dużo przyjemniej podróżowało się w promieniach słońca niż pod parasolem leśnych gałęzi.
Po kilkunastu metrach na skraju drogi dostrzegli starą chatę, której dach pokryto słomą. Wyglądała tak, jakby od kilkunastu lat nikt w niej nie gościł.
– Może tam się prześpimy? – zaproponował Ladvarian, ziewając dyskretnie.
– Ale ten dach zrobiony jest z moich ziomków! – oburzył się Słomiana Kukła.
– Nie pleć głupstw – sprowadził go na ziemię Metalowy Pustak. – Ja używam siekiery, a nie mówię, że jest zrobiona z moich ziomków.
– No tak, nie pomyślałem.
– Jak mogłeś pomyśleć, skoro nie masz mózgu? – zapytał Falonar, otwierając drzwi chaty. Zawsze wchodził pierwszy, aby sprawdzić, czy nie ma tam potencjalnego zagrożenia. Nie zdążył się nawet rozejrzeć, kiedy jego nozdrzy dopadł nieprzyjemny odór.
I wtem niespodziewanie coś zwaliło się na jego ciało, przewracając go na ziemię.
Był to ogromny, biały tygrys w czarne pasy. Ciężkim cielskiem zgniótł go na płaski naleśnik. Falonar jęknął zaskoczony, czując, że nie może się ruszać.
– Złaź z niego, ty poczwaro! – wrzasnął Ladvarian. – Jak ci nie wstyd rzucać się na takiego małego pieseczka!
I wtedy tygrys się podniósł i spłoszony uciekł do kąta dość dużej izby, w której się znaleźli. Wielkimi łapami zakrył pysk i opuścił nisko głowę.
– Faluś, powiedz coś… – szepnął Ladvarian, nachylając się nad przyjacielem. – Nic ci nie jest?
– Wszystko gra, dziękuję, że mi pomogłeś – odpowiedział tamten, wstając z zakurzonej ziemi.
– Ale z ciebie tchórz! – rzuciła pani Metalowy Pustak w kierunku tygrysa.
– Wiem – zgodził się z nią tamten. – Wiem to od dawna, ale nie umiem sobie z tym poradzić. Jestem tchórzem, okropnym, śmierdzącym tchórzem…
– Dlaczego tak o sobie mówisz? – wtrącił się pan Słomiana Kukła.
– Stop! – krzyknął Ladvarian. – Ile razy mam wam to powtarzać? Zaraz wyprowadzicie autorkę z równowagi. Nazywam się Ladvarian, to jest mój piesek Falonar, ten facet to Słomiana Kukła, a ta niewiasta nazywana jest Metalowym Pustakiem. A ty jak się nazywasz?
– Wszyscy mówią na mnie Płochliwy Tygrysek, ale kiedy się urodziłem mama dała mi na imię Saleak – odpowiedział, ocierając czubkiem ogona łzę, spływającą po jego policzku.
– Dlaczego jesteś tchórzem? – spróbował zapytać ponownie pan Słomiana Kukła, zerkając na Ladvariana, czy aby tym razem nie popełnił jakiejś gafy.
– Nie wiem… mam tak od urodzenia. Mam starszego brata. Wszyscy zawsze mówią, że powinienem być taki jak on. Sięgać wysoko. On zawsze był we wszystkim lepszy, a ja? Cóż, ja jestem tylko tchórzem…
Płochliwy Tygrysek zawył tak głośno, że cały dom się zatrząsł od jego jęków.
– Posłuchaj, hau-hau – zaczął ostrożnie Falonar. Z niewiadomych przyczyn zrobiło mu się żal nowo poznanego osobnika. – Idziemy do Władcy tej krainy. Ladvarian chce dostać duszę, Słomiana Kukła chce dostać mózg, a Metalowy Pustak pompę ssąco-tłoczącą. Myślę, że nie będzie problemu, hau-hau, jak pójdziesz z nami i poprosisz o odwagę.
– Naprawdę mogę z wami iść? – zapytał Płochliwy Tygrysek, a w jego oczach zalśniły iskierki nadziei.
– Pewnie – oznajmił Ladvarian, głęboko wierząc, że ilość życzeń, którą ma dana grupa nie jest ograniczona. – Pójdziemy tam całą piątką, jak tylko wstanie nowy dzień.
Zrobili dokładnie tak, jak powiedział. Kiedy tylko wzeszło słońce, znów byli na szlaku cukrowych maków. Humory im dopisywały, gdyż po kilku godzinach zaczęli mijać drzewa z waty cukrowej, co było nieomylnym znakiem, że zbliżają się do celu.
Aż w końcu zza niewielkich pagórków wyłoniło się olbrzymie, kolorowe miasto. Jego domy wykonane były z czekolady i cukierków, a ich szczyty wznosiły się aż po samo niebo. Jednak te wszystkie wspaniałości nie mogły się równać z ogromnym zamkiem, którego wieżyczki sięgały nad chmurami.
Ściany tej przepięknej budowli wykonano z waty cukrowej dosłownie we wszystkich kolorach. Wyglądał jak lekki obłok, który przy delikatnym podmuchu uniósłby się w przestworza.
Piątka bohaterów kroczyła z szeroko otwartymi paszczami, nie będąc w stanie powiedzieć nic sensownego.
Zatrzymali się dopiero przy grubym murze wykonanym z gofrów i bramie z bitej śmietany (nie pytaj, nie wiem, jak to mogło wyglądać), przy której stał strażnik, wyglądający jak zając wielkanocny. Kiedy zobaczył gości, przygładził swoje żółte futerko i zastrzygł ogromnymi, fioletowymi uszami.
– Witam w Karinie Cukrowej Waty. Przedstawcie się – oznajmił.
– No, w końcu ktoś zna zasady poprawnego prowadzenia dialogów – powiedział zadowolony Ladvarian. – Jestem Ladvarian, to jest mój kochany Falonar, ten wypchany pan to Słomiana Kukła, ta piękna pani z siekierą to Metalowy Pustak, a ten z tyłu to Płochliwy Tygrysek. Przybyliśmy do Władcy, gdyż mamy do niego pewne prośby.
– Nie wiem, czy Władca będzie chciał się z wami zobaczyć. Jakie dary niesiecie?
– Dary?
– Tak, do Władcy nie przychodzi się z pustymi racicami.
– Ale my nie mamy racic – zauważył błyskotliwie Falonar.
– To prawda… – zamyślił się strażnik. – Nie powiedziano mi, co mam robić w takich sytuacjach… Mam tylko jedno wyjście.
– Wpuścić nas? – zapytał z nadzieją pan Słomiana Kukła.
– Nie, odesłać do domu – odpowiedział, wzruszając ramionami.
– Nie może pan – wtrącił się Metalowy Pustak. – Przeszliśmy długą drogę.
– Proszę dać mi powód, abym miał was wpuścić.
– Jeśli ty tego nie zrobisz, to sami wejdziemy – rzekła kobieta, poprawiając w rękach siekierę.
– Ona nie żartuje – oświadczył szybko Falonar. – Hau-hau, ona nie ma pompy ssąco-tłoczącej.
Wielkanocny zając zamyślił się na chwilę, po czym uśmiechnął się szeroko.
– Witam w Krainie Cukrowej Waty – rzekł, otwierając wrota. – Ja nazywam się Kupa Chęci i będę waszym przewodnikiem.
W pierwszej chwili po przekroczeniu bramy piątka bohaterów została oślepiona i porażona blaskiem cudownego miasta. Wzdłuż karmelowych ulic wznosiły się domy z czekolady, a drogę oświetlały latarnie z żelek. Po marcepanowym asfalcie biegały małe, kudłate niedźwiadki.
– Ale tu dzisiaj Korki – stwierdziła Kupa Chęci, prowadząc ich aż pod pałac z waty cukrowej. – Władca przyjmie was jeszcze dziś, ale musicie wiedzieć, że należy mu się bezgraniczny szacunek.
Przeszli przez duży hol i stanęli przed salą tronową. Zając wielkanocny wpuścił ich do środka. Znaleźli się w wielkiej, okrągłej sali o wysokim, łukowatym sklepieniu. Ściany, sufit i podłogę pokrywały kolorowe lentilki. Jednak najwięcej uwagi przyciągał stojący na środku sali ogromny tron z białej pianki ptasiego mleczka. Na nim spoczywała niewielka postać. Był to brązowy renifer, trzymający w racicy szklankę z sokiem. Pociągał słodki płyn przez zakręconą, tęczową słomkę i spoglądał czarnymi oczami na przybyszów. Po chwili odłożył naczynie na stolik i poprawił czerwoną kokardkę związaną na szyi.
– Łelkom – przywitał się. – Jestem Władca Edłarduś, wielki i wspaniały, mówcie, co dla mnie macie?
– A nie powinniśmy najpierw się przedstawić? – zapytał Ladvarian.
– Nie. Znam was doskonale. Ty – tutaj wskazał raciczką na Ladvisia – miałeś czelność zjeść kilka moich cukrowych maków.
– Przepraszam – burknął pod nosem.
– Zastanowię się, czy przyjmę przeprosiny. Googol* litrów soćku powinien wystarczyć.
– A ile to jest googol? – zapytała pani Metalowy Pustak.
– Googol? Dużo. Bardzo dużo… Ale i tak zbyt mało – odpowiedział renifer, drapiąc się po głowie.
– Władco – Ladvarian spróbował rozpocząć rozmowę jeszcze raz. - Przybyliśmy do ciebie, bo tylko ty jesteś w stanie nam pomóc. Każdy z nas ma pragnienie, które wydaje się być niemożliwe do spełnienia.
– Nie ma rzeczy niemożliwych.
– Nie, właśnie dlatego przybyliśmy do ciebie. Ja pragnę duszy, jakiejkolwiek, pierwszej z brzegu. Słomiana Kukła chciałaby dostać rozum, Metalowy Pustak pompę ssąco-tłoczącą, której nigdy nie miał, a Tchórzliwy Tygrysek odwagę. Czy spełnisz nasze prośby w zamian za dozgonną wdzięczność?
– Nie – odpowiedział Edłarduś bez zastanowienia. – A ten maltańczyk czego chce? – zapytał, wskazując na Falonara.
– Ja? Hau-hau, ja zawsze pragnę tego co mój pan – odpowiedział pospiesznie.
– Aha, ale jedna dusza na spółkę wam starczy, nie? Wyjdzie taniej.
Mężczyźni pokiwali szybko głowami.
– Ołkej – klasnął w racice Edłarduś, po czym wstał ze swojego tronu. Kiedy kroczył na dwóch nogach, mógł mieć około czterdziestu centymetrów wzrostu. Bez poroża, oczywiście. Ladvarian zastanawiał się, jak można tak się obnosić ze swoim niskim wzrostem.
Renifer przemaszerował pomiędzy nimi i stanął na samym środku wielkiej sali tronowej.
– Dam wam to, czego pragniecie pod warunkiem, że najpierw zrobicie coś dla mnie. Zazwyczaj zapłata wygląda inaczej, ale mogę zrobić wyjątek. Od razu po was widać, że nie macie zbyt dobrego gustu smaku jeśli chodzi o słodycze. Jak można było zerwać porzeczkowego maka skoro tuż obok stał czekoladowy? Nie rozumiem… ale do rzeczy. Spójrzcie tam.
Edłarduś wskazał raciczką sufit, a głowy jego pięciu gości podniosły się. Teraz każdy z nich wpatrywał się w lentilkowy sufit.
– Widzicie to? – zapytał renifer dramatycznym tonem.
– Psyt, Faluś, ty masz najlepszy wzrok, co tam jest grane? – szepnął Ladvarian.
– Nie wiem, ja nic nie widzę, hau-hau.
– To jest wstyd i hańba. To wszystko odbija się wielką plamą na moim życiu – kontynuował Władca. – Od czasu, kiedy to się stało, czuję się taki pusty w środku…
– Ja tam widzę tylko cukierki – oświadczyła pani Metalowy Pustak, co spotkało się z krytycznym spojrzeniem przyjaciół.
– Cukierki? – zaczął lamentować Edłarduś. – Ślepa jesteś? Tam właśnie nie ma cukierka. Na moim suficie brakuje jednej czerwonej lentilki! Ta podstępna czarownica wydrapała ją akurat w tak widocznym miejscu. Przybyła do mojej sali tronowej z darami. Koktajle, lody, czekoladki… a to wszystko było tylko pretekstem, aby zabrać moją lentilkę!
– Władco, popraw mnie, jeśli się mylę – zaczął pan Słomiana Kukła. – Ale czy przypadkiem te dary, które do ciebie przyniosła, nie są więcej warte od tego jednego cukierka?
– Może i są, ale zapominasz o jednej najważniejszej zasadzie tego królestwa. Można dawać, ale nie można brać bez mojej zgody.
– Zasady, to zasady, hau-hau – przyznał Falonar.
– Czyli, jak dobrze zrozumiałem – kontynuował Ladvarian – mamy iść do tej całej czarownicy i odebrać jej twoją lentilkę, i wtedy spełnisz nasze życzenia, tak?
– Dokładnie, bułka z Nutellą, prawda?
– Można tak rzec – przyznała pani Metalowy Pustak. – Gorzej, jak lentilka została już skonsumowana…
– Poczekajcie – odezwał się po raz pierwszy Tchórzliwy Tygrysek, który wolał udawać, że go tutaj nie ma. – Wy, to znaczy my, naprawdę chcemy iść do czarownicy? Przecież ona może być niebezpieczna!
– Nie wysyłałbym was tam, gdybym nie wierzył, że sobie poradzicie – oświadczył szybko Edłarduś. – Tak wielu moich poddanych poległo w starciu z jej Kleszczykiem… Ale kiedy was zobaczyłem, to wiedziałem, że dacie radę.
– A co to za Kleszczyk? – zainteresował się pan Słomiana Kukła.
– Jej mięsożerny pupil.
– Aha, czyli ja i pani Metalowy Pustak jesteśmy bezpieczni? To super! – ucieszył się i przybił piątkę z jedyną kobietą w tym gronie.
– Tutaj nie przybija się piątek – skarcił ich renifer. – Tutaj się przybija cy.
– Co się przybija?
– Cy. Raz, dwa, cy.
– A dlaczego cy? – zapytał Falonar, próbując wykonać to razem z Ladvarianem.
– A czy to ważne? Tak się przyjęło pewnej sylwestrowej nocy i tak ma być. Autorka też nie pamięta, bo w sumie to był Sylwester, nie? Ma prawo do tego. Ale zostawmy teraz ten temat. Idziecie czy nie?
– IDZIEMY! – krzyknęli chórem.
– Wszystko wiecie? – upewniał się jeszcze Edłarduś.
– Tak – przyznał Ladvarian. – Mamy oblać wodą Elfabę**, zabić Kleszczyka i przynieś ci lentilkę.
– Jaką znowu Elfabę? Zdurnieliście! Bajki wam się pomyliły? I jakie oblać wodą? Nikogo nie macie zabijać. Macie tylko odzyskać moją czerwoną lentilkę. Czy to takie trudne?
– Dobrze, już wszystko wiemy, hau-hau – rzekł szybko Falonar. – A gdzie znajdziemy czarownicę? Pewnie długa droga przed nami…
– Czy wyście się filmów naoglądali? Jaka długa droga? Czarownica mieszka w tym mieście. Na Śłitaśnej 19. To zaledwie dwie uliczki dalej. Więc idźcie już. Im wcześniej wyruszycie tym lepiej.
Piątka przyjaciół posłuchała wielkiego Władcy i wyszła z lentilkowj sali tronowej. Pewni swojego sukcesu opuścili zamek z waty cukrowej, zapytali jakiegoś pluszowego niedźwiadka o drogę do domu czarownicy i dumnie kroczyli karmelowym chodnikiem. Od słodkich zapachów kręciło im się w głowach.
Po kilkunastu minutach doszli do ulicy Słitaśnej. Minęli osiemnaście posiadłości i stanęli przed niedużym domkiem z ogrodem. Posiadłość wyglądała jak wielka pianka marshmellow. Od ulicy oddzielał ją płot wykonany z solonych paluszków, natomiast po trawie w ogrodzie pełzały żelokowe węże, na które polowała monstrualna świnka morska.
– To tu – oświadczył Ladvarian, wciskając guzik przy płocie. Usłyszeli cichą melodyjkę płynącą z wnętrza.
Świnka morska również straciła zainteresowanie wężami i podbiegła do furtki, aby tam szczerzyć groźnie swoje długie zęby.
Po chwili drzwi się otworzyły, a w progu stanęła piękna kobieta o długich blond włosach i ogromnych, zajmujących połowę twarzy, niebieskich oczach. Na ich widok uśmiechnęła się szeroko, ukazując popsute od nadmiaru słodyczy zęby.
– Co państwa do mnie sprowadza? – zapytała, a Ladvarian już chciał ją upomnieć, ale stracił ochotę na ponowne przedstawianie siebie i towarzyszy.
– Przysyłał nas Władca Edłarduś. Chce, abyśmy odzyskali czerwoną lentilkę – powiedziała pani Metalowy Pustak, prezentując siekierę.
– Och… przysłał do mnie uzbrojonych obcokrajowców? – zdziwiła się kobieta. – Wejdźcie, proszę, furtka jest otwarta. Kleszczyku, bądź miły dla naszych gości.
Świnka morska nie wydawała się być przekonana. Kiedy piątka przyjaciół przekroczyła próg, nadal na nich warczał, ale nie ośmielił się ugryźć. Zanim weszli do domu, musieli przekonać Tchórzliwego Tygryska, że nic im się tutaj nie stanie.
Czarownica poprowadziła ich do salonu i zachęciła, aby usiedli na kanapach wykonanych z tego samego tworzywa co cały dom. I wtedy ich oczom ukazał się idealnie wyszlifowany kamień, na którym leżała puchata poduszka. Odpowiednie nachylenie światła, płynącego z reflektorów sprawiło, że czerwona lentilka wyglądała jak najcenniejsza rzecz świata.
– Dlaczego ją ukradłaś? – zapytała pani Metalowy Pustak, wskazując niewielkiego cukierka.
– Nie wiem – odpowiedziała zamyślona czarownica. – Chciałam zrobić na złość reniferowi. Uważa się za wielkiego Władcę, a każdy wie, że jego nos powinien być czerwony…
– To dlatego wybrałaś ten kolor, hau-hau?
– Dokładnie. Każdy sławny renifer ma czerwony nos. On też powinien mieć. Zasady.
– Nie sądzę, aby było mu twarzowo w czerwonym nosie – przyznał pan Słomiana Kukła. - Trzeba zaakceptować ludzi takich, jakimi są.
– To dlaczego ty się nie akceptujesz bez mózgu? – odgryzła mu się pani Metalowy Pustak.
– Bo to nie o to chodzi. Ty mnie akceptujesz bez mózgu, ja ciebie akceptuję bez pompy ssąco-tłoczącej, ale sami siebie nie akceptujemy. A Edłarduś akceptuje się bez czerwonego nosa.
– Coś w tym jest – przyznał Falonar. – Choć nie brzmi jak z ust kogoś, kto nie ma mózgu, hau-hau. Ja akceptuję siebie jako psa i Ladviś akceptuje mnie jako psa, czyli, będąc psem, jestem w pełni szczęśliwy. Hau-hau, uważam, że powinna pani oddać lentilkę i nie chować już w sobie urazy.
– Dobrze – zgodziła się czarownica. – Weźcie tę lentilkę i zanieście ją Władcy. Niech ponownie zdobi jego sufit. Pewnie wstydził się kogokolwiek witać w sali tronowej przy takim uszczerbku…
I tym sposobem zabrali cukierka i wrócili z nim do pałacu. Kiedy postawili go przed Edłardusiem, jego oczy zalśniły. Od razu wezwał sto poddanych pluszowych niedźwiadków i ustawił z nich piramidę, która umieściła lentilkę w jej dawnym miejscu.
– Och, od razu lepiej – przyznał renifer. – A teraz wasza zapłata.
Klasnął w racice, a do sali wszedł Kupa Chęci z tacą, na której stały cztery słoiki.
– Tutaj – rzekł Władca, podnosząc pierwszy słoik – mamy mózg. Proszę, panie Słomiana Kukła. Ten egzemplarz należy do pana.
Słomiana Kukła nie wiedział, jak okazać swoją radość. Popłakał się i uściskał  renifera.
– Pompa ssąco-tłocząca dla pani Metalowy Pustak – kontynuował, rozdając dalej podarki. Tutaj obyło się bez zbędnych egzaltacji, ale obdarowana obiecała podziękować szczerze, kiedy umieści serce w swojej piersi.
– Odwaga dla Tchórzliwego Tygryska. Uważaj, nie zbij słoika swoimi wielkimi pazurami i dusza na spółkę dla Ladvariana i Falonara.
Ladvarian miał wrażenie, że słyszy fanfary, kiedy chwycił słoik w swoje dłonie. Uniósł go do góry i czekał na brawa. I wtedy opadła czerwona kurtyna, a głośne wiwaty były słyszalne nawet przez gruby materiał.
* * * KONIEC * * *
~ * ~
* dla zainteresowanych jest to abstrakcyjnie ogromna liczba wynosząca 10100, czyli 1 ze stoma zerami.
** zaczerpnięte z książki „Wicked” Gregory’ego Maguire, tak miała na imię Zła Czarownica z Zachodu, dla której oblanie wodą równało się śmierci
~ * ~
Jest to taki primaaprilisowy bonusik osadzony w karykaturze krainy Oz (którą uwielbiam od dzieciństwa), nie mający nic wspólnego z fabułą opowiadania. Ale cała piątka głównych bohaterów chociaż tak się spotkała :) Został on w całości napisany przez moją cudowną, młodszą siostrę, której bardzo za to dziękuję :*

14 komentarzy:

  1. komć probny. Eduarduś chce lenilke

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dam mu czerwoną. a nie, nie mam, ale została ostatnia kostka czekolady z lentilkami

      Usuń
  2. Nie spodziewałam się takiego obrotu sytuacji. Trochę zabawnie, ale nie sądzę, by to była próba w Jaskini. To ma być taki żarcik Prima Aprilisowy by rozbawić publiczność?

    Bardzo miło mi się to czytało, szczególnie, że w jakimś tam stopni piątka naszych bohaterów razem się spotkała^^ Nie powiem, śmieszyły mnie te odmiany RM19, Kendappy i Kaelasa (tygrysek był przesłodki:P) Oczywiście Władca Edłarduś rządzi w tej notce:P No i króliczek Wielkanocny był niczego sobie:) Ogólnie ten cały zamek był niesamowity, stworzyć go z różnych słodkości... Aż jestem zła, bo zrobiłaś mi smaka, a ja takich pyszności nie jadam!
    W ogóle rozdział wyszedł Ci długi, co mnie ucieszyło^^ I tym rozdziałem poprawiłaś mi humor, bo to, co dzieje się za oknem przyprawia mnie w przygnębienie, a tak przynajmniej mogłam się pośmiać^^

    Czekam już na kolejną notkę:)
    Pozdrawiam*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten rozdział był dosyć dziwny ;). Miałam wrażenie, że to taka parodia, może z okazji Prima Aprilis? Na początku troszkę mnie irytowało to zdrabnianie imion (jakoś nie lubię, kiedy imiona postaci się zdrabnia), to hau hau i tak dalej, ale potem, w miarę czytania, doszłam do wniosku, że to pewnie wszystko taki żarcik, na przykład te odwrócone od tyłu imiona trójki nadane napotkanym po drodze dziwnym postaciom, potem ten Edłardius i dziwne zadania... A może po prostu się nażarli tych maków i potem mieli omamy? xD Albo to część próby?
    Pomijając to wszystko, czytało się całkiem spoko, choć jednak wolę konwencjonalne rozdziały. Wiem, strasznie drętwa jestem ^^. Tylko po prostu mi się było dziwnie przestawić, bo zawsze było raczej poważnie, a teraz bardziej na wesoło.
    Długość też bardzo pokaźna, skąd ty bierzesz takie pokłady weny? I akurat idealnie ci się udało z czasem wykombinować, że ten rozdział został wrzucony akurat 1 kwietnia, choć może dopisałaś go później? xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialnie.choc mam wrażenie, ze chyba falonarwi i ledvarianowi nie do końca udała sie po dusze, skoro mieli takze dzikie fantazje :) ale rzynajmniej całkiem miłe, tylko ból brzucha mógł przeszkadzać w tej podróży. Bardzo mi sie podobało połączenie krainy Oz z kultura Wielkanocy i jeszcze z naszymi bohaterami. Było to bardzo śmieszne,a. Dialogi rozwalaja system.mswetna notka odstresowujaca. Co do przedniej wyrocznią zrobiła na mnie jeszcze lepsze wrażenie, niż przednia. Mam nadzieje, ze powie dwójce bohater odpowiednich wedrownikach, i ty, samym dowiedzą sie kto działa w tej samej sprawie co oni.condawiramurs

    OdpowiedzUsuń
  5. Doobra to była notka primaaprilisowa, a ta ciąg dalszy to gdzie?
    Czuję się nieco odmóżdżona, a raczej czułam sie zanim nie obejrzałam GoT, bo tam poziom szaleństwa był znacznie niższy. ALE i tak mam uraz psychiczny!
    Faluś mnie ogłuszył, ale Ladviś zwyczajnie zamordował, więc teraz staram się zmartwychwstać...
    I czemu nagle znaleźli się w kranie Oz? Kendappa ma serce, nawet jeżli nie wygląda :D. A 91MR jest całkiem fajnym eksperymentem w poszukiwaniu wersji właściwej :). Ta wersja Kaelasa ma więcej rozumu niż ta ludzka i jest znacznie bardziej puchata, więc dla mnie zdecydowanie lepsza - przynajmniej cię nie zabije podczas pełni czy kiedy tam, więc mam pytanie: gdzie można taką dostać?
    Co ty masz z tym Eduardo? Tu renifer, tam żółw... wszędzie wkręcasz to imię - jakaś mania, czy jak? Ale nie ma co angielski wszedzie dociera - szkoda tylko, że z zapisem to już gorzej :D.
    A skoro zaczynamy już od początku to chyba od stworzenia świata, a nie początek, a tu bach - świat już jest. Kiepski te Słomiana Kukła w początkach historii, oj kiepski :(.
    Nie sądziłam, że Ladvarian to amator porzeczkowych maków... ciekawe czemu po arbuzowych miał niestrawność :P
    W sumie bidny ten Falonar (i frajer na dodatek - jak padł mógł poczekać, a nóż widelec Ladviś by go jak śpiącą królewnę obudził :D) włóczył sięi włóczył i na koniec dostal tylko pół duszy, bo taki Ladviś nie umie się targować :(
    A wogóle to tam tak słodko, że zastanawiam się jakim cudem nie stopiło się to wszystko na słońcu i czemu oni zwyzajnie sie do tego całego cukru nie poprzylepiali :P
    Bajki nie znam, kojarzy mi się tylko z tą internetową - wogóle co to za cyrk? Przepraszam bardzo jakaś mało fajna historia tam wyskoczyła i mam ochotę strzelić to mało inteligentne ludzisko (pewnie homo idiotus albo homo niewiadomocoztegozadebil), bo samo klei jakąś pstrokaciznę, a bedzie się rzucać jakby było królową pff -> żal.pl-> biedny człowiek został pozbawiony fajnych szablonów.
    Bleh i tym mało miłym akcentem już lepiej zakończę...
    Pozdrawiam (chociaż raz zaskoczyłaś mnie ponadprzyzwoitą długością :D).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak spojrzysz na komentarz wyżej, to w avatarku (dla wszystkich anonimów) jest właśnie nasz (mój i mojej siostry) prywatny, oryginalny Eduarduś ;)
      A imię pochodzi z jakiejś telenoweli. Kiedyś chciałam zrobić taki żarcik, bo jakiś głupek je nosił, ale tak już się przyjęło i zostało.

      Usuń
  6. Chyba jakikolwiek komentarz wstawiłabym po tej notce wydałby się niezbyt oryginalny. Cóż zabrakło mi słów i jakoś trudno zebrać w słowa.. oczywiście to tylko i wyłacznie pozytywne odczucia. Przez chwilę zastanawiałam się czy dobry rozdział czytam, czy może zaszła tu jakaś pomyłka. No ale wszytsko jest zrobione i napisane z wielką dozą fantazji, której niezwykle Ci zazdroszczę. Umieściłaś bohaterów w krainie Oz. Niesamowite. Ale najbardziej podobał mi się pomysł z imionami odwróconymi. Dialogi między bohaterami były też napisane z lekkością i pełne żarcików. Ale może faktycznie to wszytsko po tych makach? Panowie przejedli się i potem widzieli rózne dziwne rzeczy ;-) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Przeczytałam wczoraj, ale nie starczyło mi już czasu, aby skomentować. W sumie nawet teraz nie wiem co miałabym napisać. To wszystko było dziwne, bardzo dziwne i na początku nie miałam pojęcia o co tak naprawdę tu chodzi. Jako, że nie mam w zwyczaju obchodzić tradycji takich jak Prima Aprillis czy Śmingus Dyngus, to dopiero gdzieś w połowie rozdziału zaczęło do mnie docierać dlaczego Falonar szczeka :D
    Pomysł w sam sobie był przezabawny. Przenieść bohaterów do czegoś w rodzaju krainy Oz oraz pozmieniać ich w postacie z tej historii. Niektórzy nieźle tam pasowali :D Nieźle się ubawiłam, a teraz grzecznie czekam na kontynuację prawdziwych losów naszej dwójeczki w jaskini.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Przyznam, że na początku wydawało mi się, że Ladvarian i Falonar nawdychali się zbyt dużo maków i dlatego tak dziwnie się zachowują. Dopiero po kilku linijkach zorientowałam się, że to taki bonusowy żart:) który wyszedł Ci świetnie, tak nawiasem mówiąc. Jestem ciekawa co stanie się, gdy główni bohaterowie spotkają się w oryginalnym opowiadaniu. Podejrzewam, że nie zechcą ze sobą tak ładnie współpracować jak teraz.
    Bonus naprawdę rewelacja, te żelki, Edłarduś?, szczekanie Falonara... jestem pod wrażeniem Twojej bogatej wyobraźni. Stworzyłaś ciekawą odskocznię i idealnie przedstawiłaś karykaturę bohaterów. Podziwiam i czekam na nową dawkę losów bohaterów, ale tym razem już tych prawdziwych;)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Oooch, ten rozdizał bardzo mi przypominał mój własny, oparty na Alicji w Krainie Czarów.
    Wersja Ladvariana jako Dorotki mnie rozbiła. No dobra, chyba jednak Falonar jako piesek wygrał. Acz wydaje mi się, że ten rozdział najbardziej jest zrozumiały i zabawny dla Ciebie oraz Elfaby, bo osoby postronne jak np. ja nie do końca kumają niektóre żarty, bo są związane bezpośrednio z wydarzeniami, w których brałyście udział, to da się odczuć. W każdym razie na początku było spoko, nawet pojawiły się odbicia pozostałej trójcy, która już wyleciała z Ziemi, czy tylko mi się tak wydaje? :D
    No i jestem zawiedziona dobrocią wiedźmy Elfaby w tym rozdziale, liczyłam na skrzydlate małpy i inne mroczne rzeczy!
    Poprzedni rozdział nadrobiony, ale nie mogłam pod nim dodać komentarza.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Ale psychoza :D Czarnoksiężnik z Krainy OZ to kolejna po Alicji w Krainie Czarów, bajka, którą uwielbiam. Genialnie to wyszło.
    Falonar jako maltańczyk, cóż za wyborne skojarzenie i jak niestety pasuje. Ale takiej nerwowej Dorotki jak Ladviś to jeszcze nie było. Udało się zdobyć tę duszę, czy to tyko sen był?
    I jakie pomysłowe nawiązanie naszej trójki z tą Ozowską. RM19 bez rozumu? Co tak surowo? Kandappa to chyba jakieś serce jednak ma, gdzieś głęboko schowane, ale zawsze coś. Kaelas tchórzem? Oj, trafienie w czuły punkt. W tej wizji są bardziej szczerzy i krytyczni wobec siebie niż na co dzień.
    A może to wszystko był żart Wyroczni?
    Dziękuję za poprawę humoru i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ahahahaha genialne xd taki miły przerywnik. Fantastycznie to wykombinowałaś z tym psem, odwróconymi imionami i nawiązaniami do bajek xd rewelacja ^^ Swoją drogą Saleak mógł być bezmózgi xD Cały czas się śmiałam ;d W dodatku znajomi moich rodziców mieli lota Falkiego i wszyscy wołali na niego Faluś xD nie mogę ze śmiechu ;d Poprawiłaś mi humor no i pokazałaś, że w parodii czujesz się tak samo świetnie jak w poważniejszym opowiadaniu. P.S. ja chcę cukrowe maaaaki *_*

    OdpowiedzUsuń
  12. Świetnie obmyślony bonusik, a niektóre fragmenty naprawdę zabawne (moim faworytem jest piesek Falonar i jego szczekanie, sama mam maltańczyka i teraz pewnie poniekąd będzie mi się kojarzył z Twoim opowiadaniem ;p). A i fragment o podpaleniu żony był świetny i z tym, że imię Pustaka lepiej brzmiałoby od tyłu. Poza tym dobrze dobrana trójka bohaterów do postaci Tchórzliwego Tygryska, Metalowego Pustaka i Słomianej Kukły.
    Rany, jak ja bym się chciała znaleźć w miejscu, gdzie jest tyle słodyczy i do tego ta brama z bitej śmietany, pycha. Ogólnie super kreacja miejsca akcji i ten Edłarduś również uroczy. Ach, Elfaba popsuła mu dekoracje, kradnąc jednego cukierka. No przecież to od razu wszyscy dostrzegali, jak ona podła mogła! Ale na całe szczęście wystrój wnętrz został uratowany i cukierek mógł wrócić na swoje miejsce.
    No nic, lecę czytać kolejny rozdział z przygodami Falusia i Ladvisia ;)

    OdpowiedzUsuń