Krew pokonanych zmienia często barwy zwycięzcy.
Stanisław Jerzy Lec
Ladvarian
czekał w milczeniu, aż Yasha powie, co mają dalej zrobić, jednakże mężczyzna
zdawał się nieobecny duchem. Mogłoby się wydawać, że spoglądał w stronę
widocznej na niebie bariery, jednak oczy miał cały czas zamknięte.
– Niech więc tak będzie – odezwał się w
końcu. – By przejść przez mur należy złożyć na ołtarzu potężną ofiarę z duszy,
ciała i krwi.
– Ci twoi bogowie zaczynają mnie coraz
bardziej zaskakiwać – zadrwił.
Dopiero teraz książę zwrócił uwagę na
stojący przy ogrodzeniu kamienny blok. Na początku uznał, że to zwyczajny głaz,
bez jakiejkolwiek funkcji czy znaczenia. Teraz zrozumiał, że był to ołtarz. Gdy
przyjrzał mu się uważniej, dostrzegł, że kiedyś musiały widnieć na nim jakieś
płaskorzeźby, teraz tak zniszczone, że nie był w stanie nawet zgadywać, co
mogły przedstawiać.
– Mamy wszystko. Dusza, ciało i krew w
jednym – powiedział, wskazując na przerażonego więźnia. – Wyrocznia powiedział
nam, że się przyda.
– Ofiara nie może pochodzić od jednej
osoby, to byłoby za proste i wielu mogłoby złamać pieczęć. Jest was trzech i
każdy z was musi ofiarować coś na ołtarzu – wyjaśnił Yasha. – I sądzę, że już
wiecie, kto jaką rolę otrzymał.
Ladvarian spojrzał na przewodnika, jakby
spodziewał się, że mężczyzna za chwilę wszystko odwoła, cofnie te głupie
ograniczenia i jedyną ofiarą będzie ich więzień. Nikomu więcej nic się nie
stanie.
– Nikt mi nie powiedział, że tak to ma
wyglądać.
– Może dlatego nazywa się to ofiarą. Tylko
ty możesz wejść do wieży, landarski książę. Gdy złożysz ofiarę, bramy staną
przed tobą otworem, jednakże nie będzie trwało to długo. Będziesz musiał iść
dalej, nie oglądając się za siebie. Jeśli nie dasz pokonać się duchom wieży,
znajdziesz drogę powrotną. W innym wypadku zostaniesz w niej uwięziony na
zawsze, a legenda Braci Duszy dobiegnie końca na Alovlu. Pamiętaj, że nie jest
jeszcze za późno na odwrót. Dobrze wiesz, że nie potrzebujesz rogu, otworzę wam
przejście do centrum wszechświata, tam spotkają się ponownie Bracia Duszy i
zdecydują o swych dalszych losach – sami, bez niczyjej interwencji.
– Zrobię to, Ladvarianie – odezwał się
niespodziewanie Falonar. – Wiem, jakie jest to dla ciebie ważne. Od zawsze na
Ladnare byłeś nazywany Legendarnym Wojownikiem, teraz masz szansę stać się nim
naprawdę, a ja nie mam zamiaru ci w tym przeszkodzić.
– Nie mów tak.
Książę starał się powstrzymać emocje na
wodzy, ale średnio mu to wychodziło. Chłód i powaga, z jaką odnosił się do
wszystkich zniknęła. Próbował się opanować, ale nie potrafił, patrząc na
Falonara. Mężczyzna znaczył dla niego zbyt wiele, by potraktować go w taki
sposób. Szczególnie teraz.
– Przecież to przekreśli wszystko, co udało
ci się do tej pory osiągnąć, zniszczy całe twoje życie. Nie możesz – dodał
pewniej. – Jako twój książę, twój król, zabraniam ci. Potraktuj to jako rozkaz
i wracamy, opuszczamy to przeklęte miejsce, a Wyrocznia niech udławi się tym
rogiem.
– Podjąłeś już decyzję, Ladvarianie, ja
też. Wiedz, że nie robię tego dla króla, a dla mężczyzny, którego kocham. Więc
nie daj się tam zabić, bo nigdy ci tego nie wybaczę. Co mamy zrobić? – zwrócił
się do Yashy.
Książę patrzył na Falonara, jakby zobaczył
go pierwszy raz w życiu. Nie rozumiał, jak mogło do tego dojść, nigdy nie
traktował tego związku aż tak poważnie, nie mieszał w to żadnych uczuć. Chciał
zobaczyć jak to jest z innym mężczyzną i dobrze się przy tym bawić. Był pewien,
że przyjaciel podchodzi do ich relacji w podobny sposób. Nie mógł uwierzyć, że
tak bardzo się pomylił. Dlaczego zrozumienie tego błędu przyszło tak późno?
Jak przez mgłę widział Yashę zbliżającego
się do ołtarza i wyjmującego zza pasa sztylet o rękojeści lwa. Przewodnik coś
mówił, jednak Ladvarian nie był w stanie zrozumieć słów, pochodziły z jakiegoś
obcego języka.
– Gdy złożone zostaną trzy ofiary i pojawi
się wejście, masz niecałą minutę na przejście. Jeżeli z jakiegoś powodu nie
zdążysz, brama zostanie zamknięta, a ofiara pójdzie na marne. Zrozumiałeś? –
zwrócił się do księcia.
Ladvarian był w stanie jedynie potwierdzić
skinieniem głowy. Nadal wpatrywał się w Falonara pewien, że to jedynie sen, że
za chwilę obudzi się i stwierdzi, że jeszcze nie dotarli na prawdziwą Alovlu.
– Najpierw ofiara duszy.
Yasha powoli zbliżył się do jednego z ludzi
Paragasa. Wiedząc, co go czeka, więzień próbował jakoś oddalić się z tego
miejsca, jednakże na nic mu się to nie zdało. Przewodnik chwycił go za przód
kombinezonu i z zadziwiającą łatwością, biorąc pod uwagę próby wyrwania się
ofiary, położył na ołtarzu. Zadał jeden cios prosto w serce i krzyki mężczyzny
momentalnie ucichły. Krew spłynęła na ołtarz, barwiąc kamień na czerwono.
Ladvarian mimowolnie zadrżał, wiedząc, co nastąpi za chwilę.
– Druga ofiara z ciała – rzekł, zwracając
się w stronę Falonara.
Książę chciał się wtrącić, spróbować
jeszcze raz to przerwać, jednakże przyjaciel pewnie podszedł do Yashy,
skinąwszy głową, by zrobił to, co powinien. Przewodnik uniósł sztylet i jednym
płynnym ruchem obciął Falonarowi rękę.
Ladvarian miał wrażenie, że znalazł się w
najgorszym koszmarze, gdy patrzył, jak lewa ręka – od palców po łokieć – opada
na kamienny ołtarz obok ciała więźnia. Przyjaciel krzyknął z bólu, gdy padł na
kolana, chwytając się za krwawiący kikut. W tamtym momencie całe jego
dotychczasowe życie zostało przekreślone.
– Ostatnia ofiara z krwi. – Usłyszał, jak
przez mgłę głos Yashy.
Książę, cały czas patrząc na Falonara,
zrobił kilka kroków w przód. Ledwo zarejestrował moment, gdy przewodnik chwycił
go za rękę i przeciął sztyletem wierzch prawej dłoni, po czym przyłożył ją do
kamiennego ołtarza, by ostatnia ofiara została złożona.
Wtedy ziemia zatrzęsła się, a w murze
zaczęło pojawiać się przejście. Najpierw niewielkie, potem coraz większe i
większe, w sam raz, by mógł przejść przez nie człowiek. Pierwszy raz od
tysiącleci wieża otworzyła swą bramę, jednakże Ladvarian mógł jedynie patrzeć,
nie potrafił zrobić ani jednego kroku, by ją przekroczyć i stawić czoła temu,
co znajdowało się w środku.
– Idź, bo za chwilę stracisz swoją jedyną
szansę, landarski książę – wyrwał go z otępienia głos Yashy. – Przejście
niebawem się zamknie. Zajmę się Falonarem do czasu twego powrotu, nic mu nie
będzie, masz moje słowo.
Ladvarian spojrzał na otwarte przed nim
przejście. Jednakże najpierw podszedł do Falonara i klęknął przed nim.
Przyjaciel próbował się odsunąć, jednak chwycił w dłonie jego twarz i pocałował
w czoło.
– Niebawem wrócę – zapewnił. – Nie pokona
mnie jakaś przeklęta wieża.
Książę minął ołtarz, nie spoglądając na
przerażającą, krwawą ofiarę, którą na nim złożył. Pewnie przeszedł przez bramę,
która stanęła dla niego otworem. Chciał ostatni raz odwrócić się i spojrzeć na
Falonara, jednakże przejście zdążyło się za nim zamknąć, widział już tylko
ciemny mur. Nie było już żadnej drogi odwrotu, lecz nawet gdyby taka istniała,
nie skorzystałby z niej. Musiał stawić czoło wieży i zdobyć róg. A potem zabić
Vrieskasa i zakończyć to wszystko raz na zawsze.
Ladvarian ze zdziwieniem zorientował się,
że ziemia od muru po wieżę pokryta była grubą warstwą popiołu. Szary proch
sięgał mu za kostki, gdy szedł w stronę budowli. Starał się nie rozglądać
dookoła, mimo że miał wrażenie, iż cały czas ktoś go obserwuje. Na tym pustym
terenie potencjalnego przeciwnika dostrzegłby od razu, zakładał więc, że jeżeli
rzeczywiście ktoś go śledził, musiał wyglądać z okien wieży.
Gdy znalazł się przy wejściu, pchnął
wielkie drzwi. Otworzyły się one bez problemu, ukazując ogromny, mroczny hol.
Oświetlała go jedynie jedna świeca, ustawiona przy krętych, prowadzących w górę
schodach. Rozejrzał się dookoła, jednakże nie był w stanie stwierdzić, czy coś
nie kryje się w spowitych w ciemnościach kątach pomieszczenia.
Nagle wrota wejściowe zatrzasnęły z się z
głośnym hukiem, a w holu zrobiło się przeraźliwie zimno. Ladvarian wyjął miecz,
gotowy do natychmiastowego kontrataku. Starał się zachować spokój, jednakże to
dziwne uczucie strachu znów próbowało nad nim zawładnąć, dostać się do serca i
zniszczyć wszelką nadzieję na wydostanie się z mrocznej wieży.
Wtedy zmaterializował się przed nim jakaś
połyskująca bladą poświatą zjawa. Wycelował w nią miecz, gdyż zagradzała mu
wejście na schody. Co prawda nie wiedział, czy byłby w stanie cokolwiek jej
zrobić, ale wolał się przygotować. Duch do pasa wyglądał jak człowiek, niżej
była jedynie zakręcona spirala. Widmo zwróciło w stronę księcia puste oblicze,
pozbawione oczu, nosa czy ust.
– Róg znajduje się na szczycie wieży –
rozległ się skrzypiący, przypominający odgłos ocierania paznokci o tablicę,
głos. Ladvarian wiedział, że mówiła do niego zjawa, jednakże nie potrafił
powiedzieć, w jaki sposób wydobywała z siebie dźwięk. – Idź, śmiałku. Staw
czoło temu, co znajdziesz w komnatach. O ile będziesz w stanie.
Książę chciał zadać pytanie zjawie, jednak
ta, po wypowiedzeniu ostatniego słowa, zniknęła. Landarczyk mocniej chwycił
miecz w dłoni i ruszył w stronę schodów, zastanawiając się, z czym będzie
musiał się zmierzyć. Powoli pokonywał kolejne stopnie, uważnie obserwując i
nasłuchując. Jednakże w budowli panowała cisza, nie słyszał żadnych odgłosów
poza tymi, które sam wydawał. Wieża wyglądała na opuszczoną, jakby to, co
zostało tutaj zamknięte po klęsce Wielkiego Króla, już dawno zniknęło. Lecz
równie dobrze mogły to być jedynie pozory. Coś ukryte w cieniu mogło czekać na
odpowiedni moment, by zabić.
Nagle Ladvarian coś usłyszał, przypominało
mu to ludzkie głosy. Wtedy zorientował się, że kilkanaście stopni wyżej, po lewej
stronie, znajdowały się drzwi. Chciał je minąć i iść dalej, by dostać się na
szczyt i opuścić budynek, jednakże zawahał się i zatrzymał, by przyjrzeć się im
bliżej. Wiedziony jakimś nagłym impulsem dotknął wilgotnego drewna prawą
dłonią.
– Za tymi drzwiami znajduje się świat bez
Vrieskasa – syknęła błękitna zjawa, materializując się kilka stopni wyżej niż
stał Landarczyk. – Chcesz zobaczyć, książę?
– Po co skoro Vrieskas żyje i ma się dobrze
– powiedział Ladvarian, odwracając się od drzwi z zamiarem dalszej wspinaczki
na szczyt wieży.
– Nie chcesz zobaczyć, kim byś się stał,
gdyby król Ladvarian i królowa Kalush zebrali armię i pokonali tyrana, nigdy
nie oddali Yaskas władzy nad Landare, nie pozwolili na dalsze niewolenie planet
strefy północnej, wschodniej i zachodniej?
Mimo słów zjawy Ladvarian i tak chciał iść
dalej, jednakże ponownie spojrzał w stronę drzwi. Był ciekaw tego świata,
bardzo ciekaw. Przecież nic złego nie mogłoby się stać, gdyby na chwilę zajrzał
do środka, tylko na kilka sekund, by zobaczyć, jak wyglądałoby jego życie, czy
mocno różniłoby się od obecnego.
– Wybór należy do ciebie, książę, czy może
królu. Jaka jest twoja decyzja?
Zjawa odsunęła się, robiąc mu przejście,
ale Ladvarian ją zignorował. Schował miecz do pochwy i otworzył drzwi. Jasne
światło oślepiło go na chwilę, jednakże pewnie wszedł do środka. Przejście
zamknęło się za mężczyzną i zniknęło, zostawiając go w innej rzeczywistości, w
świecie, który nie mógł zaistnieć, bo pojawił się w nim Vrieskas.
Książę obserwował zupełnie inną Landare.
Tysiące kamiennych budynków znajdowało się wokół góry, na niej zbudowano
królewski pałac. Stolicę otaczał wysoki mur, po którym w jego świcie nie został
nawet najmniejszy ślad. Nie wiedział skąd, jednakże miał pewność, że księżyc
również świecił nad planetą, że nigdy nie zniknął.
W jednej chwili był jedynie obserwatorem,
jednakże w kolejnej to on był królem Ladvarianem. Najwybitniejszym wojownikiem,
jaki kiedykolwiek narodził się na Landare, wraz z Garudą od najmłodszych lat
siał postrach nie tylko wśród swego ludu, ale także okolicznych planet. Jego
słabowitemu ojcu, którego zastąpił gdy miał piętnaście lat, jako pierwszemu
udało się opuścić rodzinną planetę i wylądować na innej. To on rozpoczął
podboje, a syn kontynuował to dzieło. Landarscy wojownicy budzili strach, nikt
nie mógł się z nimi mierzyć, szczególnie gdy pod wpływem księżyca przybierali
postać bestii. Mieszkańcy sąsiednich planet najczęściej oddawali władzę bez
walki, nie mając odwagi, by stanąć do boju.
Landarski król był okrutnym człowiekiem.
Zawsze dostawał to, co chciał, nie przejmując się tym, ile trupów za sobą
zostawił. Rozlew krwi nie był dla niego niczym szczególnym, o ile w ten sposób
mógł osiągnąć swój cel.
Ladvarian miał żonę i dwójkę dzieci.
Poddani szanowali go, lecz zarazem bali się swego króla. Wiedzieli, że każda
niesubordynacja karana była wyjątkowo surowo. Nigdy nie należało sprzeciwiać
się jego woli.
Lata mijały spokojnie, wszystko zdawało się
przebiegać po myśli króla. Był szczęśliwy, bo ten świat był rzeczywistością.
Czasem śnił o podróżach na odległe planety, o świecie wykonanym z metalu, nie
kamienia, o Landare pozbawionej księżyca, mrocznej wieży otoczonej popiołami,
białej bestii, niebieskookim mężczyźnie stojącym naprzeciwko niego i wiecznie
powtarzającym te same słowa, których znaczenia nigdy nie rozumiał. Jednakże
najczęściej pojawiał się w nich obraz jasnowłosego wojownika. Nie miał pojęcia,
kim on był i dlaczego dzierżył landarski miecz, skoro już sam jego wygląd
sugerował, że w jego żyłach płynęła krew innej rasy.
Lecz gdy budził się u boku żony, wiedział,
że był we właściwym miejscu, w domu. Senne mary odchodziły w niepamięć,
zastępowane przez istotne kwestie – rządy nad planetą i podboje innych ras.
Wiele razy na Landare dochodziły wieści o
tym, że Yaskas podniosła się po upadku Vrieskasa. Król Ladvarian osobiście
zabił cesarza wszechświata, jednakże jego linia przetrwała. Teraz córka
założyła na głowę koronę i kontynuowała dzieło ojca. Podobno za nadrzędny cel
obrała podbój rasy, która ośmieliła się zakończyć panowanie tyrana. Król
słuchał coraz to nowszych wiadomości, lecz nie przejął się żadną z nich. Żył w
przekonaniu, że nikt nie był w stanie go pokonać, nigdy nie poniósł porażki i
nigdy mu się to nie przytrafi. Umrze jako niezwyciężony, przekaże dziedzictwo
najstarszemu synowi, by kontynuował jego wielkie dzieło.
Jednakże rzeczywistość okazała się zupełnie
inna. Ciąg tragicznych wydarzeń zapoczątkowało przybycie posłańców cesarzowej
Evolet, która informowała króla Landare, by poddał się i oddał planetę pod jej
władzę. Ladvarian odmówił, wysyłając w drogę powrotną jednego z posłańców,
resztę zabijając.
Był pewien, że na tym cała sprawa się
zakończy. Minął niemal rok od tamtego wydarzenia, gdy niebo nad Landare
zasłoniły czarne chmury. Te dziwne anomalia pogodowe opanowały całą planetę i
nic nie wskazywało na poprawę. W dzień nie pozwalały na przedostanie się
promieni Lume Estrell, w nocy zasłaniały księżyc, nie dopuszczając do przemiany
wojowników. Król nie miał pojęcia, jak poradzić sobie z tym problemem, nawet
jego generałowie i doradcy nie potrafili udzielić sensownej rady.
Wydawałoby się, że mieszkańcy zostali skazani
na życie w ciemnościach. Jednakże po tygodniu Ladvarian otrzymał kolejną
wiadomość od cesarzowej Evolet. Informowała go ona, że czarne chmury to jej
zasługa i będzie podtrzymywać ten stan, dopóki Landare nie podda się jej
władzy. Król miał stawić się przed jej obliczem i zrezygnować z tronu.
Usłyszawszy wiadomość, mężczyzna z wściekłości zabił posłańca, lecz nie
poprawiło to sytuacji.
Ostatecznie wiele tygodni analizowano
sytuację z nadzieją, że chmury jednak rozejdą się i ukażą dający siłę
wojownikom księżyc, by bestie mogły zniszczyć kolejnego tyrana. Lud stawał się
nerwowy, żądał jakiejkolwiek interwencji, zażegnania kryzysu. W końcu Ladvarian
doszedł do wniosku, że nie ma innego wyjścia, udał się do statku kosmicznego
Evolet, aby przyjąć jej warunki.
Jeden rzut oka na kobietę wystarczył, by
oczarować się jej urodą. Piękna to nie wystarczające słowo, aby ją opisać. Gęste, złote włosy opadały kaskadami na plecy i
okalały owalną twarz o jasnej, prawie białej cerze. Z głowy wyrastała
para ostrych, hebanowych, zakrzywionych ku górze rogów. W srebrnych oczach z
wąskimi źrenicami błyszczały radosne ogniki, a pełne, różowe usta układały się
w szerokim, pozbawionym ciepła uśmiechu. W przeciwieństwie do swoich ludzi
miała na sobie zwiewną, srebrną sukienkę. Dopiero po dłuższej chwili Ladvarian
zorientował się, że nie miała na głowie korony.
Siedziała na
metalowym tronie wykonanym tak, by wyglądał jak smok o szkarłatnych, wykonanych
z rubinów oczach.
Oprócz
cesarzowej w pomieszczeniu znajdowała się trójka ludzi. Dwoje stało po obu
stronach tronu. Dumnie wyprostowana kobieta z parą ogromnych, błoniastych
skrzydeł oraz niepozorny, nie wyglądający na wojownika mężczyzna z okularami o
fioletowych szkłach. Obok Evolet stała jeszcze drobna dziewczyna, trzymająca
talerz ciastek.
– W końcu się spotykamy, królu Ladvarianie
– powiedziała cesarzowa. – Muszę przyznać, że długo się opierałeś, ale
wynalazek RM19 jest niezastąpiony – wskazała ręką na mężczyznę.
Po chwili jedno ciasteczko uniosło się z
talerza i wylądowało na wyciągniętej dłoni kobiety. Włożyła je do ust i
przegryzła ze smakiem, z radością obserwując, jak stojący przed nią mężczyzna
zaciska pięści z wściekłości.
– Poczęstowałabym cię jednym, ale za bardzo
lubię bananowe – dodała ironicznie. – Tak, to był największy błąd mego ojca, że
nie odciął wam dostępu do księżyca. Teraz już wiem, że bez niego rasa
najpotężniejszych wojowników we wszechświecie mocno traci w sondażach. Jeden
zły ruch, Ladvarianie, a bez mrugnięcia okiem zmienię tę planetę w kosmiczny
pył – rzekła widząc, że król zacisnął dłoń na rękojeści miecza.
– Trzeba było rozbroić go przed wejściem –
powiedziała skrzydlata kobieta, dokładnie lustrując wzrokiem Labdarczyka.
– Kendappo, to będzie najlepszy punkt
dzisiejszego przedstawienia. Weź ciasteczko i się odpręż. Znamy potęgę
Landarczyków i wiemy, że nic nie mogą nam zrobić. Czyż to nie zabawne, że ma to
samo imię co zabójca mojego ojca? To chyba przeznaczenie, które znów osadzi
historię na właściwych torach.
– W przyszłości narodzi się Landarczyk,
który zakończy twe krwawe rządy – rzekł dumnie Ladvarian, nie przejmując się
tym, że w ten sposób mógł urazić cesarzową.
Dziewczyna z talerzem ciastek wyglądała na
przerażoną, gdy usłyszała te słowa, jednak Evolet jedynie roześmiała się.
Dopiero po dłuższej chwili zdołała się opanować i spojrzeć na Ladvariana, na
twarzy kobiety zagościł triumf.
– Odetnijmy mu kilka placów, może zrozumie,
przed kim stoi.
– Kendappo, przecież oni tak wielką wagę
przykładają do swych ciał. Utrata jednego palca oznacza automatyczną
dyskwalifikację z kasty wojowników. Gdyby twoja siostra była Landarką, to gdy
straciła tę dłoń, zostałaby zdegradowana społecznie i zepchnięta na margines.
Nie zrobimy tego naszemu gościowi. Swoją drogą nie mogę się już doczekać
powrotu na Yaskas i spotkania z Somą. Ale wracając to twych zarzutów,
Ladvarianie – zwróciła się do króla. – Może i podbiłeś kilka planetek w
pobliżu, z czego dwie już przejęłam, ale nadal jesteś niezwykle zacofany w
kwestiach kosmosu. Zamordowaliście mojego ojca, ale ja natychmiast przejęłam po
nim władzę, jednakże dałam sobie spokój z północą, czekając na chwilę, gdy
znajdę sposób na pokonanie waszej rasy. Przesunęłam całą ekspansję na zachód,
dotarłam już nawet na południe, które przyjęło mnie z otwartymi ramionami. Oni
chcą, by ktoś podniósł ich z ruiny, by odbudował planety i zapewnił lepsze
życie mieszkańcom. Moich generałów przyjmują z otwartymi ramionami, bo chcą
wieść lepsze życie. Podbijam bez rozlewu krwi, maleńki królu, chyba że jest to
naprawdę konieczne, w końcu istnieje wiele innych o wiele zabawniejszych
sposobów, po co od razu zabijać. Tak samo będzie na Landare, zapewnię planecie
taką przyszłość, że nikt nie ośmieli się buntować przeciwko mnie. Będę królową,
którą będą wielbić i kochać, nie nienawidzić. W razie ewentualnych problemów
zawsze mogę zniszczyć księżyc, cztery pokolenia później zapomną i uwielbienie
powróci.
– Landarczycy nie zapomną – wycedził przez
zaciśnięte zęby Ladvarian.
– Zapomną, wszyscy w końcu zapominają. A
teraz przejdźmy do głównego punktu wizyty – powiedziała radośnie, zjadając
kolejne ciasteczko.
Powoli Ladvarian uklęknął przed Evolet.
Była to jego pierwsza porażka w życiu, na dodatek nie mająca nic wspólnego z
polem bitwy, ale przynosząca dużo gorsze konsekwencje. Zdjął z głowy koronę i
położył ją u stóp kobiety.
– Oddaję rządy
nad Landare tobie, cesarzowo Evolet. Od dziś jestem twoim namiestnikiem. Niech
żyje królowa. – Ladvarian z trudem wypowiedział ostatnie słowa, lecz w głębi
duszy wiedział, że była to jedyna słuszna decyzja, chociaż coś próbowało ją
zagłuszyć, jakieś odległe wołanie, by się nie poddawał, by tego nie robił.
– Jeszcze
Garuda, mój namiestniku – dodała, uśmiechając się szeroko i triumfalnie.
– Nie… Nie
mogę, to mój honor.
Na twarzy
Ladvariana pojawił się szok i niedowierzanie. Jego dłoń mimowolnie spoczęła na
rękojeści miecza, z którym nie rozstawał się od swoich szesnastych urodzin.
Garuda była legendarnym ostrzem, mieczem królów. To tym ostrzem przebito czarne
serce Vrieskasa.
– Czekam, namiestniku.
Tak szybko zbuntujesz się przeciw swojej cesarzowej? Mam jednak zmienić księżyc
w garstkę kosmicznego pyłu.
Ladvarian,
drżącymi dłońmi, odpiął miecz od pasa i złożył go u stóp tronu, obok korony. Stracił honor. Stracił własne życie. Stracił dziedzictwo
dla potomków.
– Niech żyje
królowa – powtórzył, mając nadzieję, że jego lud nie będzie musiał długo czekać
na pojawienie się wśród nich legendarnego wojownika. Tego, który pokona
cesarzową.
~ * ~
Rozdział kilka dni później niż zazwyczaj (pomijając to, że musiałam się
trochę pouczyć w weekend, bo dzisiaj miałam dwa kolokwia), ponieważ dziś mija
druga rocznica założenia bloga. Aż niemożliwe, jak szybko to zleciało. No i w
dwa latka 95 rozdziałów to całkiem sporo :)
A tak w innym temacie, to wszystkie zaległości postaram się nadrobić do
piątku, ale raczej nie spodziewajcie się mnie ani dzisiaj, ani jutro.
Gratuluję Ci drugiej rocznicy bloga! Naprawdę podziwiam Cię za to, że aż tyle rozdziałów udało Ci się napisać. Czapki z głów. Wszystkiego najlepszego!
OdpowiedzUsuńPoczątkowy fragment rozdziału bardzo mnie zaskoczył, nawet bardzo zaskoczył, bo składanie ofiary z ciała, krwi i duszy z trzech ludzi... Ach, Felonar to naprawdę prawdziwy wojownik. Poświęcił się, aby tylko Ladvarian wszedł do wieży i zdobył róg. Nie dziwię się, że Ladvarian nie chciał, aby jego przyjaciel zrobił, ale widocznie nie wiedział, jak ważny był dla Felonara książę. Ma nadzieję, że też jakoś inaczej spojrzy na ich związek i nie będzie to dla niego eksperymentem.
Druga cześć rozdziału niezwykle intrygująca. Przedstawione prawdopodobnego wydarzenia, co by było gdyby... Widać, że pomimo tego gdyby Vriaskas zostałby pokonany, to po latach odzyskałaby panowanie nad Landar Evolet.
I muszę powiedzieć, że fajnie Ci się to współgrało z czasem. Jak i w Prologu, jaki i tutaj, opublikowane 14 kwietnia, dwóch Ladvarianów poddało się i złożyło Gertrudę pod nogi władcą Yaskas.
Sądzę, że Ladvarian nie potrzebnie wchodził do tych drzwi. Lecz ciekawość wzięła górę i jestem ciekawa, jak na to zareaguje już ten prawdziwy Ladvarian. I w ogóle, co tam się dzieje z Felonarem.
Pozdrawiam serdecznie :)
Dziękuję :)
OdpowiedzUsuńDopiero jak przeczytałam twój komentarz zorientowałam się, że rzeczywiście udało mi się w rocznicę powtórzyć wydarzenia z prologu w innej wersji. Nawet tego nie planowałam, samo się tak złożyło, że akurat ten rozdział wypadł w rocznicę :)
Właściwie to bardzo niepotrzebnie wchodził, prawdę powiedziawszy nawet nie powinien, ale mimo wszystko dzięki temu zyska pewne doświadczenie na przyszłość, a to wyjdzie mu na dobre.
Momentami miałam wrażenie, że pisałaś tak trochę na szybko, na przykład przy tej wizji, która ukazała się Ladvarianowi po przekroczeniu drzwi. To było takie bardzo skrótowe, jak streszczenie czegoś. Ale może to był celowy zamysł, by tak to wyglądało? W każdym razie, raczej specyficznie wyszło. Choć sama wizja jako taka była interesująca; jakby na to nie patrzeć, Ladvarian zobaczył kawałek alternatywnej rzeczywistości. I w sumie ciekawe, jak na to zareagował, widząc swój świat oraz siebie w tak innym wydaniu, to, jak ukształtowałaby się rzeczywistość, gdyby Landare nie zostało oddane wcześniej. Swoją drogą, to faktycznie przypomina prolog, różnią się tylko drobne szczegóły: zamiast Vrieskasa Evolet, a zamiast tamtego Ladvariana z przeszłości ten współczesny. Czyli wychodzi na to, że i tak by nie uciekli od przeznaczenia, tyle, że wszystko stałoby się po prostu później i nieco inaczej.
OdpowiedzUsuńOgólnie jednak nie dziwię się, że był ciekawy; spodziewam się, że ta wieża musiała kryć jakieś dziwne wyzwania, że nie możnaby ot tak wejść i sobie zabrać, co się chciało, bo to by było za proste. No i jeszcze wcześniej ta ofiara... Rozdział był bardzo dramatyczny. Falonarowi musi naprawdę zależeć na Ladvarianie, skoro tak się poświęcił: nie dość, że to odrażające i na pewno bolesne, to jeszcze jest to postrzegane jako hańba, i jak mężczyzna wróci na planetę, zostanie skreślony i zepchnięty na margines... Szkoda tylko, że Ladvarian nie odwzajemnia jego uczuć i raczej traktuje to jako zabawę, i nie dostrzegał tego, jak bardzo towarzysz się zaangażował. W ogóle masz jakiś fetysz pozbawiania postaci części ciała? Bo to już chyba któryś raz ;P. Bo najpierw była Reeva, wcześniej jeszcze był jakiś motyw...
Ale ogólnie mi się podobało i czekam na ciąg dalszy. Swoją drogą, 2 lata istnienia bloga to bardzo długo, gratuluję kolejnej rocznicy. A 95 rozdziałów to zacna liczba, tylko pozazdrościć weny.
Dziękuję :)
UsuńA ja właśnie bardzo lubię ten fragment dotyczący wizji Ladvariana. Natomiast co do zamysłu, to rzeczywiście chciałam napisać to skrótowo i nie rozwodzić się nad szczegółami, które w tym wypadku nie miałyby większego znaczenia. Przede wszystkim chciałam zawrzeć to, co zawarłam. Może przejrzę ten fragment jeszcze raz za jakiś czas i wtedy zobaczę, czy rzeczywiście nie wymaga drobnych poprawek.
Nie chciałam, aby to wyglądało na jakiś fetysz, no ale chyba tak wyszło... :/ Akurat pozbawienie ręki Falonara było planowane niemal od początku i rzeczywiście wcześniej w wizji na Orjus Ladvarian też chwilowo stracił rękę, ale było to jak najbardziej zamierzone, bo miało wiązać się z tą sytuacją. Jedynie Reeva była nieoczekiwana i za późno zorientowałam się, że ten motyw się powtórzy. Ale wolałam zostawić to tak, bo nawet nie chciałoby mi się wszystkiego zmieniać i poprawiać sagi Orjuus tylko ze względu na nią.
Biedny Falonar. Bez dłoni będzie mu ciężko funkcjonować. Kocha Ladvariana, ale nie sądziłam, że jest gotowy na takie poświęcenie. :) Trochę zdenerwował mnie książę. Skoro dla niego ten związek jest taki... nijaki, skoro chce tylko sprawdzić, jak to jest z innym mężczyzną, to niech jak najszybciej to zakończy. Rani tym Falonara, który zapewne wierzy w jego szczere uczucie. Ech... Cóż, jak widać bez Vreskiasa wcale nie byłoby tak kolorowo. Evolet wcale nie jest lepsza od ojca. A sam król Landare też nie bardzo się sprawdza. Może Landarczykom w ogóle nie jest pisany spokój. Mam nadzieję, że Ladvarian zdobędzie róg. Nie dziwię mu się, że zobaczenia innego Landare go kusiło, ale traci przez to czas.
OdpowiedzUsuńLandarczycy na pewno nie będą nigdy żyć długo w spokoju, szczególnie że sami także często dążą do konfliktów i potem odbija się to na nich. Taka rasa.
UsuńOj traci traci. Na dodatek niepotrzebnie, zarazem pakując się w kolejne kłopoty. Chociaż na plus można mu zaliczyć, że później kilka wniosków z tego wyciągnie.
Po pierwsze Ladvarian znow mnie wkurzył niemiłosiernie, kiedy w duchu tak zareagował na słowa Falaonara. Wydawało mi sie oczywiste uczucie miedzy nimi, ale najwyraźniej książę posiada jeszcze te denerwujące klapki na oczach. Nie łatwiej byłoby mu po prostu orzynac sie,ze tez to czuje...nie spodziewałam sie, ze Falaonar straci pół ręki... Ale nie spodziewałam sie tez, ze książę wejdzie so tej komnat...przecież buło oczywiste,ze ma tego nie robić... Watpię, by łatwo było mu sie stamtąd wysodtac, ale z pewnością wyniesie z tego pewna lekcje... Mysle,ze takie zachowanie tkwi w jedo podświadomości niestety,ale mam nadzieje,ze nigdy do czegoś podobnogo nie dojdzie. Zapraszam na niedocenionego, wciąż czekam na kom od Ciebie :)
OdpowiedzUsuń