Mimo wszystko życie
jest wspaniałe.
Stephen King – Miasteczko Salem
Było
ich dwoje. Kroczyli po czerwonej ścieżce wyłożonej cukrowymi makami, które co
jakiś czas kruszyły się i łamały pod ich idealnie wypolerowanymi trzewikami.
Niższy i drobniejszy – Ladvarian i wyższy i lepiej zbudowany – Falonar. I choć
powinno się w tym momencie napisać, że co do szefostwa tej dwójki pozory mogły
mylić, to tutaj chyba nikt nie miał wątpliwości, kto jest czyim panem.
Falonar,
zawsze wierny, hałaśliwie stający w obronie swojego pana, niesamowicie
uradowany, kiedy słyszał od niego dobre słowo, według złośliwych przypominał
małego, kudłatego maltańczyka (bo miał jasne włosy), merdającego ogonkiem na
widok Ladvariana.
–
Faluś, gdzie my właściwie idziemy? – zapytał Ladvarian, zrywając jednego z
cukrowych maków. Oblizał posypaną słodkimi kryształkami powierzchnię. Zdziwił
się, kiedy poczuł w ustach smak truskawek z lodami waniliowymi.
–
Hau-hau, nie wiem… – przyznał ten drugi, zachłannie obserwując swojego
pana, objadającego się słodkościami. – Wyrocznia kazała nam iść cały czas tą
ścieżką, hau-hau. Pewnie, jak coś będzie warte naszej uwagi, to jakoś
się nam zaprezentuje. No wiesz, odpowiednie nachylenie promieni świetlnych,
blask reflektorów, puchata, czerwona poduszka na idealnie wyszlifowanym
kamieniu, na którym będzie leżeć ta cała dusza…
–
Leżeć? – przerwał mu Ladvarian, kręcąc z niedowierzaniem głową.
–
Hau-hau, a widziałeś kiedyś stojącą duszę?
-
A widziałeś kiedyś jakąkolwiek duszę?
Falonar
skulił ramiona, nie traktując tej uwagi zbyt uprzejmie.
Szli
dalej, nie poruszając już więcej tego tematu. Ladvarian zjadł jeszcze kilka
czerwonych maków. Malinowy i porzeczkowy podbiły jego serce, ale po arbuzowym
tak rozbolał go brzuch, że postanowił dać sobie jednak spokój.
Aż
po pewnym czasie krajobraz wokół ścieżki zaczął się zmieniać. Kamienne
gruzowisko przerodziło się w złote pola uprawne, na których złote łany pszenicy
powiewały na ostrym wietrze, którego, tak szczerze, żaden z naszych bohaterów
nie odczuwał i teoretycznie nie wiadomo skąd się wziął na polu. Najprostszym
wytłumaczeniem i argumentem na wszystkie wątpliwości było słowo MAGIA.
I
nagle, całkowicie niespodziewanie, ten niewiejący wiatr przyniósł do ich uszu
dziwne, dość nieprzyjemne jęki i stęki.
–
Hau-hau, Ladviś, słyszałeś? – zapytał Falonar, bo jak łatwo można było
się zorientować, to on miał lepszy słuch. Przystanął, wyprostował się i zaczął
dokładnie nasłuchiwać, ruszając przy tym energicznie uszami.
–
Słyszę, głuchy nie jestem – odpowiedział Ladvarian, nie zatrzymując się nawet
na chwilę. - Pewnie ktoś zjadł zbyt dużo tych maków.
–
Może potrzebuje pomocy?
–
A niby jak mam mu jej udzielić? Chodź, Faluś, idziemy.
Falonar
posłusznie wykonał polecenie swojego pana, doganiając go w kilku susach. Ale po
chwili opętały go wątpliwości. Ladvarian też się zamyślił.
–
Słuchaj… – zaczął, drapiąc się po nosie. – A może… a może nie…
–
Ladviś, hau, powiedz! Hau! – ponaglał go Falonar. – Ty zawsze
wpadasz, hau, na takie świetne pomysły.
–
Och, no bez przesady… – rzekł Ladvarian z nieukrywaną dumą. Poczuł się wyższy o
kilka centymetrów. – Ta Wyrocznia kazała nam znaleźć duszę, tak?
–
Tak, hau-hau. I co? To dusza tak zawodzi?
–
Nie, głuptasie. Jeśli pomożemy temu, co pomocy potrzebuje, to okażemy mu serce.
A skoro okażemy mu serce, to znak, że nie jesteśmy bezduszni.
–
Hau-hau, ale czy ty nie mylisz przypadkiem pojęć? Dusza i serce to chyba
coś innego, nie?
–
Faluś! Gdzieś ty się wychował?! Wiadomo, że to jest to samo.
–
Ale, hau, my mamy serca, hau, więc po co mamy je szukać?
Ladvarian
przerwał mu gestem ręki i pokręcił głową.
–
Nie sprzeczajmy się teraz o to – poprosił, a Falonar bez słowa mu zawtórował.
Ladvarian
wypiął dumnie pierś i zaczął nasłuchiwać. Miał wrażenie, że niewiejący wiatr
przynosi te dźwięki z zachodu, ale Falonar wzrok miał wpatrzony w zupełnie
innym kierunku. Mężczyzna wolał się nie ośmieszać. Odchrząknął głośno i pod
pretekstem zrobienia mu przyjemności krzyknął:
–
PROWADŹ!
Jak
na komendę Falonar puścił się biegiem w zupełnie odmiennym, można by rzec, że
piątym kierunku. Ladvarian przybił sobie piątkę za tak wspaniale rozegraną
akcję, w której nie stracił nic ze swojej wspaniałości.
Pędzili
przez pola poruszane niewiejącym wiatrem, aż w końcu Falonar zatrzymał się między
złotymi kłosami. Ladvarian niespodziewanie uderzył w jego szerokie plecy.
–
Czemu stoisz? – zapytał, masując obolałe czoło.
–
Bo to on tak jęczał – odpowiedział.
I
wtedy Ladvarian zrozumiał, o co chodzi (albo raczej tak sobie wmówił). Na
wysokim, drewnianym palu znajdowała się kukła ze słomy. Jego głową był
pocerowany wór wypchany słomą, na którym namalowano oczy i usta. Na głowie
tkwił różowy kapelusik z poszarpanym rondlem, zaś tułów stanowiła żółta koszula,
również wypełniona słomą. Na nogach miał stare buty z błękitnymi cholewkami.
–
Chcesz powiedzieć, że ta kukła jęczy? - spytał Ladvarian z niedowierzaniem. –
Faluś, przecież on ma zaszyte usta!
–
Wypraszam sobie – odezwał się nieznany im głos. – Moje usta są namalowane, a
nie zaszyte.
–
Och, przepraszam, hau-hau, za mojego pana – rzekł szybko Falonar.
–
Dobrze, ale to nie zmienia faktu, że narysowane buzie też nie gadają –
stwierdził Ladvarian. – Ale skoro tak twierdzisz... Halo, panie Kukła. Powiedz
pan coś...
–
A co mam ciekawego powiedzieć? – odpowiedział się znów ten sam, należący do
pana Kukły głos.
–
Miałeś rację, Faluś! – pochwalił go Ladvarian. – No dobra, panie Kukło, jak
możemy panu pomóc?
–
A czy według zasad poprawnego prowadzenia dialogu nie powinieneś najpierw
zapytać mnie o imię?
–
No tak, przepraszam. Niecodziennie gadam z Kukłą na palu. Jestem Ladvarian –
rzekł mężczyzna, ściskając słomianą rękę. – A ten śliczny piesek, to mój
towarzysz, Falonar.
–
A ja jestem Słomiana Kukła – odpowiedziała słomiana kukła.
–
Naprawdę? – wtrącił się podekscytowany Falonar. – Hau-hau, bardzo oryginalnie...
–
Niektórzy mówią na mnie Strach na Wróble, ale żadnego wróbla jeszcze nie
widziałem... – dodał pospiesznie, widząc jak Ladvarian stuka się po czole.
–
Dobrze, panie Słomiana Kukła, dlaczego pan się nabił na ten pal? – kontynuował
Ladvarian, zastanawiając się, czy naprawdę musi w tym uczestniczyć.
–
Jestem głupi, ale nie aż tak bardzo.
–
To może będzie pan tak uprzejmy i przybliży nam swoją historię? – zaproponował
Falonar.
–
No dobrze, ale pod warunkiem, że najpierw zdejmiecie mnie z tego badyla.
–
Oczywiście, drogi panie, hau-hau, nikt nie chciałby wisieć na kiju!
Razem
z Ladvarianem chwycili kukłę za ramiona i zdjęli go z pala. A w zasadzie, to
Falonar zdjął, a jego pan tylko sapał cicho i udawał, jak bardzo się męczy. A
kiedy Słomiana Kukła siedział już na kamieniu, zaczęli rozmowę.
–
W takim razie, kto pana tutaj umieścił? – zapytał jako pierwszy Falonar.
–
Nie wiem...
–
Aha, a dlaczego pana przyczepili?
–
Pewnie miała to być kolejna kara.
–
Kara?! – krzyknął z niedowierzaniem Ladvarian. – Chcesz powiedzieć, że ktoś
przyczepił cię do tej dzidy za karę?!
–
Spokojnie, Ladviś – szepnął Falonar. – Na pewno zaraz powie, hau, że był
niewinny, wytłumaczy nam jakąś straszną pomyłkę i sprawa będzie klarowna.
–
Przykro mi. – Słomiana Kukła spuścił głowę z pokorą. – Muszę was rozczarować.
Byłem winny, zabiłem swoją żonę.
–
Ała… – szepnął Ladvarian, zastanawiając się, jak wyglądała jego potencjalna
małżonka. – Podłożyłeś jej zapałkę?
–
Nie…
–
To może zacznie pan od początku, hau-hau – zaproponował Falonar.
–
To chyba dobry pomysł. Dawno, dawno temu światem rządziło pięciu bogów…
–
Stop – przerwał mu Ladvarian. – Bez przesady z tym początkiem. Mieliśmy raczej
na myśli początek tej sprawy.
–
Ok. Kiedyś nazywałem się 91MR. Byłem społecznym wyrzutkiem. Cały mój klan był
bardzo wykształcony i ponad wszystko cenił swój mózg. Byliśmy wysoko rozwiniętą
rasą pod względem technicznym. Każdy z nas próbował wynaleźć coś, co
zaskoczyłoby innych. Niestety, nie ja. Urodziłem się bez mózgu. Byłem załamany.
Wszystko jednak się zmieniło, kiedy ją poznałem. Była naprawdę piękna. Siano na
jej włosach układało się w loki. Wydawało mi się, że mogę kierować się
wyłącznie sercem. Pewnego dnia ją poślubiłem. Przeżyliśmy kilka wspaniałych
lat, aż pewnego dnia poprosiłem ją, aby napaliła w piecu, gdyż nadeszła
wyjątkowo mroźna zima. To było bezmyślne. To przeze mnie stanęła w płomieniach.
Mój lud mnie wygnał, potraktował jak odmieńca. Powiedzieli, że jak znajdę mózg,
to będę mógł do nich wrócić.
–
Mózg? – powtórzył zdziwiony Ladvarian.
–
Tak, mózg. Tak bardzo marzę, aby być homo sapiens.
–
Teraz jesteś homo ledwo sapiens – uznał Falonar.
–
Raczej homo już nie sapie – podsumował Ladvarian.
Zapadła
dłuższa chwila milczenia, którą przerwał Falonar:
–
Czy teraz, kiedy jesteś wolny, hau-hau, wrócisz do swojego klanu, aby
się zemścić?
–
Nie, udam się do Władcy tej krainy.
–
A po co? – zdziwił się Ladvarian. – Chcesz dorobić na jego polu?
–
Nie. Jeżeli ktoś w tek krainie czegoś pragnie, to idzie do Władcy. On jest w
stanie podarować ci wszystko.
–
A ty czego pragniesz?
–
Mózgu…
–
Słuchaj, Faluś – zwrócił się do przyjaciela Ladvarian. - Skoro ten cały Władca
jest taki potężny, to może on da nam tę duszę?
–
Można spróbować… Hau-hau… Panie
Słomiana Kukło, gdzie mieszka ten Władca?
–
Trzeba cały czas iść drogą z cukrowych maków. Ona prowadzi do Królestwa
Cukrowej Waty.
–
O, hau-hau, to jakby co i tak nie zboczymy
z kursu. To co? Komu w drogę…
I
tym sposobem ruszyli we trójkę. Nie rozmawiali zbyt wiele, bo szybko się
przekonali, że odmóżdżona Słomiana Kukła nie jest dobrym partnerem do dyskusji.
Zapadł
zmrok. Przespali się, a potem znów wzeszło słońce i ruszyli dalej. Falonar
zjadł kilka cukrowych maków, natomiast Ladvarian, obawiając się bólu brzucha,
wolał głodować, co i tak w efekcie miało identyczne skutki. Tylko Słomiana
Kukła nie miał takich dylematów.
Jeszcze
przed południem droga doprowadziła ich do wielkiego lasu, gdzie drzewa rosły
tak blisko siebie, że gałęzie stykały się ponad czerwoną drogą. Pomimo wczesnej
pory pod zaroślami panowała niemal całkowita ciemność. Ladvarian, który
prowadził całą drużynę, nawet się nie zatrzymał. Poczuł jednak na plecach
dreszcz, jednak z racji, że nie usłyszał żadnych sprzeciwów, nie wolno mu było
zwolnić kroku.
Maszerowali
przez kilka minut, aż nagle Falonar dostrzegł coś mieniącego się między
drzewami. Wskazał to miejsce Słomianej Kukle i przyjacielowi i w trójkę
podbiegli zobaczyć ten fenomen z bliska.
Przy
jednym z drzew stał – z siekierą we wzniesionych rękach – człowiek jak gdyby
wykonany z metalu. Jego głowa, ramiona, ręce i nogi łączyły się z tułowiem
mosiężnymi zawiasami.
Cała
trójka patrzyła na niego w osłupieniu.
–
Czemu się na mnie gapicie? – rozległ się kobiecy głos, a blaszana szczęka
zaczęła poruszać się powoli. – Zamiast tak stać, lepiej mi pomóżcie.
–
Zgrozo, ilu jeszcze potrzebuje mojej pomocy – jęknął Ladvarian. – Nie
przesadzacie?
–
Ale to jest chyba, hau-hau, niewiasta – powiedział Falonar.
–
Niewiasta? To życzę szczęścia w przytulaniu. No, ale… znów zapomnieliśmy o
zasadach. Nazywam się Ladvarian, ten słodki misio-tulisio to Falonar, a ten
trzeci to Słomiana Kukła. A pani jak się nazywa?
–
A czy to ważne, jak się nazywam? Chcę tylko abyście mi pomogli.
–
Mamy zasady – wtrącił się Słomiana Kukła. – Najpierw się witamy, potem
pomagamy.
–
Jestem Metalowym Pustakiem lub jak kto woli Appadnek.
–
To dość skomplikowane imię. Lepiej brzmiałoby od tyłu – rzekł Falonar. - A
siekiera jest pani potrzebna, bo akurat poszła pani po drewno, hau-hau?
–
Nie. Chciałam z nią polować na przechodniów – oświadczyła spokojnie.
–
Przynajmniej mówisz prosto z mostu – stwierdził Ladvarian. – Ale skoro jesteś
niebezpieczna, to dlaczego mamy ci pomóc?
–
Bo chcę się udać do Władcy tej krainy i poprosić go o pompę ssąco-tłoczącą,
może ona na mnie wpłynie i dzięki niej się zmienię.
–
O co?
–
Pompę ssąco-tłoczącą. Jak się nie mylę, wy nazywacie ją sercem.
–
Serce? Przecież to my chcemy od niego serce!
–
Ladviś… – upomniał go przyjaciel. – Hau-hau. My chcemy duszę.
–
Jedną na was dwóch? – zdziwił się pan Słomiana Kukła.
Mężczyźni
nie odpowiedzieli. Spojrzeli na siebie i w milczeniu starali się podjąć
decyzję. Kiwali sobie głowami, potem kręcili. Mrugali, machali, aż w końcu do
niczego nie doszli.
–
Dobrze, pani Metalowy Pustaku – zaczął Ladvarian. – Pomożemy pani. Tylko
niezbyt wiemy, jak to zrobić.
–
Tam na pieńku stoi oliwa – odpowiedziała. – Akurat przechodziła tędy mała
dziewczynka. Już chciałam zadać cios, a tu buch, moje zawiasy odmówiły
posłuszeństwa. Trzeba je naoliwić, ale ja już nie mogę sięgnąć smaru. Zróbcie
to za mnie.
–
Pod jednym warunkiem – kontynuował przywódca tych wędrowników. – Nie zrobi pani
krzywdy żadnemu z nas.
–
Obiecuję.
To
słowo musiało im wystarczyć. Najpierw naoliwił szyję, potem ręce (co sprawiło,
że Metalowy Pustak mógł odłożyć w końcu siekierę), a na samym końcu nogi. Kiedy
zaczęła się poruszać, słychać było dziwne, charakterystyczne dźwięki.
–
Powinnam wam podziękować.
–
Powinnaś, ale możesz poczekać, aż władca da ci serce. Wtedy będzie łatwiej i
zabrzmi to bardziej wiarygodnie – stwierdził Falonar, kiedy całą czwórka
przemierzali las.
–
Opowiesz nam, jak straciłaś serce? – zapytał Słomiana Kukła. – To chyba ciekawa
historia.
–
Nie sądzę… ja nigdy go nie miałam.
Postanowili
więcej nie poruszać tego tematu i z wielką radością przyjęli informację, że
droga wreszcie wyszła z lasu. Tym razem otaczały ich kolorowe łąki zarośnięte
prawdziwymi, pachnącymi kwiatami. Dzień już się kończył, ale i tak dużo
przyjemniej podróżowało się w promieniach słońca niż pod parasolem leśnych
gałęzi.
Po
kilkunastu metrach na skraju drogi dostrzegli starą chatę, której dach pokryto
słomą. Wyglądała tak, jakby od kilkunastu lat nikt w niej nie gościł.
–
Może tam się prześpimy? – zaproponował Ladvarian, ziewając dyskretnie.
–
Ale ten dach zrobiony jest z moich ziomków! – oburzył się Słomiana Kukła.
–
Nie pleć głupstw – sprowadził go na ziemię Metalowy Pustak. – Ja używam
siekiery, a nie mówię, że jest zrobiona z moich ziomków.
–
No tak, nie pomyślałem.
–
Jak mogłeś pomyśleć, skoro nie masz mózgu? – zapytał Falonar, otwierając drzwi
chaty. Zawsze wchodził pierwszy, aby sprawdzić, czy nie ma tam potencjalnego
zagrożenia. Nie zdążył się nawet rozejrzeć, kiedy jego nozdrzy dopadł
nieprzyjemny odór.
I
wtem niespodziewanie coś zwaliło się na jego ciało, przewracając go na ziemię.
Był
to ogromny, biały tygrys w czarne pasy. Ciężkim cielskiem zgniótł go na płaski
naleśnik. Falonar jęknął zaskoczony, czując, że nie może się ruszać.
–
Złaź z niego, ty poczwaro! – wrzasnął Ladvarian. – Jak ci nie wstyd rzucać się
na takiego małego pieseczka!
I
wtedy tygrys się podniósł i spłoszony uciekł do kąta dość dużej izby, w której
się znaleźli. Wielkimi łapami zakrył pysk i opuścił nisko głowę.
–
Faluś, powiedz coś… – szepnął Ladvarian, nachylając się nad przyjacielem. – Nic
ci nie jest?
–
Wszystko gra, dziękuję, że mi pomogłeś – odpowiedział tamten, wstając z
zakurzonej ziemi.
–
Ale z ciebie tchórz! – rzuciła pani Metalowy Pustak w kierunku tygrysa.
–
Wiem – zgodził się z nią tamten. – Wiem to od dawna, ale nie umiem sobie z tym
poradzić. Jestem tchórzem, okropnym, śmierdzącym tchórzem…
–
Dlaczego tak o sobie mówisz? – wtrącił się pan Słomiana Kukła.
–
Stop! – krzyknął Ladvarian. – Ile razy mam wam to powtarzać? Zaraz
wyprowadzicie autorkę z równowagi. Nazywam się Ladvarian, to jest mój piesek
Falonar, ten facet to Słomiana Kukła, a ta niewiasta nazywana jest Metalowym
Pustakiem. A ty jak się nazywasz?
–
Wszyscy mówią na mnie Płochliwy Tygrysek, ale kiedy się urodziłem mama dała mi
na imię Saleak – odpowiedział, ocierając czubkiem ogona łzę, spływającą po jego
policzku.
–
Dlaczego jesteś tchórzem? – spróbował zapytać ponownie pan Słomiana Kukła,
zerkając na Ladvariana, czy aby tym razem nie popełnił jakiejś gafy.
–
Nie wiem… mam tak od urodzenia. Mam starszego brata. Wszyscy zawsze mówią, że powinienem
być taki jak on. Sięgać wysoko. On zawsze był we wszystkim lepszy, a ja? Cóż,
ja jestem tylko tchórzem…
Płochliwy
Tygrysek zawył tak głośno, że cały dom się zatrząsł od jego jęków.
–
Posłuchaj, hau-hau – zaczął ostrożnie Falonar. Z niewiadomych przyczyn
zrobiło mu się żal nowo poznanego osobnika. – Idziemy do Władcy tej krainy.
Ladvarian chce dostać duszę, Słomiana Kukła chce dostać mózg, a Metalowy Pustak
pompę ssąco-tłoczącą. Myślę, że nie będzie problemu, hau-hau, jak
pójdziesz z nami i poprosisz o odwagę.
–
Naprawdę mogę z wami iść? – zapytał Płochliwy Tygrysek, a w jego oczach
zalśniły iskierki nadziei.
–
Pewnie – oznajmił Ladvarian, głęboko wierząc, że ilość życzeń, którą ma dana
grupa nie jest ograniczona. – Pójdziemy tam całą piątką, jak tylko wstanie nowy
dzień.
Zrobili
dokładnie tak, jak powiedział. Kiedy tylko wzeszło słońce, znów byli na szlaku
cukrowych maków. Humory im dopisywały, gdyż po kilku godzinach zaczęli mijać
drzewa z waty cukrowej, co było nieomylnym znakiem, że zbliżają się do celu.
Aż
w końcu zza niewielkich pagórków wyłoniło się olbrzymie, kolorowe miasto. Jego
domy wykonane były z czekolady i cukierków, a ich szczyty wznosiły się aż po
samo niebo. Jednak te wszystkie wspaniałości nie mogły się równać z ogromnym
zamkiem, którego wieżyczki sięgały nad chmurami.
Ściany
tej przepięknej budowli wykonano z waty cukrowej dosłownie we wszystkich
kolorach. Wyglądał jak lekki obłok, który przy delikatnym podmuchu uniósłby się
w przestworza.
Piątka
bohaterów kroczyła z szeroko otwartymi paszczami, nie będąc w stanie powiedzieć
nic sensownego.
Zatrzymali
się dopiero przy grubym murze wykonanym z gofrów i bramie z bitej śmietany (nie
pytaj, nie wiem, jak to mogło wyglądać), przy której stał strażnik, wyglądający
jak zając wielkanocny. Kiedy zobaczył gości, przygładził swoje żółte futerko i
zastrzygł ogromnymi, fioletowymi uszami.
–
Witam w Karinie Cukrowej Waty. Przedstawcie się – oznajmił.
–
No, w końcu ktoś zna zasady poprawnego prowadzenia dialogów – powiedział
zadowolony Ladvarian. – Jestem Ladvarian, to jest mój kochany Falonar, ten
wypchany pan to Słomiana Kukła, ta piękna pani z siekierą to Metalowy Pustak, a
ten z tyłu to Płochliwy Tygrysek. Przybyliśmy do Władcy, gdyż mamy do niego
pewne prośby.
–
Nie wiem, czy Władca będzie chciał się z wami zobaczyć. Jakie dary niesiecie?
–
Dary?
–
Tak, do Władcy nie przychodzi się z pustymi racicami.
–
Ale my nie mamy racic – zauważył błyskotliwie Falonar.
–
To prawda… – zamyślił się strażnik. – Nie powiedziano mi, co mam robić w takich
sytuacjach… Mam tylko jedno wyjście.
–
Wpuścić nas? – zapytał z nadzieją pan Słomiana Kukła.
–
Nie, odesłać do domu – odpowiedział, wzruszając ramionami.
–
Nie może pan – wtrącił się Metalowy Pustak. – Przeszliśmy długą drogę.
–
Proszę dać mi powód, abym miał was wpuścić.
–
Jeśli ty tego nie zrobisz, to sami wejdziemy – rzekła kobieta, poprawiając w
rękach siekierę.
–
Ona nie żartuje – oświadczył szybko Falonar. – Hau-hau, ona nie ma pompy
ssąco-tłoczącej.
Wielkanocny
zając zamyślił się na chwilę, po czym uśmiechnął się szeroko.
–
Witam w Krainie Cukrowej Waty – rzekł, otwierając wrota. – Ja nazywam się Kupa
Chęci i będę waszym przewodnikiem.
W
pierwszej chwili po przekroczeniu bramy piątka bohaterów została oślepiona i
porażona blaskiem cudownego miasta. Wzdłuż karmelowych ulic wznosiły się domy z
czekolady, a drogę oświetlały latarnie z żelek. Po marcepanowym asfalcie
biegały małe, kudłate niedźwiadki.
–
Ale tu dzisiaj Korki – stwierdziła Kupa Chęci, prowadząc ich aż pod pałac z
waty cukrowej. – Władca przyjmie was jeszcze dziś, ale musicie wiedzieć, że
należy mu się bezgraniczny szacunek.
Przeszli
przez duży hol i stanęli przed salą tronową. Zając wielkanocny wpuścił ich do
środka. Znaleźli się w wielkiej, okrągłej sali o wysokim, łukowatym sklepieniu.
Ściany, sufit i podłogę pokrywały kolorowe lentilki. Jednak najwięcej uwagi
przyciągał stojący na środku sali ogromny tron z białej pianki ptasiego
mleczka. Na nim spoczywała niewielka postać. Był to brązowy renifer, trzymający
w racicy szklankę z sokiem. Pociągał słodki płyn przez zakręconą, tęczową
słomkę i spoglądał czarnymi oczami na przybyszów. Po chwili odłożył naczynie na
stolik i poprawił czerwoną kokardkę związaną na szyi.
–
Łelkom – przywitał się. – Jestem Władca Edłarduś, wielki i wspaniały, mówcie,
co dla mnie macie?
–
A nie powinniśmy najpierw się przedstawić? – zapytał Ladvarian.
–
Nie. Znam was doskonale. Ty – tutaj wskazał raciczką na Ladvisia – miałeś
czelność zjeść kilka moich cukrowych maków.
–
Przepraszam – burknął pod nosem.
–
Zastanowię się, czy przyjmę przeprosiny. Googol* litrów soćku powinien
wystarczyć.
–
A ile to jest googol? – zapytała pani Metalowy Pustak.
–
Googol? Dużo. Bardzo dużo… Ale i tak zbyt mało – odpowiedział renifer, drapiąc
się po głowie.
–
Władco – Ladvarian spróbował rozpocząć rozmowę jeszcze raz. - Przybyliśmy do
ciebie, bo tylko ty jesteś w stanie nam pomóc. Każdy z nas ma pragnienie, które
wydaje się być niemożliwe do spełnienia.
–
Nie ma rzeczy niemożliwych.
–
Nie, właśnie dlatego przybyliśmy do ciebie. Ja pragnę duszy, jakiejkolwiek,
pierwszej z brzegu. Słomiana Kukła chciałaby dostać rozum, Metalowy Pustak
pompę ssąco-tłoczącą, której nigdy nie miał, a Tchórzliwy Tygrysek odwagę. Czy
spełnisz nasze prośby w zamian za dozgonną wdzięczność?
–
Nie – odpowiedział Edłarduś bez zastanowienia. – A ten maltańczyk czego chce? –
zapytał, wskazując na Falonara.
–
Ja? Hau-hau, ja zawsze pragnę tego co mój pan – odpowiedział
pospiesznie.
–
Aha, ale jedna dusza na spółkę wam starczy, nie? Wyjdzie taniej.
Mężczyźni
pokiwali szybko głowami.
–
Ołkej – klasnął w racice Edłarduś, po czym wstał ze swojego tronu. Kiedy
kroczył na dwóch nogach, mógł mieć około czterdziestu centymetrów wzrostu. Bez
poroża, oczywiście. Ladvarian zastanawiał się, jak można tak się obnosić ze
swoim niskim wzrostem.
Renifer
przemaszerował pomiędzy nimi i stanął na samym środku wielkiej sali tronowej.
–
Dam wam to, czego pragniecie pod warunkiem, że najpierw zrobicie coś dla mnie.
Zazwyczaj zapłata wygląda inaczej, ale mogę zrobić wyjątek. Od razu po was
widać, że nie macie zbyt dobrego gustu smaku jeśli chodzi o słodycze. Jak można
było zerwać porzeczkowego maka skoro tuż obok stał czekoladowy? Nie rozumiem…
ale do rzeczy. Spójrzcie tam.
Edłarduś
wskazał raciczką sufit, a głowy jego pięciu gości podniosły się. Teraz każdy z
nich wpatrywał się w lentilkowy sufit.
–
Widzicie to? – zapytał renifer dramatycznym tonem.
–
Psyt, Faluś, ty masz najlepszy wzrok, co tam jest grane? – szepnął Ladvarian.
–
Nie wiem, ja nic nie widzę, hau-hau.
–
To jest wstyd i hańba. To wszystko odbija się wielką plamą na moim życiu –
kontynuował Władca. – Od czasu, kiedy to się stało, czuję się taki pusty w środku…
–
Ja tam widzę tylko cukierki – oświadczyła pani Metalowy Pustak, co spotkało się
z krytycznym spojrzeniem przyjaciół.
–
Cukierki? – zaczął lamentować Edłarduś. – Ślepa jesteś? Tam właśnie nie ma
cukierka. Na moim suficie brakuje jednej czerwonej lentilki! Ta podstępna
czarownica wydrapała ją akurat w tak widocznym miejscu. Przybyła do mojej sali
tronowej z darami. Koktajle, lody, czekoladki… a to wszystko było tylko
pretekstem, aby zabrać moją lentilkę!
–
Władco, popraw mnie, jeśli się mylę – zaczął pan Słomiana Kukła. – Ale czy
przypadkiem te dary, które do ciebie przyniosła, nie są więcej warte od tego
jednego cukierka?
–
Może i są, ale zapominasz o jednej najważniejszej zasadzie tego królestwa.
Można dawać, ale nie można brać bez mojej zgody.
–
Zasady, to zasady, hau-hau – przyznał Falonar.
–
Czyli, jak dobrze zrozumiałem – kontynuował Ladvarian – mamy iść do tej całej
czarownicy i odebrać jej twoją lentilkę, i wtedy spełnisz nasze życzenia, tak?
–
Dokładnie, bułka z Nutellą, prawda?
–
Można tak rzec – przyznała pani Metalowy Pustak. – Gorzej, jak lentilka została
już skonsumowana…
–
Poczekajcie – odezwał się po raz pierwszy Tchórzliwy Tygrysek, który wolał
udawać, że go tutaj nie ma. – Wy, to znaczy my, naprawdę chcemy iść do
czarownicy? Przecież ona może być niebezpieczna!
–
Nie wysyłałbym was tam, gdybym nie wierzył, że sobie poradzicie – oświadczył
szybko Edłarduś. – Tak wielu moich poddanych poległo w starciu z jej
Kleszczykiem… Ale kiedy was zobaczyłem, to wiedziałem, że dacie radę.
–
A co to za Kleszczyk? – zainteresował się pan Słomiana Kukła.
–
Jej mięsożerny pupil.
–
Aha, czyli ja i pani Metalowy Pustak jesteśmy bezpieczni? To super! – ucieszył
się i przybił piątkę z jedyną kobietą w tym gronie.
–
Tutaj nie przybija się piątek – skarcił ich renifer. – Tutaj się przybija cy.
–
Co się przybija?
–
Cy. Raz, dwa, cy.
–
A dlaczego cy? – zapytał Falonar, próbując wykonać to razem z Ladvarianem.
–
A czy to ważne? Tak się przyjęło pewnej sylwestrowej nocy i tak ma być. Autorka
też nie pamięta, bo w sumie to był Sylwester, nie? Ma prawo do tego. Ale zostawmy
teraz ten temat. Idziecie czy nie?
–
IDZIEMY! – krzyknęli chórem.
–
Wszystko wiecie? – upewniał się jeszcze Edłarduś.
–
Tak – przyznał Ladvarian. – Mamy oblać wodą Elfabę**, zabić Kleszczyka i
przynieś ci lentilkę.
–
Jaką znowu Elfabę? Zdurnieliście! Bajki wam się pomyliły? I jakie oblać wodą?
Nikogo nie macie zabijać. Macie tylko odzyskać moją czerwoną lentilkę. Czy to
takie trudne?
–
Dobrze, już wszystko wiemy, hau-hau – rzekł szybko Falonar. – A
gdzie znajdziemy czarownicę? Pewnie długa droga przed nami…
–
Czy wyście się filmów naoglądali? Jaka długa droga? Czarownica mieszka w tym
mieście. Na Śłitaśnej 19. To zaledwie dwie uliczki dalej. Więc idźcie już. Im
wcześniej wyruszycie tym lepiej.
Piątka
przyjaciół posłuchała wielkiego Władcy i wyszła z lentilkowj sali tronowej.
Pewni swojego sukcesu opuścili zamek z waty cukrowej, zapytali jakiegoś
pluszowego niedźwiadka o drogę do domu czarownicy i dumnie kroczyli karmelowym
chodnikiem. Od słodkich zapachów kręciło im się w głowach.
Po
kilkunastu minutach doszli do ulicy Słitaśnej. Minęli osiemnaście posiadłości i
stanęli przed niedużym domkiem z ogrodem. Posiadłość wyglądała jak wielka pianka
marshmellow. Od ulicy oddzielał ją płot wykonany z solonych paluszków,
natomiast po trawie w ogrodzie pełzały żelokowe węże, na które polowała
monstrualna świnka morska.
–
To tu – oświadczył Ladvarian, wciskając guzik przy płocie. Usłyszeli cichą
melodyjkę płynącą z wnętrza.
Świnka
morska również straciła zainteresowanie wężami i podbiegła do furtki, aby tam
szczerzyć groźnie swoje długie zęby.
Po
chwili drzwi się otworzyły, a w progu stanęła piękna kobieta o długich blond
włosach i ogromnych, zajmujących połowę twarzy, niebieskich oczach. Na ich
widok uśmiechnęła się szeroko, ukazując popsute od nadmiaru słodyczy zęby.
–
Co państwa do mnie sprowadza? – zapytała, a Ladvarian już chciał ją upomnieć,
ale stracił ochotę na ponowne przedstawianie siebie i towarzyszy.
–
Przysyłał nas Władca Edłarduś. Chce, abyśmy odzyskali czerwoną lentilkę –
powiedziała pani Metalowy Pustak, prezentując siekierę.
–
Och… przysłał do mnie uzbrojonych obcokrajowców? – zdziwiła się kobieta. –
Wejdźcie, proszę, furtka jest otwarta. Kleszczyku, bądź miły dla naszych gości.
Świnka
morska nie wydawała się być przekonana. Kiedy piątka przyjaciół przekroczyła
próg, nadal na nich warczał, ale nie ośmielił się ugryźć. Zanim weszli do domu,
musieli przekonać Tchórzliwego Tygryska, że nic im się tutaj nie stanie.
Czarownica
poprowadziła ich do salonu i zachęciła, aby usiedli na kanapach wykonanych z tego
samego tworzywa co cały dom. I wtedy ich oczom ukazał się idealnie wyszlifowany
kamień, na którym leżała puchata poduszka. Odpowiednie nachylenie światła,
płynącego z reflektorów sprawiło, że czerwona lentilka wyglądała jak
najcenniejsza rzecz świata.
–
Dlaczego ją ukradłaś? – zapytała pani Metalowy Pustak, wskazując niewielkiego
cukierka.
–
Nie wiem – odpowiedziała zamyślona czarownica. – Chciałam zrobić na złość
reniferowi. Uważa się za wielkiego Władcę, a każdy wie, że jego nos powinien
być czerwony…
–
To dlatego wybrałaś ten kolor, hau-hau?
–
Dokładnie. Każdy sławny renifer ma czerwony nos. On też powinien mieć. Zasady.
–
Nie sądzę, aby było mu twarzowo w czerwonym nosie – przyznał pan Słomiana
Kukła. - Trzeba zaakceptować ludzi takich, jakimi są.
–
To dlaczego ty się nie akceptujesz bez mózgu? – odgryzła mu się pani Metalowy
Pustak.
–
Bo to nie o to chodzi. Ty mnie akceptujesz bez mózgu, ja ciebie akceptuję bez
pompy ssąco-tłoczącej, ale sami siebie nie akceptujemy. A Edłarduś akceptuje
się bez czerwonego nosa.
–
Coś w tym jest – przyznał Falonar. – Choć nie brzmi jak z ust kogoś, kto nie ma
mózgu, hau-hau. Ja akceptuję siebie
jako psa i Ladviś akceptuje mnie jako psa, czyli, będąc psem, jestem w pełni
szczęśliwy. Hau-hau, uważam, że
powinna pani oddać lentilkę i nie chować już w sobie urazy.
–
Dobrze – zgodziła się czarownica. – Weźcie tę lentilkę i zanieście ją Władcy.
Niech ponownie zdobi jego sufit. Pewnie wstydził się kogokolwiek witać w sali tronowej
przy takim uszczerbku…
I
tym sposobem zabrali cukierka i wrócili z nim do pałacu. Kiedy postawili go
przed Edłardusiem, jego oczy zalśniły. Od razu wezwał sto poddanych pluszowych
niedźwiadków i ustawił z nich piramidę, która umieściła lentilkę w jej dawnym
miejscu.
–
Och, od razu lepiej – przyznał renifer. – A teraz wasza zapłata.
Klasnął
w racice, a do sali wszedł Kupa Chęci z tacą, na której stały cztery słoiki.
–
Tutaj – rzekł Władca, podnosząc pierwszy słoik – mamy mózg. Proszę, panie
Słomiana Kukła. Ten egzemplarz należy do pana.
Słomiana
Kukła nie wiedział, jak okazać swoją radość. Popłakał się i uściskał renifera.
–
Pompa ssąco-tłocząca dla pani Metalowy Pustak – kontynuował, rozdając dalej
podarki. Tutaj obyło się bez zbędnych egzaltacji, ale obdarowana obiecała
podziękować szczerze, kiedy umieści serce w swojej piersi.
–
Odwaga dla Tchórzliwego Tygryska. Uważaj, nie zbij słoika swoimi wielkimi
pazurami i dusza na spółkę dla Ladvariana i Falonara.
Ladvarian
miał wrażenie, że słyszy fanfary, kiedy chwycił słoik w swoje dłonie. Uniósł go
do góry i czekał na brawa. I wtedy opadła czerwona kurtyna, a głośne wiwaty
były słyszalne nawet przez gruby materiał.
*
* * KONIEC * * *
~ * ~
*
dla zainteresowanych jest to abstrakcyjnie ogromna liczba wynosząca 10100,
czyli 1 ze stoma zerami.
**
zaczerpnięte z książki „Wicked” Gregory’ego Maguire, tak miała na imię Zła
Czarownica z Zachodu, dla której oblanie wodą równało się śmierci
~ * ~
Jest to taki
primaaprilisowy bonusik osadzony w karykaturze krainy Oz (którą uwielbiam od
dzieciństwa), nie mający nic wspólnego z fabułą opowiadania. Ale cała piątka
głównych bohaterów chociaż tak się spotkała :) Został on w całości napisany
przez moją cudowną, młodszą siostrę, której bardzo za to dziękuję :*
komć probny. Eduarduś chce lenilke
OdpowiedzUsuńdam mu czerwoną. a nie, nie mam, ale została ostatnia kostka czekolady z lentilkami
UsuńNie spodziewałam się takiego obrotu sytuacji. Trochę zabawnie, ale nie sądzę, by to była próba w Jaskini. To ma być taki żarcik Prima Aprilisowy by rozbawić publiczność?
OdpowiedzUsuńBardzo miło mi się to czytało, szczególnie, że w jakimś tam stopni piątka naszych bohaterów razem się spotkała^^ Nie powiem, śmieszyły mnie te odmiany RM19, Kendappy i Kaelasa (tygrysek był przesłodki:P) Oczywiście Władca Edłarduś rządzi w tej notce:P No i króliczek Wielkanocny był niczego sobie:) Ogólnie ten cały zamek był niesamowity, stworzyć go z różnych słodkości... Aż jestem zła, bo zrobiłaś mi smaka, a ja takich pyszności nie jadam!
W ogóle rozdział wyszedł Ci długi, co mnie ucieszyło^^ I tym rozdziałem poprawiłaś mi humor, bo to, co dzieje się za oknem przyprawia mnie w przygnębienie, a tak przynajmniej mogłam się pośmiać^^
Czekam już na kolejną notkę:)
Pozdrawiam*
Ten rozdział był dosyć dziwny ;). Miałam wrażenie, że to taka parodia, może z okazji Prima Aprilis? Na początku troszkę mnie irytowało to zdrabnianie imion (jakoś nie lubię, kiedy imiona postaci się zdrabnia), to hau hau i tak dalej, ale potem, w miarę czytania, doszłam do wniosku, że to pewnie wszystko taki żarcik, na przykład te odwrócone od tyłu imiona trójki nadane napotkanym po drodze dziwnym postaciom, potem ten Edłardius i dziwne zadania... A może po prostu się nażarli tych maków i potem mieli omamy? xD Albo to część próby?
OdpowiedzUsuńPomijając to wszystko, czytało się całkiem spoko, choć jednak wolę konwencjonalne rozdziały. Wiem, strasznie drętwa jestem ^^. Tylko po prostu mi się było dziwnie przestawić, bo zawsze było raczej poważnie, a teraz bardziej na wesoło.
Długość też bardzo pokaźna, skąd ty bierzesz takie pokłady weny? I akurat idealnie ci się udało z czasem wykombinować, że ten rozdział został wrzucony akurat 1 kwietnia, choć może dopisałaś go później? xD
Genialnie.choc mam wrażenie, ze chyba falonarwi i ledvarianowi nie do końca udała sie po dusze, skoro mieli takze dzikie fantazje :) ale rzynajmniej całkiem miłe, tylko ból brzucha mógł przeszkadzać w tej podróży. Bardzo mi sie podobało połączenie krainy Oz z kultura Wielkanocy i jeszcze z naszymi bohaterami. Było to bardzo śmieszne,a. Dialogi rozwalaja system.mswetna notka odstresowujaca. Co do przedniej wyrocznią zrobiła na mnie jeszcze lepsze wrażenie, niż przednia. Mam nadzieje, ze powie dwójce bohater odpowiednich wedrownikach, i ty, samym dowiedzą sie kto działa w tej samej sprawie co oni.condawiramurs
OdpowiedzUsuńDoobra to była notka primaaprilisowa, a ta ciąg dalszy to gdzie?
OdpowiedzUsuńCzuję się nieco odmóżdżona, a raczej czułam sie zanim nie obejrzałam GoT, bo tam poziom szaleństwa był znacznie niższy. ALE i tak mam uraz psychiczny!
Faluś mnie ogłuszył, ale Ladviś zwyczajnie zamordował, więc teraz staram się zmartwychwstać...
I czemu nagle znaleźli się w kranie Oz? Kendappa ma serce, nawet jeżli nie wygląda :D. A 91MR jest całkiem fajnym eksperymentem w poszukiwaniu wersji właściwej :). Ta wersja Kaelasa ma więcej rozumu niż ta ludzka i jest znacznie bardziej puchata, więc dla mnie zdecydowanie lepsza - przynajmniej cię nie zabije podczas pełni czy kiedy tam, więc mam pytanie: gdzie można taką dostać?
Co ty masz z tym Eduardo? Tu renifer, tam żółw... wszędzie wkręcasz to imię - jakaś mania, czy jak? Ale nie ma co angielski wszedzie dociera - szkoda tylko, że z zapisem to już gorzej :D.
A skoro zaczynamy już od początku to chyba od stworzenia świata, a nie początek, a tu bach - świat już jest. Kiepski te Słomiana Kukła w początkach historii, oj kiepski :(.
Nie sądziłam, że Ladvarian to amator porzeczkowych maków... ciekawe czemu po arbuzowych miał niestrawność :P
W sumie bidny ten Falonar (i frajer na dodatek - jak padł mógł poczekać, a nóż widelec Ladviś by go jak śpiącą królewnę obudził :D) włóczył sięi włóczył i na koniec dostal tylko pół duszy, bo taki Ladviś nie umie się targować :(
A wogóle to tam tak słodko, że zastanawiam się jakim cudem nie stopiło się to wszystko na słońcu i czemu oni zwyzajnie sie do tego całego cukru nie poprzylepiali :P
Bajki nie znam, kojarzy mi się tylko z tą internetową - wogóle co to za cyrk? Przepraszam bardzo jakaś mało fajna historia tam wyskoczyła i mam ochotę strzelić to mało inteligentne ludzisko (pewnie homo idiotus albo homo niewiadomocoztegozadebil), bo samo klei jakąś pstrokaciznę, a bedzie się rzucać jakby było królową pff -> żal.pl-> biedny człowiek został pozbawiony fajnych szablonów.
Bleh i tym mało miłym akcentem już lepiej zakończę...
Pozdrawiam (chociaż raz zaskoczyłaś mnie ponadprzyzwoitą długością :D).
Jak spojrzysz na komentarz wyżej, to w avatarku (dla wszystkich anonimów) jest właśnie nasz (mój i mojej siostry) prywatny, oryginalny Eduarduś ;)
UsuńA imię pochodzi z jakiejś telenoweli. Kiedyś chciałam zrobić taki żarcik, bo jakiś głupek je nosił, ale tak już się przyjęło i zostało.
Chyba jakikolwiek komentarz wstawiłabym po tej notce wydałby się niezbyt oryginalny. Cóż zabrakło mi słów i jakoś trudno zebrać w słowa.. oczywiście to tylko i wyłacznie pozytywne odczucia. Przez chwilę zastanawiałam się czy dobry rozdział czytam, czy może zaszła tu jakaś pomyłka. No ale wszytsko jest zrobione i napisane z wielką dozą fantazji, której niezwykle Ci zazdroszczę. Umieściłaś bohaterów w krainie Oz. Niesamowite. Ale najbardziej podobał mi się pomysł z imionami odwróconymi. Dialogi między bohaterami były też napisane z lekkością i pełne żarcików. Ale może faktycznie to wszytsko po tych makach? Panowie przejedli się i potem widzieli rózne dziwne rzeczy ;-) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wczoraj, ale nie starczyło mi już czasu, aby skomentować. W sumie nawet teraz nie wiem co miałabym napisać. To wszystko było dziwne, bardzo dziwne i na początku nie miałam pojęcia o co tak naprawdę tu chodzi. Jako, że nie mam w zwyczaju obchodzić tradycji takich jak Prima Aprillis czy Śmingus Dyngus, to dopiero gdzieś w połowie rozdziału zaczęło do mnie docierać dlaczego Falonar szczeka :D
OdpowiedzUsuńPomysł w sam sobie był przezabawny. Przenieść bohaterów do czegoś w rodzaju krainy Oz oraz pozmieniać ich w postacie z tej historii. Niektórzy nieźle tam pasowali :D Nieźle się ubawiłam, a teraz grzecznie czekam na kontynuację prawdziwych losów naszej dwójeczki w jaskini.
Pozdrawiam!
Przyznam, że na początku wydawało mi się, że Ladvarian i Falonar nawdychali się zbyt dużo maków i dlatego tak dziwnie się zachowują. Dopiero po kilku linijkach zorientowałam się, że to taki bonusowy żart:) który wyszedł Ci świetnie, tak nawiasem mówiąc. Jestem ciekawa co stanie się, gdy główni bohaterowie spotkają się w oryginalnym opowiadaniu. Podejrzewam, że nie zechcą ze sobą tak ładnie współpracować jak teraz.
OdpowiedzUsuńBonus naprawdę rewelacja, te żelki, Edłarduś?, szczekanie Falonara... jestem pod wrażeniem Twojej bogatej wyobraźni. Stworzyłaś ciekawą odskocznię i idealnie przedstawiłaś karykaturę bohaterów. Podziwiam i czekam na nową dawkę losów bohaterów, ale tym razem już tych prawdziwych;)
Pozdrawiam:)
Oooch, ten rozdizał bardzo mi przypominał mój własny, oparty na Alicji w Krainie Czarów.
OdpowiedzUsuńWersja Ladvariana jako Dorotki mnie rozbiła. No dobra, chyba jednak Falonar jako piesek wygrał. Acz wydaje mi się, że ten rozdział najbardziej jest zrozumiały i zabawny dla Ciebie oraz Elfaby, bo osoby postronne jak np. ja nie do końca kumają niektóre żarty, bo są związane bezpośrednio z wydarzeniami, w których brałyście udział, to da się odczuć. W każdym razie na początku było spoko, nawet pojawiły się odbicia pozostałej trójcy, która już wyleciała z Ziemi, czy tylko mi się tak wydaje? :D
No i jestem zawiedziona dobrocią wiedźmy Elfaby w tym rozdziale, liczyłam na skrzydlate małpy i inne mroczne rzeczy!
Poprzedni rozdział nadrobiony, ale nie mogłam pod nim dodać komentarza.
Pozdrawiam
Ale psychoza :D Czarnoksiężnik z Krainy OZ to kolejna po Alicji w Krainie Czarów, bajka, którą uwielbiam. Genialnie to wyszło.
OdpowiedzUsuńFalonar jako maltańczyk, cóż za wyborne skojarzenie i jak niestety pasuje. Ale takiej nerwowej Dorotki jak Ladviś to jeszcze nie było. Udało się zdobyć tę duszę, czy to tyko sen był?
I jakie pomysłowe nawiązanie naszej trójki z tą Ozowską. RM19 bez rozumu? Co tak surowo? Kandappa to chyba jakieś serce jednak ma, gdzieś głęboko schowane, ale zawsze coś. Kaelas tchórzem? Oj, trafienie w czuły punkt. W tej wizji są bardziej szczerzy i krytyczni wobec siebie niż na co dzień.
A może to wszystko był żart Wyroczni?
Dziękuję za poprawę humoru i pozdrawiam :)
Ahahahaha genialne xd taki miły przerywnik. Fantastycznie to wykombinowałaś z tym psem, odwróconymi imionami i nawiązaniami do bajek xd rewelacja ^^ Swoją drogą Saleak mógł być bezmózgi xD Cały czas się śmiałam ;d W dodatku znajomi moich rodziców mieli lota Falkiego i wszyscy wołali na niego Faluś xD nie mogę ze śmiechu ;d Poprawiłaś mi humor no i pokazałaś, że w parodii czujesz się tak samo świetnie jak w poważniejszym opowiadaniu. P.S. ja chcę cukrowe maaaaki *_*
OdpowiedzUsuńŚwietnie obmyślony bonusik, a niektóre fragmenty naprawdę zabawne (moim faworytem jest piesek Falonar i jego szczekanie, sama mam maltańczyka i teraz pewnie poniekąd będzie mi się kojarzył z Twoim opowiadaniem ;p). A i fragment o podpaleniu żony był świetny i z tym, że imię Pustaka lepiej brzmiałoby od tyłu. Poza tym dobrze dobrana trójka bohaterów do postaci Tchórzliwego Tygryska, Metalowego Pustaka i Słomianej Kukły.
OdpowiedzUsuńRany, jak ja bym się chciała znaleźć w miejscu, gdzie jest tyle słodyczy i do tego ta brama z bitej śmietany, pycha. Ogólnie super kreacja miejsca akcji i ten Edłarduś również uroczy. Ach, Elfaba popsuła mu dekoracje, kradnąc jednego cukierka. No przecież to od razu wszyscy dostrzegali, jak ona podła mogła! Ale na całe szczęście wystrój wnętrz został uratowany i cukierek mógł wrócić na swoje miejsce.
No nic, lecę czytać kolejny rozdział z przygodami Falusia i Ladvisia ;)