poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Rozdział 94: Ciało, krew, dusza


Krew pokonanych zmienia często barwy zwycięzcy.
Stanisław Jerzy Lec
Ladvarian czekał w milczeniu, aż Yasha powie, co mają dalej zrobić, jednakże mężczyzna zdawał się nieobecny duchem. Mogłoby się wydawać, że spoglądał w stronę widocznej na niebie bariery, jednak oczy miał cały czas zamknięte.
– Niech więc tak będzie – odezwał się w końcu. – By przejść przez mur należy złożyć na ołtarzu potężną ofiarę z duszy, ciała i krwi.
– Ci twoi bogowie zaczynają mnie coraz bardziej zaskakiwać – zadrwił.
Dopiero teraz książę zwrócił uwagę na stojący przy ogrodzeniu kamienny blok. Na początku uznał, że to zwyczajny głaz, bez jakiejkolwiek funkcji czy znaczenia. Teraz zrozumiał, że był to ołtarz. Gdy przyjrzał mu się uważniej, dostrzegł, że kiedyś musiały widnieć na nim jakieś płaskorzeźby, teraz tak zniszczone, że nie był w stanie nawet zgadywać, co mogły przedstawiać.
– Mamy wszystko. Dusza, ciało i krew w jednym – powiedział, wskazując na przerażonego więźnia. – Wyrocznia powiedział nam, że się przyda.
– Ofiara nie może pochodzić od jednej osoby, to byłoby za proste i wielu mogłoby złamać pieczęć. Jest was trzech i każdy z was musi ofiarować coś na ołtarzu – wyjaśnił Yasha. – I sądzę, że już wiecie, kto jaką rolę otrzymał.
Ladvarian spojrzał na przewodnika, jakby spodziewał się, że mężczyzna za chwilę wszystko odwoła, cofnie te głupie ograniczenia i jedyną ofiarą będzie ich więzień. Nikomu więcej nic się nie stanie.
– Nikt mi nie powiedział, że tak to ma wyglądać.
– Może dlatego nazywa się to ofiarą. Tylko ty możesz wejść do wieży, landarski książę. Gdy złożysz ofiarę, bramy staną przed tobą otworem, jednakże nie będzie trwało to długo. Będziesz musiał iść dalej, nie oglądając się za siebie. Jeśli nie dasz pokonać się duchom wieży, znajdziesz drogę powrotną. W innym wypadku zostaniesz w niej uwięziony na zawsze, a legenda Braci Duszy dobiegnie końca na Alovlu. Pamiętaj, że nie jest jeszcze za późno na odwrót. Dobrze wiesz, że nie potrzebujesz rogu, otworzę wam przejście do centrum wszechświata, tam spotkają się ponownie Bracia Duszy i zdecydują o swych dalszych losach – sami, bez niczyjej interwencji.
– Zrobię to, Ladvarianie – odezwał się niespodziewanie Falonar. – Wiem, jakie jest to dla ciebie ważne. Od zawsze na Ladnare byłeś nazywany Legendarnym Wojownikiem, teraz masz szansę stać się nim naprawdę, a ja nie mam zamiaru ci w tym przeszkodzić.
– Nie mów tak.
Książę starał się powstrzymać emocje na wodzy, ale średnio mu to wychodziło. Chłód i powaga, z jaką odnosił się do wszystkich zniknęła. Próbował się opanować, ale nie potrafił, patrząc na Falonara. Mężczyzna znaczył dla niego zbyt wiele, by potraktować go w taki sposób. Szczególnie teraz.
– Przecież to przekreśli wszystko, co udało ci się do tej pory osiągnąć, zniszczy całe twoje życie. Nie możesz – dodał pewniej. – Jako twój książę, twój król, zabraniam ci. Potraktuj to jako rozkaz i wracamy, opuszczamy to przeklęte miejsce, a Wyrocznia niech udławi się tym rogiem.
– Podjąłeś już decyzję, Ladvarianie, ja też. Wiedz, że nie robię tego dla króla, a dla mężczyzny, którego kocham. Więc nie daj się tam zabić, bo nigdy ci tego nie wybaczę. Co mamy zrobić? – zwrócił się do Yashy.
Książę patrzył na Falonara, jakby zobaczył go pierwszy raz w życiu. Nie rozumiał, jak mogło do tego dojść, nigdy nie traktował tego związku aż tak poważnie, nie mieszał w to żadnych uczuć. Chciał zobaczyć jak to jest z innym mężczyzną i dobrze się przy tym bawić. Był pewien, że przyjaciel podchodzi do ich relacji w podobny sposób. Nie mógł uwierzyć, że tak bardzo się pomylił. Dlaczego zrozumienie tego błędu przyszło tak późno?
Jak przez mgłę widział Yashę zbliżającego się do ołtarza i wyjmującego zza pasa sztylet o rękojeści lwa. Przewodnik coś mówił, jednak Ladvarian nie był w stanie zrozumieć słów, pochodziły z jakiegoś obcego języka.
– Gdy złożone zostaną trzy ofiary i pojawi się wejście, masz niecałą minutę na przejście. Jeżeli z jakiegoś powodu nie zdążysz, brama zostanie zamknięta, a ofiara pójdzie na marne. Zrozumiałeś? – zwrócił się do księcia.
 Ladvarian był w stanie jedynie potwierdzić skinieniem głowy. Nadal wpatrywał się w Falonara pewien, że to jedynie sen, że za chwilę obudzi się i stwierdzi, że jeszcze nie dotarli na prawdziwą Alovlu.
– Najpierw ofiara duszy.
Yasha powoli zbliżył się do jednego z ludzi Paragasa. Wiedząc, co go czeka, więzień próbował jakoś oddalić się z tego miejsca, jednakże na nic mu się to nie zdało. Przewodnik chwycił go za przód kombinezonu i z zadziwiającą łatwością, biorąc pod uwagę próby wyrwania się ofiary, położył na ołtarzu. Zadał jeden cios prosto w serce i krzyki mężczyzny momentalnie ucichły. Krew spłynęła na ołtarz, barwiąc kamień na czerwono. Ladvarian mimowolnie zadrżał, wiedząc, co nastąpi za chwilę.
– Druga ofiara z ciała – rzekł, zwracając się w stronę Falonara.
Książę chciał się wtrącić, spróbować jeszcze raz to przerwać, jednakże przyjaciel pewnie podszedł do Yashy, skinąwszy głową, by zrobił to, co powinien. Przewodnik uniósł sztylet i jednym płynnym ruchem obciął Falonarowi rękę.
Ladvarian miał wrażenie, że znalazł się w najgorszym koszmarze, gdy patrzył, jak lewa ręka – od palców po łokieć – opada na kamienny ołtarz obok ciała więźnia. Przyjaciel krzyknął z bólu, gdy padł na kolana, chwytając się za krwawiący kikut. W tamtym momencie całe jego dotychczasowe życie zostało przekreślone.
– Ostatnia ofiara z krwi. – Usłyszał, jak przez mgłę głos Yashy.
Książę, cały czas patrząc na Falonara, zrobił kilka kroków w przód. Ledwo zarejestrował moment, gdy przewodnik chwycił go za rękę i przeciął sztyletem wierzch prawej dłoni, po czym przyłożył ją do kamiennego ołtarza, by ostatnia ofiara została złożona.
Wtedy ziemia zatrzęsła się, a w murze zaczęło pojawiać się przejście. Najpierw niewielkie, potem coraz większe i większe, w sam raz, by mógł przejść przez nie człowiek. Pierwszy raz od tysiącleci wieża otworzyła swą bramę, jednakże Ladvarian mógł jedynie patrzeć, nie potrafił zrobić ani jednego kroku, by ją przekroczyć i stawić czoła temu, co znajdowało się w środku.
– Idź, bo za chwilę stracisz swoją jedyną szansę, landarski książę – wyrwał go z otępienia głos Yashy. – Przejście niebawem się zamknie. Zajmę się Falonarem do czasu twego powrotu, nic mu nie będzie, masz moje słowo.
Ladvarian spojrzał na otwarte przed nim przejście. Jednakże najpierw podszedł do Falonara i klęknął przed nim. Przyjaciel próbował się odsunąć, jednak chwycił w dłonie jego twarz i pocałował w czoło.
– Niebawem wrócę – zapewnił. – Nie pokona mnie jakaś przeklęta wieża.
Książę minął ołtarz, nie spoglądając na przerażającą, krwawą ofiarę, którą na nim złożył. Pewnie przeszedł przez bramę, która stanęła dla niego otworem. Chciał ostatni raz odwrócić się i spojrzeć na Falonara, jednakże przejście zdążyło się za nim zamknąć, widział już tylko ciemny mur. Nie było już żadnej drogi odwrotu, lecz nawet gdyby taka istniała, nie skorzystałby z niej. Musiał stawić czoło wieży i zdobyć róg. A potem zabić Vrieskasa i zakończyć to wszystko raz na zawsze.
Ladvarian ze zdziwieniem zorientował się, że ziemia od muru po wieżę pokryta była grubą warstwą popiołu. Szary proch sięgał mu za kostki, gdy szedł w stronę budowli. Starał się nie rozglądać dookoła, mimo że miał wrażenie, iż cały czas ktoś go obserwuje. Na tym pustym terenie potencjalnego przeciwnika dostrzegłby od razu, zakładał więc, że jeżeli rzeczywiście ktoś go śledził, musiał wyglądać z okien wieży.
Gdy znalazł się przy wejściu, pchnął wielkie drzwi. Otworzyły się one bez problemu, ukazując ogromny, mroczny hol. Oświetlała go jedynie jedna świeca, ustawiona przy krętych, prowadzących w górę schodach. Rozejrzał się dookoła, jednakże nie był w stanie stwierdzić, czy coś nie kryje się w spowitych w ciemnościach kątach pomieszczenia.
Nagle wrota wejściowe zatrzasnęły z się z głośnym hukiem, a w holu zrobiło się przeraźliwie zimno. Ladvarian wyjął miecz, gotowy do natychmiastowego kontrataku. Starał się zachować spokój, jednakże to dziwne uczucie strachu znów próbowało nad nim zawładnąć, dostać się do serca i zniszczyć wszelką nadzieję na wydostanie się z mrocznej wieży.
Wtedy zmaterializował się przed nim jakaś połyskująca bladą poświatą zjawa. Wycelował w nią miecz, gdyż zagradzała mu wejście na schody. Co prawda nie wiedział, czy byłby w stanie cokolwiek jej zrobić, ale wolał się przygotować. Duch do pasa wyglądał jak człowiek, niżej była jedynie zakręcona spirala. Widmo zwróciło w stronę księcia puste oblicze, pozbawione oczu, nosa czy ust.
– Róg znajduje się na szczycie wieży – rozległ się skrzypiący, przypominający odgłos ocierania paznokci o tablicę, głos. Ladvarian wiedział, że mówiła do niego zjawa, jednakże nie potrafił powiedzieć, w jaki sposób wydobywała z siebie dźwięk. – Idź, śmiałku. Staw czoło temu, co znajdziesz w komnatach. O ile będziesz w stanie.
Książę chciał zadać pytanie zjawie, jednak ta, po wypowiedzeniu ostatniego słowa, zniknęła. Landarczyk mocniej chwycił miecz w dłoni i ruszył w stronę schodów, zastanawiając się, z czym będzie musiał się zmierzyć. Powoli pokonywał kolejne stopnie, uważnie obserwując i nasłuchując. Jednakże w budowli panowała cisza, nie słyszał żadnych odgłosów poza tymi, które sam wydawał. Wieża wyglądała na opuszczoną, jakby to, co zostało tutaj zamknięte po klęsce Wielkiego Króla, już dawno zniknęło. Lecz równie dobrze mogły to być jedynie pozory. Coś ukryte w cieniu mogło czekać na odpowiedni moment, by zabić.
Nagle Ladvarian coś usłyszał, przypominało mu to ludzkie głosy. Wtedy zorientował się, że kilkanaście stopni wyżej, po lewej stronie, znajdowały się drzwi. Chciał je minąć i iść dalej, by dostać się na szczyt i opuścić budynek, jednakże zawahał się i zatrzymał, by przyjrzeć się im bliżej. Wiedziony jakimś nagłym impulsem dotknął wilgotnego drewna prawą dłonią.
– Za tymi drzwiami znajduje się świat bez Vrieskasa – syknęła błękitna zjawa, materializując się kilka stopni wyżej niż stał Landarczyk. – Chcesz zobaczyć, książę?
– Po co skoro Vrieskas żyje i ma się dobrze – powiedział Ladvarian, odwracając się od drzwi z zamiarem dalszej wspinaczki na szczyt wieży.
– Nie chcesz zobaczyć, kim byś się stał, gdyby król Ladvarian i królowa Kalush zebrali armię i pokonali tyrana, nigdy nie oddali Yaskas władzy nad Landare, nie pozwolili na dalsze niewolenie planet strefy północnej, wschodniej i zachodniej?
Mimo słów zjawy Ladvarian i tak chciał iść dalej, jednakże ponownie spojrzał w stronę drzwi. Był ciekaw tego świata, bardzo ciekaw. Przecież nic złego nie mogłoby się stać, gdyby na chwilę zajrzał do środka, tylko na kilka sekund, by zobaczyć, jak wyglądałoby jego życie, czy mocno różniłoby się od obecnego.
– Wybór należy do ciebie, książę, czy może królu. Jaka jest twoja decyzja?
Zjawa odsunęła się, robiąc mu przejście, ale Ladvarian ją zignorował. Schował miecz do pochwy i otworzył drzwi. Jasne światło oślepiło go na chwilę, jednakże pewnie wszedł do środka. Przejście zamknęło się za mężczyzną i zniknęło, zostawiając go w innej rzeczywistości, w świecie, który nie mógł zaistnieć, bo pojawił się w nim Vrieskas.
Książę obserwował zupełnie inną Landare. Tysiące kamiennych budynków znajdowało się wokół góry, na niej zbudowano królewski pałac. Stolicę otaczał wysoki mur, po którym w jego świcie nie został nawet najmniejszy ślad. Nie wiedział skąd, jednakże miał pewność, że księżyc również świecił nad planetą, że nigdy nie zniknął.
W jednej chwili był jedynie obserwatorem, jednakże w kolejnej to on był królem Ladvarianem. Najwybitniejszym wojownikiem, jaki kiedykolwiek narodził się na Landare, wraz z Garudą od najmłodszych lat siał postrach nie tylko wśród swego ludu, ale także okolicznych planet. Jego słabowitemu ojcu, którego zastąpił gdy miał piętnaście lat, jako pierwszemu udało się opuścić rodzinną planetę i wylądować na innej. To on rozpoczął podboje, a syn kontynuował to dzieło. Landarscy wojownicy budzili strach, nikt nie mógł się z nimi mierzyć, szczególnie gdy pod wpływem księżyca przybierali postać bestii. Mieszkańcy sąsiednich planet najczęściej oddawali władzę bez walki, nie mając odwagi, by stanąć do boju.
Landarski król był okrutnym człowiekiem. Zawsze dostawał to, co chciał, nie przejmując się tym, ile trupów za sobą zostawił. Rozlew krwi nie był dla niego niczym szczególnym, o ile w ten sposób mógł osiągnąć swój cel.
Ladvarian miał żonę i dwójkę dzieci. Poddani szanowali go, lecz zarazem bali się swego króla. Wiedzieli, że każda niesubordynacja karana była wyjątkowo surowo. Nigdy nie należało sprzeciwiać się jego woli.
Lata mijały spokojnie, wszystko zdawało się przebiegać po myśli króla. Był szczęśliwy, bo ten świat był rzeczywistością. Czasem śnił o podróżach na odległe planety, o świecie wykonanym z metalu, nie kamienia, o Landare pozbawionej księżyca, mrocznej wieży otoczonej popiołami, białej bestii, niebieskookim mężczyźnie stojącym naprzeciwko niego i wiecznie powtarzającym te same słowa, których znaczenia nigdy nie rozumiał. Jednakże najczęściej pojawiał się w nich obraz jasnowłosego wojownika. Nie miał pojęcia, kim on był i dlaczego dzierżył landarski miecz, skoro już sam jego wygląd sugerował, że w jego żyłach płynęła krew innej rasy.
Lecz gdy budził się u boku żony, wiedział, że był we właściwym miejscu, w domu. Senne mary odchodziły w niepamięć, zastępowane przez istotne kwestie – rządy nad planetą i podboje innych ras.
Wiele razy na Landare dochodziły wieści o tym, że Yaskas podniosła się po upadku Vrieskasa. Król Ladvarian osobiście zabił cesarza wszechświata, jednakże jego linia przetrwała. Teraz córka założyła na głowę koronę i kontynuowała dzieło ojca. Podobno za nadrzędny cel obrała podbój rasy, która ośmieliła się zakończyć panowanie tyrana. Król słuchał coraz to nowszych wiadomości, lecz nie przejął się żadną z nich. Żył w przekonaniu, że nikt nie był w stanie go pokonać, nigdy nie poniósł porażki i nigdy mu się to nie przytrafi. Umrze jako niezwyciężony, przekaże dziedzictwo najstarszemu synowi, by kontynuował jego wielkie dzieło.
Jednakże rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Ciąg tragicznych wydarzeń zapoczątkowało przybycie posłańców cesarzowej Evolet, która informowała króla Landare, by poddał się i oddał planetę pod jej władzę. Ladvarian odmówił, wysyłając w drogę powrotną jednego z posłańców, resztę zabijając.
Był pewien, że na tym cała sprawa się zakończy. Minął niemal rok od tamtego wydarzenia, gdy niebo nad Landare zasłoniły czarne chmury. Te dziwne anomalia pogodowe opanowały całą planetę i nic nie wskazywało na poprawę. W dzień nie pozwalały na przedostanie się promieni Lume Estrell, w nocy zasłaniały księżyc, nie dopuszczając do przemiany wojowników. Król nie miał pojęcia, jak poradzić sobie z tym problemem, nawet jego generałowie i doradcy nie potrafili udzielić sensownej rady.
Wydawałoby się, że mieszkańcy zostali skazani na życie w ciemnościach. Jednakże po tygodniu Ladvarian otrzymał kolejną wiadomość od cesarzowej Evolet. Informowała go ona, że czarne chmury to jej zasługa i będzie podtrzymywać ten stan, dopóki Landare nie podda się jej władzy. Król miał stawić się przed jej obliczem i zrezygnować z tronu. Usłyszawszy wiadomość, mężczyzna z wściekłości zabił posłańca, lecz nie poprawiło to sytuacji.
Ostatecznie wiele tygodni analizowano sytuację z nadzieją, że chmury jednak rozejdą się i ukażą dający siłę wojownikom księżyc, by bestie mogły zniszczyć kolejnego tyrana. Lud stawał się nerwowy, żądał jakiejkolwiek interwencji, zażegnania kryzysu. W końcu Ladvarian doszedł do wniosku, że nie ma innego wyjścia, udał się do statku kosmicznego Evolet, aby przyjąć jej warunki.
Jeden rzut oka na kobietę wystarczył, by oczarować się jej urodą. Piękna to nie wystarczające słowo, aby ją opisać. Gęste, złote włosy opadały kaskadami na plecy i okalały owalną twarz o jasnej, prawie białej cerze.  Z głowy wyrastała para ostrych, hebanowych, zakrzywionych ku górze rogów. W srebrnych oczach z wąskimi źrenicami błyszczały radosne ogniki, a pełne, różowe usta układały się w szerokim, pozbawionym ciepła uśmiechu. W przeciwieństwie do swoich ludzi miała na sobie zwiewną, srebrną sukienkę. Dopiero po dłuższej chwili Ladvarian zorientował się, że nie miała na głowie korony.
Siedziała na metalowym tronie wykonanym tak, by wyglądał jak smok o szkarłatnych, wykonanych z rubinów oczach.
Oprócz cesarzowej w pomieszczeniu znajdowała się trójka ludzi. Dwoje stało po obu stronach tronu. Dumnie wyprostowana kobieta z parą ogromnych, błoniastych skrzydeł oraz niepozorny, nie wyglądający na wojownika mężczyzna z okularami o fioletowych szkłach. Obok Evolet stała jeszcze drobna dziewczyna, trzymająca talerz ciastek.
– W końcu się spotykamy, królu Ladvarianie – powiedziała cesarzowa. – Muszę przyznać, że długo się opierałeś, ale wynalazek RM19 jest niezastąpiony – wskazała ręką na mężczyznę.
Po chwili jedno ciasteczko uniosło się z talerza i wylądowało na wyciągniętej dłoni kobiety. Włożyła je do ust i przegryzła ze smakiem, z radością obserwując, jak stojący przed nią mężczyzna zaciska pięści z wściekłości.
– Poczęstowałabym cię jednym, ale za bardzo lubię bananowe – dodała ironicznie. – Tak, to był największy błąd mego ojca, że nie odciął wam dostępu do księżyca. Teraz już wiem, że bez niego rasa najpotężniejszych wojowników we wszechświecie mocno traci w sondażach. Jeden zły ruch, Ladvarianie, a bez mrugnięcia okiem zmienię tę planetę w kosmiczny pył – rzekła widząc, że król zacisnął dłoń na rękojeści miecza.
– Trzeba było rozbroić go przed wejściem – powiedziała skrzydlata kobieta, dokładnie lustrując wzrokiem Labdarczyka.
– Kendappo, to będzie najlepszy punkt dzisiejszego przedstawienia. Weź ciasteczko i się odpręż. Znamy potęgę Landarczyków i wiemy, że nic nie mogą nam zrobić. Czyż to nie zabawne, że ma to samo imię co zabójca mojego ojca? To chyba przeznaczenie, które znów osadzi historię na właściwych torach.
– W przyszłości narodzi się Landarczyk, który zakończy twe krwawe rządy – rzekł dumnie Ladvarian, nie przejmując się tym, że w ten sposób mógł urazić cesarzową.
Dziewczyna z talerzem ciastek wyglądała na przerażoną, gdy usłyszała te słowa, jednak Evolet jedynie roześmiała się. Dopiero po dłuższej chwili zdołała się opanować i spojrzeć na Ladvariana, na twarzy kobiety zagościł triumf.
– Odetnijmy mu kilka placów, może zrozumie, przed kim stoi.
– Kendappo, przecież oni tak wielką wagę przykładają do swych ciał. Utrata jednego palca oznacza automatyczną dyskwalifikację z kasty wojowników. Gdyby twoja siostra była Landarką, to gdy straciła tę dłoń, zostałaby zdegradowana społecznie i zepchnięta na margines. Nie zrobimy tego naszemu gościowi. Swoją drogą nie mogę się już doczekać powrotu na Yaskas i spotkania z Somą. Ale wracając to twych zarzutów, Ladvarianie – zwróciła się do króla. – Może i podbiłeś kilka planetek w pobliżu, z czego dwie już przejęłam, ale nadal jesteś niezwykle zacofany w kwestiach kosmosu. Zamordowaliście mojego ojca, ale ja natychmiast przejęłam po nim władzę, jednakże dałam sobie spokój z północą, czekając na chwilę, gdy znajdę sposób na pokonanie waszej rasy. Przesunęłam całą ekspansję na zachód, dotarłam już nawet na południe, które przyjęło mnie z otwartymi ramionami. Oni chcą, by ktoś podniósł ich z ruiny, by odbudował planety i zapewnił lepsze życie mieszkańcom. Moich generałów przyjmują z otwartymi ramionami, bo chcą wieść lepsze życie. Podbijam bez rozlewu krwi, maleńki królu, chyba że jest to naprawdę konieczne, w końcu istnieje wiele innych o wiele zabawniejszych sposobów, po co od razu zabijać. Tak samo będzie na Landare, zapewnię planecie taką przyszłość, że nikt nie ośmieli się buntować przeciwko mnie. Będę królową, którą będą wielbić i kochać, nie nienawidzić. W razie ewentualnych problemów zawsze mogę zniszczyć księżyc, cztery pokolenia później zapomną i uwielbienie powróci.
– Landarczycy nie zapomną – wycedził przez zaciśnięte zęby Ladvarian.
– Zapomną, wszyscy w końcu zapominają. A teraz przejdźmy do głównego punktu wizyty – powiedziała radośnie, zjadając kolejne ciasteczko.
Powoli Ladvarian uklęknął przed Evolet. Była to jego pierwsza porażka w życiu, na dodatek nie mająca nic wspólnego z polem bitwy, ale przynosząca dużo gorsze konsekwencje. Zdjął z głowy koronę i położył ją u stóp kobiety.
– Oddaję rządy nad Landare tobie, cesarzowo Evolet. Od dziś jestem twoim namiestnikiem. Niech żyje królowa. – Ladvarian z trudem wypowiedział ostatnie słowa, lecz w głębi duszy wiedział, że była to jedyna słuszna decyzja, chociaż coś próbowało ją zagłuszyć, jakieś odległe wołanie, by się nie poddawał, by tego nie robił.
– Jeszcze Garuda, mój namiestniku – dodała, uśmiechając się szeroko i triumfalnie.
– Nie… Nie mogę, to mój honor.
Na twarzy Ladvariana pojawił się szok i niedowierzanie. Jego dłoń mimowolnie spoczęła na rękojeści miecza, z którym nie rozstawał się od swoich szesnastych urodzin. Garuda była legendarnym ostrzem, mieczem królów. To tym ostrzem przebito czarne serce Vrieskasa.
– Czekam, namiestniku. Tak szybko zbuntujesz się przeciw swojej cesarzowej? Mam jednak zmienić księżyc w garstkę kosmicznego pyłu.
Ladvarian, drżącymi dłońmi, odpiął miecz od pasa i złożył go u stóp tronu, obok korony. Stracił honor. Stracił własne życie. Stracił dziedzictwo dla potomków.
– Niech żyje królowa – powtórzył, mając nadzieję, że jego lud nie będzie musiał długo czekać na pojawienie się wśród nich legendarnego wojownika. Tego, który pokona cesarzową.
~ * ~
Rozdział kilka dni później niż zazwyczaj (pomijając to, że musiałam się trochę pouczyć w weekend, bo dzisiaj miałam dwa kolokwia), ponieważ dziś mija druga rocznica założenia bloga. Aż niemożliwe, jak szybko to zleciało. No i w dwa latka 95 rozdziałów to całkiem sporo :)
A tak w innym temacie, to wszystkie zaległości postaram się nadrobić do piątku, ale raczej nie spodziewajcie się mnie ani dzisiaj, ani jutro.

7 komentarzy:

  1. Gratuluję Ci drugiej rocznicy bloga! Naprawdę podziwiam Cię za to, że aż tyle rozdziałów udało Ci się napisać. Czapki z głów. Wszystkiego najlepszego!

    Początkowy fragment rozdziału bardzo mnie zaskoczył, nawet bardzo zaskoczył, bo składanie ofiary z ciała, krwi i duszy z trzech ludzi... Ach, Felonar to naprawdę prawdziwy wojownik. Poświęcił się, aby tylko Ladvarian wszedł do wieży i zdobył róg. Nie dziwię się, że Ladvarian nie chciał, aby jego przyjaciel zrobił, ale widocznie nie wiedział, jak ważny był dla Felonara książę. Ma nadzieję, że też jakoś inaczej spojrzy na ich związek i nie będzie to dla niego eksperymentem.

    Druga cześć rozdziału niezwykle intrygująca. Przedstawione prawdopodobnego wydarzenia, co by było gdyby... Widać, że pomimo tego gdyby Vriaskas zostałby pokonany, to po latach odzyskałaby panowanie nad Landar Evolet.
    I muszę powiedzieć, że fajnie Ci się to współgrało z czasem. Jak i w Prologu, jaki i tutaj, opublikowane 14 kwietnia, dwóch Ladvarianów poddało się i złożyło Gertrudę pod nogi władcą Yaskas.
    Sądzę, że Ladvarian nie potrzebnie wchodził do tych drzwi. Lecz ciekawość wzięła górę i jestem ciekawa, jak na to zareaguje już ten prawdziwy Ladvarian. I w ogóle, co tam się dzieje z Felonarem.

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję :)
    Dopiero jak przeczytałam twój komentarz zorientowałam się, że rzeczywiście udało mi się w rocznicę powtórzyć wydarzenia z prologu w innej wersji. Nawet tego nie planowałam, samo się tak złożyło, że akurat ten rozdział wypadł w rocznicę :)
    Właściwie to bardzo niepotrzebnie wchodził, prawdę powiedziawszy nawet nie powinien, ale mimo wszystko dzięki temu zyska pewne doświadczenie na przyszłość, a to wyjdzie mu na dobre.

    OdpowiedzUsuń
  3. Momentami miałam wrażenie, że pisałaś tak trochę na szybko, na przykład przy tej wizji, która ukazała się Ladvarianowi po przekroczeniu drzwi. To było takie bardzo skrótowe, jak streszczenie czegoś. Ale może to był celowy zamysł, by tak to wyglądało? W każdym razie, raczej specyficznie wyszło. Choć sama wizja jako taka była interesująca; jakby na to nie patrzeć, Ladvarian zobaczył kawałek alternatywnej rzeczywistości. I w sumie ciekawe, jak na to zareagował, widząc swój świat oraz siebie w tak innym wydaniu, to, jak ukształtowałaby się rzeczywistość, gdyby Landare nie zostało oddane wcześniej. Swoją drogą, to faktycznie przypomina prolog, różnią się tylko drobne szczegóły: zamiast Vrieskasa Evolet, a zamiast tamtego Ladvariana z przeszłości ten współczesny. Czyli wychodzi na to, że i tak by nie uciekli od przeznaczenia, tyle, że wszystko stałoby się po prostu później i nieco inaczej.
    Ogólnie jednak nie dziwię się, że był ciekawy; spodziewam się, że ta wieża musiała kryć jakieś dziwne wyzwania, że nie możnaby ot tak wejść i sobie zabrać, co się chciało, bo to by było za proste. No i jeszcze wcześniej ta ofiara... Rozdział był bardzo dramatyczny. Falonarowi musi naprawdę zależeć na Ladvarianie, skoro tak się poświęcił: nie dość, że to odrażające i na pewno bolesne, to jeszcze jest to postrzegane jako hańba, i jak mężczyzna wróci na planetę, zostanie skreślony i zepchnięty na margines... Szkoda tylko, że Ladvarian nie odwzajemnia jego uczuć i raczej traktuje to jako zabawę, i nie dostrzegał tego, jak bardzo towarzysz się zaangażował. W ogóle masz jakiś fetysz pozbawiania postaci części ciała? Bo to już chyba któryś raz ;P. Bo najpierw była Reeva, wcześniej jeszcze był jakiś motyw...
    Ale ogólnie mi się podobało i czekam na ciąg dalszy. Swoją drogą, 2 lata istnienia bloga to bardzo długo, gratuluję kolejnej rocznicy. A 95 rozdziałów to zacna liczba, tylko pozazdrościć weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      A ja właśnie bardzo lubię ten fragment dotyczący wizji Ladvariana. Natomiast co do zamysłu, to rzeczywiście chciałam napisać to skrótowo i nie rozwodzić się nad szczegółami, które w tym wypadku nie miałyby większego znaczenia. Przede wszystkim chciałam zawrzeć to, co zawarłam. Może przejrzę ten fragment jeszcze raz za jakiś czas i wtedy zobaczę, czy rzeczywiście nie wymaga drobnych poprawek.
      Nie chciałam, aby to wyglądało na jakiś fetysz, no ale chyba tak wyszło... :/ Akurat pozbawienie ręki Falonara było planowane niemal od początku i rzeczywiście wcześniej w wizji na Orjus Ladvarian też chwilowo stracił rękę, ale było to jak najbardziej zamierzone, bo miało wiązać się z tą sytuacją. Jedynie Reeva była nieoczekiwana i za późno zorientowałam się, że ten motyw się powtórzy. Ale wolałam zostawić to tak, bo nawet nie chciałoby mi się wszystkiego zmieniać i poprawiać sagi Orjuus tylko ze względu na nią.

      Usuń
  4. Biedny Falonar. Bez dłoni będzie mu ciężko funkcjonować. Kocha Ladvariana, ale nie sądziłam, że jest gotowy na takie poświęcenie. :) Trochę zdenerwował mnie książę. Skoro dla niego ten związek jest taki... nijaki, skoro chce tylko sprawdzić, jak to jest z innym mężczyzną, to niech jak najszybciej to zakończy. Rani tym Falonara, który zapewne wierzy w jego szczere uczucie. Ech... Cóż, jak widać bez Vreskiasa wcale nie byłoby tak kolorowo. Evolet wcale nie jest lepsza od ojca. A sam król Landare też nie bardzo się sprawdza. Może Landarczykom w ogóle nie jest pisany spokój. Mam nadzieję, że Ladvarian zdobędzie róg. Nie dziwię mu się, że zobaczenia innego Landare go kusiło, ale traci przez to czas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Landarczycy na pewno nie będą nigdy żyć długo w spokoju, szczególnie że sami także często dążą do konfliktów i potem odbija się to na nich. Taka rasa.
      Oj traci traci. Na dodatek niepotrzebnie, zarazem pakując się w kolejne kłopoty. Chociaż na plus można mu zaliczyć, że później kilka wniosków z tego wyciągnie.

      Usuń
  5. Po pierwsze Ladvarian znow mnie wkurzył niemiłosiernie, kiedy w duchu tak zareagował na słowa Falaonara. Wydawało mi sie oczywiste uczucie miedzy nimi, ale najwyraźniej książę posiada jeszcze te denerwujące klapki na oczach. Nie łatwiej byłoby mu po prostu orzynac sie,ze tez to czuje...nie spodziewałam sie, ze Falaonar straci pół ręki... Ale nie spodziewałam sie tez, ze książę wejdzie so tej komnat...przecież buło oczywiste,ze ma tego nie robić... Watpię, by łatwo było mu sie stamtąd wysodtac, ale z pewnością wyniesie z tego pewna lekcje... Mysle,ze takie zachowanie tkwi w jedo podświadomości niestety,ale mam nadzieje,ze nigdy do czegoś podobnogo nie dojdzie. Zapraszam na niedocenionego, wciąż czekam na kom od Ciebie :)

    OdpowiedzUsuń