Na śmierć nigdy nie jest za późno.
Sy-Ma Cien
Kaelas czuł się tak, jakby od zawsze przyjmował postać
tygrysołaka i biegał po zaśnieżonych równinach. Było to uczucie nie dające się
porównać z niczym innym i zarazem tak różne od tego, z którym przyszło mu się
spotkać na Ziemi.
Gdy biegł, łapy
zagłębiały się w śniegu, ale ku jego zdziwieniu, to nie powodowało
spowolnienia. Wręcz przeciwnie, mógł osiągać znacznie większe prędkości niż w
tej drugiej, posiadającej tak wiele wad, ludzkiej formie. Futro zapewniało
naturalną ochronę przed zimnem i nie musiał martwić się, że zmarznie i będzie
potrzebować dodatkowego okrycia. Na dodatek niemal zlewało się ze śniegiem, nie
licząc czarnych pręg, co czyniło z niego idealnego drapieżnika na Mua Dong.
Jednak
najbardziej fascynowało go odczuwanie zmysłów. Tak różne od tego, do którego
przywykł przez dwadzieścia cztery lata swojego dotychczasowego życia. Dla oczu
nie miało znaczenia to, że na planecie panowała noc. Widział wszystko dokładnie
i bez przeszkód, nawet gdy chmury przysłoniły księżyc. Zmienił się także sposób
i kąt postrzegania otoczenia, ale nie widział w tym nic złego. Dla bestii było
to naturalne. Dla niego też. Także słuch uległ wyostrzeniu. Do tej pory
wydawało mu się, że najbardziej rozwinął ten zmysł i był z tego dumny, mimo że
Mistrz Penyu uważał, że to za mało. Teraz wiedział, jak bardzo się mylił.
Porywisty wiatr niósł ze sobą liczne dźwięki, a on potrafił rozpoznać je i
zinterpretować ich źródło.
Najbardziej
fascynował go jednak węch i sposób odczuwania wszystkiego wokół. Poruszanie się
po śniegu nie dawało wielkiego pola do popisu, bo od dawna nikt tędy nie
przechodził. Jednak czasem dochodziły do niego zapachy małych zwierzątek,
ukrytych w swoich norkach w ziemi.
Czuł się nieco
rozczarowany, że odebrano mu mowę, jednakże była to niewielka cena za nowe
umiejętności, które zyskał w zamian. Ostatecznie wszystko musi mieć swoją cenę.
Na szczęście rozumiał to, co mówili inni.
Nie był
zadowolony z tego, że musiał udać się na Plac Spokoju. Stanowił najgorszy z
możliwych wyborów, przynajmniej dla niego. Chciał się w końcu wykazać, walczyć,
a nie iść do najprawdopodobniej najbezpieczniejszego miejsca. Bestia też była
niezadowolona. Żądała krwi.
Kaelas
zorientował się, że z nieba zaczyna coś lecieć. Na początku wydawało mu się, że
to deszcz, jednak po chwili musiał odrzucić tę hipotezę. Było to małe, białe i
zimne coś, co przyklejało się do futra i zostawało na nim. Warknął zirytowany,
ale na nic się to nie zdało. To było martwe, nawet węch mu to podpowiadał.
Postanowił to
zignorować w nadziei, że w końcu wszystko spadnie na ziemię i pogoda wróci do
poprzedniego stanu. Ponownie ruszył przed siebie, starając się biec z jeszcze
większą prędkością, by prześcignąć to zimne, natrętne coś.
Miał
świadomość, że mógłby poruszać się znacznie, znacznie szybciej, ale porywisty
wiatr dął wprost na niego, hamując ruchy i zmuszając do większego wysiłku, by
pokonać potężną siłę przyrody.
Nie wiedział,
jak długo biegnie. Jego zdolność postrzegania czasu całkiem się zmieniła. Nie
istniało coś takiego jak minuty czy godziny, a wschód i zachód słońca.
Najgorsze, że pozostało mu niewiele czasu, świt zbliżał się wielkimi krokami.
Jednak i to
schodziło na dalszy plan w porównaniu z uczuciem wolności i niezależności,
które ogarniało całe jego ciało i umysł. Dusza śpiewała radosne hymny, by
trwało to jak najdłużej, by już przez wieczność móc tak biegać bez określonego
celu, bez problemów i trosk tej słabej formy.
Biegać. Polować. Rozrywać ofiarę na strzępy. Czuć świeżą, gorącą krew w ustach.
Nagle zatrzymał
się, gwałtownie wbijając pazury w ziemię, by spowolnić się jeszcze szybciej.
Ciało lekko skręciło w bok, ale udało mu się osiągnąć zamierzony efekt. Sierść
zjeżyła mu się na karku, a do nozdrzy dotarł wyjątkowo nieprzyjemny zapach. Coś
potwornego znajdowało się przed nim. Coś, czego jego zwierzęcy umysł nie
potrafił pojąć.
Woń śmierci
była tak przytłaczająca, że aż go mdliło. Miał ochotę zawrócić z drogi, ale
przecież bestia nie ucieka z podkulonym ogonem niczym tchórz. Stawia czoła
wszystkiemu, co stanie na jej drodze. Nawet jeżeli to coś, czego nie potrafi
pojąć, co wzbudza w niej taki strach. Tam nie ma życia, a to oznacza, że nie
będzie mowy o zatopieniu pazurów w miękkim ciele, o wgryzieniu się w nie.
Zrobił pierwszy
krok, a za nim kolejny i kolejny. Woń śmierci zaczynała go przytłaczać, gdyż
tak bardzo różniła się od tej, którą znał, którą sam powodował. W tej było coś
złowieszczego, nieludzkiego.
Idąc, uważnie
lustrował wzrokiem okolicę, by nic nie przeoczyć i nie stać się ofiarą, zanim
jeszcze zorientuje się, z czym tak naprawdę ma do czynienia. Wokół panowała
cisza i spokój, ale nie dał się zwieść tej iluzji. Coś czaiło się nieopodal,
czekało na odpowiednią okazję do ataku.
Dostrzegł, że
wszędzie w zasięgu wzroku ze śniegu wystają jakieś kamienne płyty. Jedne
kanciaste, inne zaokrąglone, ale wszystkie zniszczone przez czas. Na niektórych
coś zostało wyryte, ale nie potrafił tego rozszyfrować.
Powoli
przechadzał się między nimi, w napięciu czekając, aż coś się w końcu wydarzy.
Wiedział, że tak się stanie. Coś chciało wyjść na zewnątrz, dążyło do tego,
wołało jakąś mroczną siłę, by udzieliła pozwolenia. By po raz kolejny dała kłam
śmierci, aby powrócić.
Gdy zagłębiał
się coraz głębiej w las dziwnych tabliczek, wyraźniej słyszał pieśń rozlegającą
się z ziemi. Jednak to nie ziemia Mua Dong ją śpiewała, a plugastwo, które
musiało się w niej zagnieździć. Ziemia jest dobra i przyjazna, nigdy nie śpiewałaby
w taki sposób. Ale coś wołało zimną, nieśmiertelną panią, mającą po raz kolejny
wezwać ich zza grobu. Pozwolić wyjść na zewnątrz, by znów zbezcześcić pamięć o
tych, którymi zawładnęła obrzydliwość.
Słyszał to
coraz wyraźniej. Z coraz większą i większą siłą. Niesłyszalna dla słabych istot
pieśń uderzała w niego, próbując za wszelką cenę zmącić spokój, sprawić, by
zawładnął nim strach. By przerażenie sprawiło, że śmierć zaskoczy go i szybciej
zakończy swe dzieło.
Tak, teraz
rozumiał. Podziemne plugastwo śpiewało do śmierci, wzywało swą panią, by dała
im ponowne życie. Ale to nie była
prawdziwa Śmierć, ostateczna władczyni, która sprawuje pieczę nad tym, by nikt
nie uchylił się od jej ostatniego pocałunku, by każdy zaznał chwili zatracenia
w jej ramionach.
Następne
wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Ziemia zaczęła lekko drżeć, a po chwili
ponad pokrywę śniegu zaczęły wychodzić stwory, które śpiewały do swej fałszywej
pani. Tygrysołak znalazł się w epicentrum. Wstające z wiecznego snu zwłoki otaczały
go ze wszystkich stron.
Niektóre z nich
kiedyś były ludźmi, ale inne na pewno nie. Z ich ciał nie zwisały strzępki ubrań,
jak w przypadku tych drugich, a porastały je kłęby wyliniałej sierści. Z głów
wyrastały rogi, a ręce i nogi zakończone były racicami.
Jednak bez
dwóch zdań obie grupy powinny w tej chwili leżeć zakopane w ziemi i martwe, na
co wskazywał stan ich ciał i odór śmierci, który ich otaczał. W tak niskiej
temperaturze nie mogło być mowy o rozkładzie, ale zwierzęta lub robaki musiały
swego czasu uraczyć się padliną, bo niektórym stworom brakowało kawałków skóry
mięśni czy oczu.
Pieśń
całkowicie umilkła, ale plugastwo nadal stało i wyglądało, jakby nie zamierzało
odpuścić. Szykowało się do zabicia zwierzyny, która wpadła w ich pułapkę, by po
śmierci stała się jednym z nich.
Tygrysołak
odchylił łeb do tyłu i zawył. Księżyc już od dawna nie wychylał się zza chmur,
ale to nie miało znaczenia. Czuł jego zew, odpowiedź, która dodawała mu sił. Miał
świadomość, że jego wściekłość dojdzie do uszu fałszywej śmierci. Oczy bestii
złowieszczo zabłysły w ciemnościach. Szykowała się rzeź.
Nieumarli stali
niewzruszeni, jakby nie wydarzyło się nic istotnego. Byli jedynie marionetkami
w czyimś ręku, ich dusze od dawna znalazły się w tym drugim świecie i nie miały
pojęcia, do czego wykorzystano ich śmiertelne powłoki, dlatego nie odczuwali
strachu. Martwa materia nie ma prawa do czucia czegokolwiek.
Tygrysołak
napiął mięśnie i błyskawicznie ruszył do ataku, by zyskać przewagę przy takiej
liczebności przeciwników. Zamachnął się łapą, zagłębiając pazury w ciałach przynajmniej
tuzina chodzących zwłok. Po ataku momentalnie odskoczył, by powalić następnych.
Niektórym
odrywał kończyny lub zostawiał głębokie rozcięcia w brzuchach, z których
wlatywały wnętrzności, ale oni mimo to wstawali i szykowali się do kontrataku.
Jak na trupy poruszały się bardzo szybko, ba, nawet szybciej niż niejeden
człowiek za życia. Parły na niego, próbując rozerwać go na strzępy, by jego
kości dołączyły do tej bandy i po śmierci służyły razem z nimi fałszywej
śmierci.
Starał się nie
dopuścić do tego, aby go otoczyły. Skakał, unikając pułapek, atakował pazurami
czy zębami, powalając wielu przeciwników, ale oni nadal wstawali gotowi do
dalszej walki.
Musiał walczyć
w dużym ścisku i niektórym udało się go zadrapać. Miał świadomość, że na jego
ciele powstaje coraz więcej drobnych ranek. Z niektórych nawet sączyła się
krew, plamiąc i sklejając białe futro. Zdawał sobie sprawę, że na dłuższą metę
może to być dla niego niebezpieczne. Szczególnie, że masa stworów parła na niego
bezustannie, nie zważając na ciosy, które im zadawał.
Na dodatek czuł,
że noc powoli dobiega końca. Zostało mu niewiele czasu, aby zakończyć
polowanie. Niedługo księżyc przestanie go wspierać i powróci do tej drugiej
formy. Tej, która nie będzie w stanie poradzić sobie z niebezpieczeństwem, a
także z mrozem.
Wściekłość i
chęć zwycięstwa krążyły mu w żyłach, zmuszając do coraz to zacieklejszych
ataków. I wtedy wyczuł, że zbliża się do niego coś, co nie było jednym z martwiaków.
Żywe, żądne krwi stworzenie. Krwi pochodzącej z jego ciała.
Po chwili
rozległ się dziki ryk. Tygrysołak ponad masą nacierających na niego nieumarłych
dostrzegł bestię, która zbliżała się w jego stronę. Ogromne, niemalże pięciometrowe
zwierzę bez przeszkód brnęło przez śnieżne połacie na czterech zakończonych
ostrymi szponami łapach. Całe porośnięte było białym, długim futrem, idealnie skomponowanym
ze śnieżnym otoczeniem. Z łba wyrastały mu trzy pary srebrnych, zakrzywionych i
ostro zakończonych rogów, jednak jeden z nich złamano w połowie. Szkarłatne
ślepia stwora przywodziły na myśl jedynie żądzę mordu.
W tygrysołaku
od razu obudziła się natura łowcy. W końcu znalazł godnego siebie przeciwnika,
w którym mógł zatopić pazury, którego mógł zranić. I ostatecznie zabić.
Szykowała się wspaniała walka. Ryknął ku czci księżyca. Odepchnął od siebie
nieumarłych, by zejść z drogi zwierzęciu. Poruszało się ono dość szybko i
dodatkowa chwila ociągania się i nieuwagi i sam zostałby stratowany jak nieumarli
nie zdający sobie sprawy z obrotu zdarzeń.
Ciężko było mu
się poruszać i wymierzyć odpowiednio silny cios w tłumie stworów, które nadal
za wszelką cenę chciały go pochwycić i zabić. Odpychał je od siebie, tracąc
cenną energię, by dotrzeć do zwierza. Gdy znalazł się przy nim, natychmiast
wbił mu pazury w bok. Nie był w stanie włożyć w atak odpowiedniej energii i
zamiast uszkodzić mięśnie, ledwo przebił się przez grubą skórę.
Zwierzę
ryknęło. W ułamku sekundy odwróciło łeb i wymierzyło tygrysołakowi cios rogami
w bok. Wyrzuciło go w powietrze, zanim zdołał zrobić jakikolwiek unik czy
sparować atak. Wylądował kilka metrów dalej, boleśnie tucząc sobie ramię, ale
unikając poważniejszych uszkodzeń ciała.
Najszybciej jak
potrafił stanął na tylnych łapach. Zorientował się, że zwierzę już podąża jego
śladem, a banda nieumarłych niewiele mu ustępuje. Jednak to wystarczyło. Jego
prawdziwy przeciwnik dotrze tu szybciej, a na dodatek teraz nic nie krępowało
ruchów bestii.
Skoncentrował
się i czekał. Był łowcą. Był mordercą. Wiedział, kiedy nastanie odpowiedni
moment.
Gdy zwierzę
znalazło się we właściwym położeniu, tygrysołak skoczył. Bez problemu zdołał
wskoczyć na jego grzbiet. Większy problem stanowiło utrzymanie się na nim, gdy
stwór zaczął wierzgać, próbując za wszelką cenę zwalić niepożądanego intruza na
ziemię.
By nie spaść, wbijał pazury w skórę i powoli
przesuwał się w stronę karku. Nie osłabiało to przeciwnika, najwyżej potęgowało
jego wściekłość. Maleńkie zadrapania w tak grubej skórze nie mogły przyczynić
się do jego śmierci czy wykrwawienia.
Gdy znalazł się
przy karku stwora, był już lekko zmęczony. Nastawał dzień i nie pozostało mu
już wiele czasu. Ale zanim nadejdzie, łowca musi zabić zwierzynę. Wkładając w
to spore pokłady siły, wbił pazury obu łap w szyję przeciwnika. Tak jak się
spodziewał, w tamtym miejscu szpony bez większego problemu zagłębiły się w
miękkim ciele.
Zwierzę zawyło
z bólu i wściekłości, stając na tylnych łapach. Tygrysołak był przygotowany na
podobną reakcję, więc wbił pazury tylnych łap w skórę, by nie spaść. Przednie
nadal miał zanurzone w ciele stwora. Przesuwał je gwałtownie ku górze, by
chwycić kark. Ryki bólu były niczym muzyka dla jego uszu. Napiął mięśnie i
złamał go w dwóch miejscach, wyłamując kawałek i wyciągając na zewnątrz.
Natychmiast po
tym zeskoczył na śnieg. Stworzenie jakby całkiem zapomniało o jego obecności,
bardziej zajęte własną męką. Tygrysołak wykorzystał tę okazję i zaatakował
szyję zwierzęcia z przodu. Wgryzł się w nią zachłannie, uszkadzając naczynia krwionośne
i wyrywając kawał mięsa. Czuł ciepłą krew na języku. Było to dla niego niczym
smak zwycięstwa.
Odskoczył od
swej ofiary, zjadając to, co miał w pysku. Stworzenie padło na śnieg i zdechło.
Łowy zostały zakończone. Zadowolony odchylił łeb w górę i ryknął.
Jednak rządy księżyca także powoli dobiegały
końca. Nadchodził dzień. Wtedy usłyszał ryk. Stworzenie, które go zaatakowało
leżało martwe, więc do kogo mógł należeć? Nagle dostrzegł w oddali kolejne
stwory, zbliżały się do niego, a on nie miał już czasu. A nawet gdyby, to czy
poradziłby sobie z tyloma naraz?
Czyżby to był
koniec?
Moc powoli
zaczynała go opuszczać. Słabł gwałtownie z każdą sekundą. Chciał ryknąć z
wściekłości, ale nawet na to nie miał siły.
Księżyc zniknął
z nieboskłonu, a Kaelsa padł na śnieg. Zanim stracił przytomność, zobaczył
nieopodal jakiś dziwny kształt, jednak przypisał to swojej wyobraźni. Coś
takiego nie mogło istnieć.
Potem była już
tylko zimna ciemność.
~ * ~
Mam nadzieję, że wszyscy pamiętają, że poprzedni rozdział był długi. Jak
nie to właśnie przypominam, a dodatkowo dodaję, że kolejny jest jeszcze dłuższy
od tamtego.
I aby nie było nieporozumień ten rozdział dzieje się mniej więcej w tym
samym czasie co poprzedni. I mam nadzieję, że tak banalna nazwa cmentarza nie
zabija z daleka, ale nie miałam pomysłu na nic bardziej kreatywnego.
I chyba wena mi się na słońcu przegrzała, w poniedziałek napisałam dwa
rozdziały, a jedna strona wtorkowego nadawała się tylko do usunięcia i
szybkiego zapomnienia o nim. Mam
nadzieję, że negatywne fluidy szybko sobie pójdą.
Nie wiem, kiedy dam zapowiedź. Jutro mam ostatnie kolokwium, ale w
przyszłym tygodniu będę musiała jeszcze walczyć z projektem, który nie chce
działać i dodatkowo przez kolegę z uczelni wciągnęłam się w grę w Heroesów. W
każdym razie najpóźniej jutro wieczorem.
Ha! Pierwsza! :D
OdpowiedzUsuńGratuluję ^ ^
UsuńRozdział mi się podobał:)
UsuńJa nie odczułam, żeby rozdziały były długie, ale już to pomijam, żeby Ciebie nie dobijać moim niedosytem ^^
Byłam właśnie ciekawa, jak to będzie wyglądało oczami Kaelasa na tej drodze "przetrwania", że się tak wyrażę, oczami tygrysołaka. Niemal wyczekiwałam tego rozdziału ^^
Podobała mi się scena kiedy walczył z tym potworem, dobrze, że pokonał nieprzyjaciela, a scenka, jak zjadł kawałek tego mięcha trochę mnie zniesmaczyło, ale ja to zawsze przy takich scenach mam takie odczucia.
Scena z tymi trupami też była niezła. Zastanawiałam się, gdzie Kaelas w tych trupach znajdzie słaby punkt. I teraz, jak zaczyna zmieniać się w ludzką postać, nie wiadomo, co to będzie. Mam nadzieje, że Kendappa jakoś zdoła mu pomóc.
Na następny rozdział będę czekać też niecierpliwie, bo mogę tylko się domyśleć, że będzie cały o RM19 :) Jestem ciekawa, jak on sobie poradzi z wyzwaniem.
Życzę Ci powodzenia jutro tym kolokwium. Moja siostra teraz też uczy się do sesji, więc wiem co przeżywasz, także trzymam mocno kciuki :*
Pozdrawiam :*
Dziękuję :)
UsuńMoże przy czytaniu nie widać, ale w Wordzie już tak :)
Akurat ja nie mogę się nigdy powstrzymać przed takimi drastycznymi wstawkami. I zastanawiam się, czy w przyszłości też nie będzie czegoś na podobnej zasadzie. Co prawda jeszcze nie mam napisane, więc na razie kwestia sporna.
Tak, następny jest w całości o RM19 i troszkę się tam wyjaśnia.
kolokwium masz jutro, a grasz w Heroesów? skąd ich wzięłaś?
OdpowiedzUsuńchwila, ty nie możesz grać w nic na płycie! tak, tak, świat pozna jakiego masz badziewnego laptopa, w którym zacina się szuflada na płyty. ja też chcę wersję dałnnołd.
Usuńto se ściągnij :P Mi chyba 1,5 godz się ściągało w tych warunkach, ale mam :)
Usuńto ja se wezmę od ciebie. a co! zainstalowałam se IV lecę grać ^^
Usuńzresztą, przed egzaminem z losowania pisałam. A jutro też poproszę o mentalne wsparcie eduardzia, mimo że nie ma losów i nie ma odpowiedz e (wtedy tylko te bym zaznaczyła).
UsuńI prawdopodobnie korek przyjedzie.
Gra na komputerze przed egzaminami to najlepsza rzecz. Sama tak robiłam przed maturą :-) No ale wracając do nowego rozdziału.. w poprzednim myślałam, że kostucha i te dziwne dzieci z rónami są straszne, ale dzisiejszy klimat też był bardzo, a nawet bardziej mroczny. Te trupy, obrzydliwe stwory, które za wszelką cenę chciały zabić Kaeslasa są naprawdę przerażające. Jedynym plusem dla bohatera była jego postać bestii. Mógł dzięki temu walczyć znacznie wydaje i lepiej. Przynajmniej na samym początku. Mimo to jest uzależniony od księżyca, a to nie wróży nic dobrego.Z każdą chwilą słabł coraz bardziej, aż strach pomyśleć co te potwory z nim zrobią Przecież on jest teraz bez żadnych szans. No nic, poczekać do następnego rozdziału .Powodzenia na kolokwium.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńJa tak zawsze mam, nadchodzi końcówka semestru i znajduję sobie jakieś przyjemne. pochłaniające zajęcie ;) Chociaż jestem z siebie dumna, bo w poprzednim tygodniu grzecznie się uczyłam i już na nic innego czasu nie miałam.
Podsumowując, to na Mua Dong nic przyjemnego bohaterów nie spotka i nawet jeszcze trochę złego przed nimi.
Na pewno w tej formie Kaelas radził sobie znacznie lepiej i przede wszystkim nie ograniczało go zimno, a także był znacznie wytrzymalszy. Bo gdyby tak człowieka otoczyły i pochwyciły trupy, to ciężko byłoby z tego wyjść, nie mówiąc już o pokonaniu stwora.
A poczekać trzeba będzie do 64, bo w następnym nie ma kontynuacji.
Tak jak się spodziewałam, ta nazwa była bardzo zwodnicza. Byłoby podejrzane, gdyby Plac Spokoju faktycznie okazał się takim spokojnym, sielankowym miejscem, jakie możnaby sobie wyobrazić, czytając tę nazwę. Dobrze jednak, że trafiło akurat na Kaelasa, który w dodatku był w zwierzęcej postaci, dzięki czemu mógł sobie jakoś poradzić z zagrożeniami. Gdyby padło np. na takiego RM19, pewnie byłoby gorzej.
OdpowiedzUsuńTeraz, kiedy Kaelas zaczął akceptować swoją drugą naturę, z pewnością było mu łatwiej, i odniosłam wrażenie, że w pewnym momencie nawet zaczął doceniać zwierzęce ciało i możliwości, które mu ono dawało. Za pierwszym razem było ciężko, ale teraz już mu dobrze szło.
Niepokoją mnie te martwe ciała, które go napadły, oraz to wielkie zwierzę. No i ta przygnębiająca aura tego miejsca... W ogóle ta planeta wydaje mi się coraz bardziej podejrzana, najpierw te niepokoje postaci, potem ten kościotrup, z którym walczyła Kendappa, a teraz jeszcze to. Miejsce to wydaje się takie jakby... martwe.
Uważam, że rozdział był bardzo dobry, mimo, że krótszy. Ale chyba raczej nie byłoby sensu wciskać tu jeszcze perspektywy jakiejś innej postaci, bo to tylko zrobiłoby zamęt.
Och, jestem ciekawa, jak to się skończyło potem. Zawsze urywasz w takich momentach ;P. Czyżby tym dziwnym kształtem była nadlatująca Kendappa? Wciąż pamiętam koniec poprzedniego rozdziału, więc stąd taki wniosek xD.
Dziękuję :)
UsuńGdyby to rzeczywiście było takie spokojne miejsce to Kaelas poczułby się wyjątkowo rozczarowany, a na dodatek Snow by nikogo tam nie wysłał.
Cóż, w tym wypadku licz jaki i te ciała są ze sobą powiązane, bo to właśnie Thakisis przyzwała je zza groby, by urządziły sobie polowanko na tygrysołaka.
Był też krótszy głównie przez brak dialogów, bo jednak Kendappa jak i RM19 (w kolejnym rozdziale) rozmawiają, powiedzmy że, z mieszkańcami Mua Dong.
Coś mi się wydaje, że to zadanie Kaelasa jest najtrudniejsze, więc z jednej strony dobrze, że trafiło na niego, zwłaszcza kiedy był w postaci tygrysołaka, ale z drugiej było zbyt czasochłonne jak dla niego - gdyby przyszło uporać mu się tylko z jednym przeciwnikiem, nie musiałby się martwić wsparciem księżyca. A tak to przemienił się, zanim zakończył walkę i nie byłabym taka pewna, czy nawet wsparcie Kendappy (o ile to ona jest tym 'dziwnym kształtem') zapewni im teraz wygraną, bo nie wiadomo, czy kobieta poradziła by sobie z tą bestią, a co dopiero z całą chordą, mając jeszcze na głowie te trupy. Nie mam szczerze pojęcia, jak rozwiążesz tę sytuację, która wydaje się bez wyjścia. Chyba, że to zadanie polega na odpuszczeniu walki i ucieczce? Coś jak w przypadku Falonara i Ladvariana u Wyroczni.
OdpowiedzUsuńA krótkiej długości rozdziału nie dało się tak bardzo odczuć - myślę, że byłoby to bardziej odczuwalne, gdyby były dialogi - więc tym razem nie zamierzam narzekać, chociaż oczywiście bardzo mnie cieszy perspektywa kolejnego, znacznie dłuższego rozdziału :D
Heroesy <3 Uwielbiam wracać zwłaszcza do czwartej części.
Życzę powodzenia na kolokwium i wygranej walki z projektem ;)
Pozdrawiam serdecznie!
Zależy jak na to spojrzeć. Tutaj mamy wielkiego potwora i stado umarlaków, w poprzednim nekromantka z całym arsenałem "zaklęć" i góra, którą nie tak łatwo pokonać. A w następnym... no, wyjdzie za niecały tydzień.
UsuńAkurat trupy to najmniejszy problem, a nawet już żaden, ale o tym pojawia się wzmianka w 65. Jednak na ucieczce to zadanie nie polega, chociaż nikt nikomu tego nie broni. Zadanie polega na znalezieniu kluczy, a jeżeli udałoby im się cichaczem przemknąć i przedmiot wykraść, to nie ma problemu.
Właśnie przez ten brak dialogów nie dało się wyciągnąć do tej standardowej długości.
Ja akurat za czwórką aż tak nie przepada, wolę trójkę ;)
Wygląda na to, że Kaelas coraz lepiej czuje się w nowej formie. Podczas pierwszej przemiany nie był nawet sobą, a teraz w pełni się kontroluje i nawet zaczął dostrzegać przewagę tygrysołaka nad człowiekiem. Ma bardziej wyczulony zmysł, węch, lepszy wzrok, że o futerku nie wspomnę. Gdyby jeszcze tylko potrafił mówić, to faktycznie miałby wszystko. Chociaż chyba sympatyczniej wygląda jako człowiek :>
OdpowiedzUsuńDziwny ten Plac Spokoju, a i spokojny to on na pewno nie jest. Strasznie paskudne zadanie. Kendappa przynajmniej miała jednego przeciwnika. Może i nieumarli nie są tak silni, jak tamta wiedźma, ale mają sporą przewagę liczebną. A są jeszcze te stwory. Jednego Kaelas pokonał, a wcale nie wyglądało, jakby to był spacerek. Księżyc znikł, a bestii przybywa. Ktoś tu chyba wpadł w niezłe tarapaty. Oby Kendappa zjawiła się w porę ;)
Teraz kolej na zadanie RM19? Strasznie jestem ciekawa, co go spotkało. Czyżby coś jeszcze trudniejszego, niż w pozostałych zadaniach? Dlaczego mam wrażenie, że to znów będzie coś nie do końca żywego? Cała ta planeta wydaje się być zimna i martwa.
Pozdrawiam serdecznie!
Przewaga liczebna to jedno, a drugie to fakt, że w żaden sposób nie można ich powstrzymać. Bólu nie czują, a martwych zabić się po raz drugi nie da.
UsuńTak, następny rozdział to zmagania RM19. I znów ta trudność to kwestia względna. Jednak i tak zarówno Kendappa jak i Kaelas mogliby mieć problem, bo pewnej rzeczy nie mają. Ale nie będę wybiegać do przodu, za kilka dni wszystko okaże się jasne.
Kealas szpan na futro xD
OdpowiedzUsuńNie no, dumna z niego ejstem, że potrafi się odnaleźć w tej postaci. Chyba mu się nawet spodobało ;D
Ale teraz, tradycyjnie jak to on, znowu jest w tarapatach. Ciekawe jak z nich wybrnie, bo przecież te stwory i tak są martwe, więc niby jak je zabić? Może jest jakiś sposób na unieszkodliwienie ich? Na szczęście Kendappa leci na pomoc^^
Aż mnie strasznie zżera ciekawość co wymyśliłaś dla RM19. Jeśli to coś do czego potrzebna jest spora inteligencja to się o niego aż tak nie martwię, ale jeśli przyjdzie mu wziąć udział w jakiejś trudnej walce to może mieć problemy...
Pozdrawiam ;)
Nie ma wyjścia, gdyby się nie odnalazł, to byłoby po nim, a na to nie może sobie pozwolić, jeżeli nadal zależy mu na byciu Legendarnym Wojownikiem.
UsuńWłaściwie to sprawa martwiaków wcale nie rysuje się już w takich mrocznych barwach, ale o tym w 64 lub 65. Dokładnie już nie pamiętam, bo oba pisałam ciągiem.
A RM19 ma dwa w jednym ;) Ale inteligencja i rozum po to, by wyciągnąć poprawne wnioski na przyszłość.
Eh, czyli nazwa była zwodnicza. Chociaż gdyby się tak lepiej nad tym zastanowić, to chyba dało się domyśleć, że może chodzić o cmentarzysko. Tylko, że spokoju to tam na próżno szukać. Kaelas wpakował się w niezłe bagno, ale w jakimś stopniu cieszę się, że trafiło na niego. Mimo że należy do moich ulubionych bohaterów, to kto inny jak nie on poradziłby sobie z tak trudnym zadaniem? Gdyby padło na RM19... Uh, wolę nie myśleć, co by się tam działo. Wojownik w postaci tygrysołaka ma największe szanse na przeżycie, a nawet i wygranie takiego trudnego boju. Tak, ja wciąż wierzyłam, że to wygra, ale słońce musiało się pojawić w najmniej odpowiednim momencie. I co to za cień, który pojawił się na koniec? Czyżby Kendappa przybyła w porę? A może to ktoś inny? Trzeba cierpliwie poczekać na rozwiązanie tej zagadki. Ciekawi mnie też sposób w jaki pokonuje się tych zmarłych. Skoro nie żyją to żadne rany cielesne raczej im nie zaszkodzą...
OdpowiedzUsuńI aż nie mogę się doczekać misji RM19. Co ty tam dla niego przygotowałaś?
Pozdrawiam!
W tym wypadku sądzę, że reszta na pewno by sobie nie poradziła. Co najwyżej Kendappa miałaby ułatwioną ucieczkę, ale gdyby tutaj poszła na początku, to nie miałaby pokrowca i już nie byłoby tak dobrze.
UsuńA cień to rzeczywiście dobre pytanie. Szczerze, nie pamiętam. Pisanie tych rozdziałów było dla mnie koszmarem, bo nie mogłam tej serii za nic w świecie skończyć (a wtedy zima za oknem miała podobnie). Myślę, że w kolejnych rozdziałach powinno się wyjaśnić, a jak nie to wtedy będę wiedzieć, gdzie jeszcze typować.
Kaelas chyba wybrał gorsze miejsce niż Kendappa. Ona miała tylko wiedźmę do pokonania, a on całe stado dziwnych bestii. Nie ma szans. Ale co to za kształt zobaczył? Mam nadzieję, że to ktoś z pomocą mu przybył. Heh, nazwa trochę myląca. Pasuje do cmentarza idealnie, ale kto by się spodziewał, że takie niebezpieczeństwo się tam czai. Ile tych stworów jest? Pewnie nie poradziłby sobie jako tygrysołak, a po przemianie w człowieka tym bardziej nie ma szans. :d
OdpowiedzUsuńKendappa miała jeszcze górę, której nikt inny by nie pokonał.
UsuńJak pisałam wyżej, nie mam pojęcia, co to za kształt, ale na pewno niedługo się okaże. W każdym razie nie jestem aż tak wredna dla Kaelasa, by dokładać mu kolejnych problemów.
Ja tak skromniutko napiszę tylko, że przeczytałam prolog i pierwszy rozdział (przed chwilą dopiero wpadłam na to opowiadanie) i chyba się zakochałam w tej historii. Oby dalej było tylko lepiej, w każdym razie będę czytać dalej, bo przede mną jeszcze sporo rozdziałów. :)
OdpowiedzUsuńPoza tym fajny pomysł z użyczeniem sobie zdjęć aktorów z Glee jako twarzy bohaterów, chociaż mam nadzieję, że nie będzie mi to w żaden sposób przeszkadzać w dalszym czytaniu. :)
W takim razie życzę przyjemnej lektury :)
UsuńHmmm, te próby są znacznie bardziej niebezpieczne niż proba u Wyroczni, ale wydaje mi się, że mimo wszystko są łatwiejsze, bo wymagają bardziej sprytu i siły fizycznej niż psychicznej. Kaelas dał radę, naturalnie. Dreszczyk emocji był, oj był. Najbardziej przypadła mi do gustu scena, gdy ziemia zaczęła drżeć a umarlaki wychodzić na powierzchnię, bardzo plastyczne, zapisze mi się w pamięci :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Dziękuję :)
UsuńNie lubię porównywać tych prób w tym przypadku, bo obie były inne i miały inne znaczenie. Ostatecznie w finałowym starciu Vrieskas nie będzie bawić się ich psychiką.
No i jak jak zawsze spóźniona. A niech to...
OdpowiedzUsuńKendappa trochę zaskoczyła mnie swoim zachowaniem w poprzednim rozdziale. Miałam wrażenie, że wszystko idzie zbyt gładko. A może tylko się czepiam? Chociaż oczywiście sama walka już nie była taka łatwa. Hm.. swoją drogą bardzo mi się podobała. W ogóle lubię opisy a Twoje są bardzo dobre. Można się w nich zakochać, heh :)
Jeśli chodzi o Twoją wyobraźnię, to nie mogę się nadziwić. Niesamowite jest to, jak gładko to wszystko idzie. Z jaką dokładnością tworzysz ten świat. Już to mówiłam, ale mogę powtórzyć: na początku myślałam, że to opowiadanie jest po prostu dobre. Teraz uważam że jest genialne! :D
Co się zaś tyczy tego rozdziału... Nazwa jak najbardziej myląca, ale w sumie można się tego było spodziewać. Jeśli coś brzmi za łagodnie, to znaczy że wcale takie nie będzie. Jednak w ogóle do głowy mi nie przyszło, że to może być cmentarz. No nie wiem.... jednak jestem zachwycona. Standardowo. Dać mi upiory i cieszę się jakbym dostała tabliczkę ulubionej czekolady. Ale znów odbiegam od tematu. Dążyłam do jednego zdania: to jeden z najlepszych rozdziałów na tym blogu. Jestem absolutnie zachwycona! Tygrysołak mnie urzekł. po prostu. To, jak opisałaś świat jego oczami - mistrzostwo. Chylę czoła i modlę się, żeby wszystko jako tako dobrze się skończyło. Dadzą sobie radę!
Pozdrawiam :)
Dziękuję :)
UsuńKońcowe stracie rzeczywiście mogło być dość gładkie, mimo że ciężkie, bo starałam się je szybko zakończyć, by rozdziału za bardzo nie wydłużać.
A jak to się skończy? W kolejnym jeszcze nie wiadomo, bo dojdą następne problemy, ale chyba w 64 większość powinna się już wyjaśnić, no, przynajmniej ta, która w ogóle wyjaśni się w tej części.
Jestem chyba mistrzynią spóźnień... No i w dodatku jakoś nic twórczego do powiedzenia nie mam na temat rozdziału. Te deszcze mnie zdekoncentrowały i zirytowały, więc... no, już nie bredze od rzeczy.
OdpowiedzUsuńNo wiesz trochę się rzuca, bo chyba większość wiedziała o co chodzi :P Z resztą whatever czasami oczywiostości są lepsze od przekombinowań.
ładnie przegrzmociłąś Kaelasa, teraz to jeszcze nam bidak zamarznie... Dapci zafundowałaś bliznę, Kaelasowi (którego imię coś ci się przekręciło na końcu :D) bufet z zombiakami, to co czeka na RM19. Przecież on ma najsłabszą kondyche z nich wszystkich i gdyby nie to, że głównym bohaterem jest, to byłabym przekonana, że padnie trupem (tylko, że przecież nie może, bo oni by nigdzie nie polecieli:P).
Co zabawne - jak dla mnie - Kaelas chyba o wiele lepiej czuje się w skórze tygrysa ;) No i wygląda wtedy nawet jakby był całkiem rozgarnięty ^^
Za to zastanawia mnie skad tyle u ciebie rogaczy? Ci z Yaskas to chyba nie taki ewenement jak mi się wydawało...
Nic nie mów o deszczu, wczoraj to był po prostu koszmar.
UsuńNie chciałam za bardzo przekombinowywać, bo to by na dobre nie wyszło, ale myślałam, że uda mi się wpaść na coś oczywistego, ale fajniejszego zarazem.
RM19 chyba będzie mieć jeszcze gorzej, gdy weźmie się pod uwagę zakończenie następnego rozdziału i parę faktów odnośnie tego, co powiedział im Snow, że tak to ujmę, które wyjdą na jaw.
Chodzi o rogatą bestię, z którą walczył Kaelas? Nie moja wina, że w mojej głowie wszystkie śnieżne potwory są jakimś cudem rogate.