Prawdziwy wybraniec nie ma wyboru.
Stanisław Jerzy Lec
Kaelas
ostatni raz spojrzał na nieprzytomnego Ladvariana. Miał nadzieję, że głównym
powodem utraty przytomności było zmęczenie i wykorzystanie niemal całej ki. W
tym wypadku życiu księcia nie zagrażałoby nic poważnego i za jakiś czas
doszedłby do siebie. Zresztą, dokładnie obserwował jego pojedynek z Vrieskasem
i nie sądził, by jakikolwiek z zadanych przez Yaskaskanina ciosów mógł
doprowadzić do śmierci.
Landarczyk szybkim krokiem oddalił się od
Ladvariana, kątem oka zauważył, że przeciwnik bez słowa podążył za nim. Kaelas
zdawał sobie sprawę, że mógł to wszystko zakończyć już teraz, ale jako wojownik
w głębi duszy chciał zmierzyć się z Vrieskasem, chciał sprawdzić, na co zdałaby
się jego siła w starciu z tą olbrzymią potęgą. Może było to lekkomyślne i
samolubne i sam Kaio powtórzył mu z dziesięć razy, by nawet nie ważył się
wprowadzać tego absurdalnego pomysłu w życie, ale w tym wypadku nie miał
zamiaru go posłuchać.
Ostatni raz spojrzał w niebo, ale tym razem
także czekało go rozczarowanie. Lume Estrell powoli znikała za linią horyzontu,
przez co nieboskłon robił się coraz ciemniejszy. Gdzieniegdzie Landarczyk
dostrzegł najjaśniej świecące gwiazdy, jednakże po księżycu nie było śladu.
Ostatecznie musiał pogodzić się z tym, że ta część przepowiedni się nie
sprawdzi.
– Jeżeli się wahasz, wojowniku, wcale nie
musimy walczyć – odezwał się nagle Vrieskas, błędnie interpretując zachowanie
Kaelasa. – Jestem w stanie darować życie każdemu z wyjątkiem Ladvariana i
Peytona, chyba że sami będą prosić się o śmierć.
– I mam uwierzyć, że nie zniszczysz
Landare, jak zrobiłeś to z Alatum? – zapytał z niedowierzaniem.
– Więc Kendappa opowiedziała ci o tym? –
zadał pytanie Vrieskas, jednak gdy nie doczekał się odpowiedzi, kontynuował
wypowiedź: – Może i powinienem zniszczyć planetę, bo to Landarczycy wszczynali
najwięcej buntów i niepotrzebnych mordów, ale nie mam zamiaru tego robić. Możesz
myśleć sobie co chcesz, ale sprawy Alatum i Landare nie powinno się porównywać,
a ja nie mam ochoty wdawać się teraz w szczegóły, by ci to tłumaczyć. Jednak
zmieniając temat, zainteresowało mnie to, że znałeś imię Yashy Zakładam, że
zostałeś wysłany tu przez tych, którzy zwą się bogami. Jednakże wiedz, że sami
nadali sobie ten tytuł, można ich zabić jak każdego z nas, wyjątek stanowi to,
że nigdy nie umrą ze starości. Żyję już tak długo, że spotkałem każdego z nich
i zrozumiałem, że ich decyzje częściej przynoszą szkody niż jakikolwiek
pożytek. Jeśli wmówili ci, że jesteś jakimś wyjątkowym wybrańcem, to wiedz, że
wymyślili to, by namieszać ci w głowie. Zastanów się, czy ma sens wykonywanie
poleceń ludzi, którzy sami mogliby stawić mi czoło, skoro nie podoba im się to,
co robię.
– Dlaczego tak bardzo zależy ci na tym, abym
do ciebie dołączył? – zaciekawił się Kaelas.
– Ponieważ widzę, że masz potencjał –
odpowiedział ze spokojem Vrieskas. – Na dodatek nie jesteś tak głupi jak
Ladvarian, patrzysz na to wszystko w zupełnie inny sposób.
Kaelas od niechcenia dotknął zawieszonego
na szyi amuletu podarowanego przez Draer. To
życie należy do ciebie i to ty podejmujesz decyzje, powiedziała mu. Czy
właśnie to miała na myśli? Tak łatwo byłoby zgodzić się z propozycją Vrieskasa.
Ostatecznie Ladvarian niemal nic dla niego nie znaczył, mógłby poświęcić jego
życie, by zachować własne. Ale czy w ten sposób nie zawiódłby innych? Kendappy,
która pragnęła odpokutować za szkody, jakie wyrządziła na Alatum. Falonara,
który całe życie poświęcił księciu i nawet teraz liczył, że zwyciężą. Matki,
która tak wiele zrobiła dla księcia w młodości, wierząc, że w przyszłości ma
szansę odzyskać koronę.
– Nie zmienię decyzji – oznajmił twardo
Kaelas. – Rozstrzygnijmy to wreszcie.
Oboje przyjęli pozycje do ataku, jednak to
Landarczyk zdołał zaatakować ostrzem wytworzonym z ki jako pierwszy. Vrieskas
był na to przygotowany i bez trudu sparował cios promieniem własnej energii, po
czym momentalnie wystrzelił kolejną wiązkę w stronę przeciwnika. Kaelas
błyskawicznie usunął się w bok, unikając trafienia. Spróbował zranić
Yaskaskanina jeszcze raz, jednakże ten w porę zdążył przewidzieć ruch wojownika
i postawić wokół siebie tarczę ochronną.
Landarczyk wiedział, że napieranie na nią
nie ma sensu, więc ostrożnie cofnął się o kilka kroków, w każdej chwili gotowy
do kontrataku lub obrony, jednakże atak nie nastąpił. Najwyraźniej Vrieskas nie
spodziewał się takiego ruchu ze strony przeciwnika.
Kaelas przez chwilę zastanawiał się, jakimi
wielkimi pokładami energii mógł dysponować Yaskaskanin. Sporo ki musiał zużyć,
walcząc wcześniej z Ladvarianem, a wiadomo, że nie miał dostępu do żadnego
nieograniczonego źródło. Mistrz Penyu jasno powiedział mu, że każdy człowiek
posiadał jakiś limit. Jeden większy, inny mniejszy, ale bez względu na wszystko
skończony.
Landarczyk uznał, że była to jego jedyna
szansa na zwycięstwo. Różnica poziomów między nimi była zbyt duża, ale jeśli
Vrieskas straciłby energię szybciej, wtedy on miałby szansę na zwycięstwo. I
cała bitwa skończyłaby się bez ingerencji Legendarnego Wojownika.
Jednakże Kaelas rozmyślał zbyt długo.
Przeciwnik zaatakował i tym razem wojownik nie zdołał zrobić uniku na czas, o
postawieniu bariery nawet nie myślał, gdyż tym bardziej by nie zdążył. Wiązka
ki trafiła go w ramię, bez trudu rozrywając materiał i rozcinając skórę, z
której popłynęła strużka krwi. Landarczyk syknął z bólu, rana nie była bardzo
głęboka, jednakże nie było to także drobne draśnięcie. Na szczęście w żaden
sposób nie ograniczała jego ruchów.
Kolejne pociski pomknęły w jego stronę,
jednakże tym razem w porę utworzył przed sobą barierę. Nadal podtrzymując tarczę
ochronną, wolał dmuchać na zimne, niż znów zostać zaskoczonym, zaatakował. Wziął
potężny zamach, z nadzieją, że z tak bliskiej odległości Vrieskas nie zdoła
sparować ataku.
Lecz i tym razem się pomylił. Przeciwnik w
porę zorientował się w sytuacji i również wytworzył coś na wzór miecza, z tym
wyjątkiem, że jego klinka była niezwykle wąska. Ostrza z ki skrzyżowały się i
wtedy Kaelas dostrzegł swoją szansę. Vrieskas zdążył na czas się obronić, ale
posługiwał się tylko jedną ręką. Cała siła, by utrzymać się w tej pozycji brała
się tylko i wyłącznie z ki, w ogóle nie wykorzystywał siły mięśni. A na dodatek
drugą rękę miał niesprawną.
Landarczyk w ułamku sekundy przerwał
natarcie, przesuwając się nieznacznie w bok, by ki wroga go nie zabiła. W
mgnieniu oka, zanim Vrieskas by się zorientował w jego zamiarach, wydłużył
ostrze swojego miecza i zaatakował. Udało mu się zranić przeciwnika w lewy bok.
Zdołał dostrzec, jak energia przecina srebrny kombinezon i ciało, z którego
trysnęła krew. Wydawało mu się, że za chwilę przetnie mężczyznę na pół, ale
Yaskaskanin w porę kontratakował. Kaelas w ogóle się tego nie spodziewał i bez
trudu został odepchnięty na kilka metrów w tył.
Na szczęście wylądował na ziemi, nie
uderzając w żadne mury czy kamienie, ale upadek i tak musiał zaliczyć do
bolesnych. Wstał, przeklinając w duchu, że tak niewiele brakowało do
zwycięstwa.
Dostrzegł, że Vrieskas lewą ręką chwycił
się za bok, jednak nadal stał prosto. Najwyraźniej nie udało mu się wyrządzić
większej szkody przeciwnikowi i bez problemu mógł kontynuować walkę. Jego twarz
nadal nie wyrażała żadnych emocji, jednakże Kaelasowi wydawało się, że coś się
jednak zmieniło. Dopiero po chwili zorientował się, że oczy Yaskaskanina stały
się całkiem białe, nie potrafił już rozróżnić tęczówek i białek. Landarczyk
mimowolnie zadrżał pod wpływem tego spojrzenia. Najgorsze, że nie wróżyło
niczego dobrego.
– Niebawem będziesz miał całą wieczność, by
żałować, że bezmyślnie stanąłeś na mojej drodze, gdy miałeś przed sobą wręcz
nieograniczone możliwości, wojowniku – powiedział Vrieskas, a każde jego słowo
zdawało się być lodową włócznią, przebijającą ciało słuchacza.
– Jeszcze nic nie jest przesądzone –
oznajmił Kaelas.
Yaskaskanin w żaden sposób nie skomentował
tych słów, natychmiast ruszając do ataku. Na początku Kaelas bez problemu
unikał ciosów, sam zadając je za każdym razem, gdy miał okazję. Jednakże obrona
stawała się coraz trudniejsza, jakby w Vrieskasa wstąpiły zupełnie nowe siły.
W pewnym momencie Landarczyk okazał się
zbyt wolny, wiązka energii trafiła go w łydkę, robiąc w ciele dziurę na wylot. Krzyknął
z bólu, od razu tracąc całkowitą kontrolę nad ki. Zachwiał się na nogach. Sam
nie wiedział, jak w ogóle udało mu się utrzymać w pionie. Ciepła krew trysnęła
z rany, Kaelas nie miał odwagi, by spojrzeć w dół czy w ogóle spróbować oprzeć
zranioną kończynę na ziemi.
Nagle, zanim w ogóle zdążył na nowo się
skupić, poczuł potężne uderzenie w brzuch. Miał wrażenie, że wszystkie wnętrzności
się poprzestawiały. Impet ciosu był tak potężny, że bez trudu poderwał jego
ciało do lotu. Landarczyk był tak zdezorientowany, że nie potrafił nawet skupić
się, aby się jakoś zatrzymać czy złagodzić upadek.
To nie trwało długo. Po chwili grzmotnął w
pobliską skałę, wzbijając w powietrze drobne kamyki i olbrzymie tumany kurzu.
Spazmatycznie starał się zaczerpnąć powietrza w płuca, ale tylko się rozkaszlał,
plując przy tym krwią. Powoli podniósł się do pozycji siedzącej. Zakręciło mu
się w głowie. Jakby w otępieniu dotknął dłonią skroni, była lepka od krwi.
Najwyraźniej musiał zranić się podczas upadku.
Starając się równomiernie oddychać, Kaelas
spojrzał na prawą nogę. Otwór miał średnicę pięciu centymetrów, nadal płynęła z
niego krew i nie wyglądało to dobrze. Kończyna potwornie bolała go od kolana w
dół. Spróbował nią delikatnie poruszyć, ale ból był zbyt wielki, dlatego
zaniechał dalszych prób.
Spojrzał przed siebie, ale w tumanach kurzu
nie dostrzegł Vrieskasa. Jednakże kątem oka zobaczył, że nieopodal leżał
Ladvarian. Niemal się roześmiał, nie mogąc uwierzyć w taką ironię losu. W końcu
czego jak czego, ale takiej sytuacji Kaio przewidzieć nie mógł.
Kaelas powoli zaczął czołgać się w stronę
księcia, zostawiając za sobą krwawą smugę. Miał nadzieję, że Yaskaskanin nie
ponowi ataku zbyt szybko i da im tę odrobinę czasu. Gdy w końcu znalazł się
przy Ladvarianie, zorientował się, że mężczyzna odzyskał już przytomność.
– Czuję się jak sparaliżowany, nie mogę
ruszyć nawet małym palcem – wyjaśnił, koniecznie chcąc wytłumaczyć, dlaczego
leżał i nie stanął do dalszej walki. – Więc tak wygląda koniec… – szepnął już
bardziej do siebie.
– Tak, koniec Barci Duszy – jęknął Kaelas,
z trudem wypowiadając każde słowo. Mdliło go, a na dodatek miał wrażenie, że za
chwilę nie wytrzyma i zacznie krzyczeć, byleby tylko w jakiś sposób ukoić ból
lub o nim zapomnieć. – Przepraszam, że ci o tym wcześniej nie powiedziałem,
ale… chyba liczyłem na to, że jednak uda nam się go pokonać…
Po jego twarzy zaczęły płynąć łzy, lecz nie
miał już innego wyboru. Tak czy inaczej czekałaby ich śmierć.
– Szkoda, że jednak nie dmuchnąłem w ten
pieprzony róg – odezwał się nagle Ladvarian, jednak Kaelas nie rozumiał, co
książę miał na myśli.
W tamtym momencie wędrówka gwiazd na
nieboskłonie Oraculum dobiegła końca. Spotkały się po dwudziestu czterech
latach. Tym samym skończył się czas Braci Duszy.
~ * ~
Vrieskas nie sądził, że na Landare spotka
tak silnego przeciwnika. Jeszcze chwila, a tamten wojownik rzeczywiście mógłby
zabić go na miejscu lub zranić tak poważnie, że i tak doprowadziłoby to do
śmierci. Na szczęście to był koniec, miał już zapewnione zwycięstwo.
Czekał, aż wzbite w powietrze tumany kurzu
opadną, nie chcąc wpaść w żadną pułapkę, o ile tamten w ogóle miał jeszcze na
to siły. Nieważne, jak duży posiadał potencjał, jego minuty zostały już
policzone. Po takim ataku nie było szans, aby kontynuował walkę na początkowym poziomie.
Zapewne nie potrafił nawet utrzymać się na nogach. Vrieskas trochę go żałował,
ale młody mężczyzna sam przypieczętował sobie taki los.
Kurz powoli zaczynał opadać. Yaskaskanin
dostrzegł jeszcze niewyraźną sylwetkę wojownika. Mocno go zaskoczył, gdyż nadal
stał wyprostowany, wydawałoby się, że wręcz nie miał z tym problemu, ponieważ
ciężar ciała opierał na obu nogach. Ale przecież było to niemożliwe, jeżeli nie
uszkodził kości, to mimo wszystko tym atakiem zniszczył mięśnie.
Nagle wojownik uniósł do ust róg i zadął w
niego. Z instrumentu wydobył się niezwykle głośny dźwięk, Vrieskas nie potrafił
oprzeć się wrażeniu, że bez problemu usłyszeli go jego ludzie, walczący z
obrońcami Landare. A możliwe, że pomknął jeszcze dalej. Było w nim coś
dziwnego, zdawałoby się, że to wezwanie do bitwy, ale, zamiast pokrzepiać czy
dodawać odwagi, wręcz przyprawiało o dreszcze. Niczym zwiastun śmierci.
Po chwili kurz opadł niemal całkowicie.
Dopiero wtedy Yaskaskanin zorientował się, że ma przed sobą zupełnie obcego mężczyznę.
Nieznajomy był wysoki i umięśniony. Jego skóra miała szarozielony odcień. Czarne,
długie, przeplatane rudymi pasmami włosy zaplótł w warkocz, sięgający do połowy
pleców. Twarz miał pozbawioną jakichkolwiek emocji, z wyraźnie zarysowanymi
kośćmi policzkowymi i lekko wystającym podbródkiem. Na lewej części twarzy
namalowane zostały różnorodne zawijasy.
Jednakże to jego oczy nie dawały
Vrieskasowi spokoju, miał wrażenie, że kiedyś już gdzieś widział podobne.
Jaskrawozielone o podłużnych źrenicach. Tyle że tamte błyszczały samoistnym
blaskiem, a te zdawały się puste, jakby należące do nieżyjącego człowieka. Lecz
patrzyły na niego z taką samą pogardą i nienawiścią. Nagle z odmętów umysłu
wypłynęło odpowiednie wspomnienie. Identyczne posiadał Penyu, przyjaciel Nien
Su, którego spotkał podczas pobytu na Be’Shar.
– Kim jesteś? – zapytał Vrieskas,
rozglądając się wokół, jednak nigdzie nie dostrzegł ani Ladvariana, ani tego
drugiego wojownika.
– Legendarnym Wojownikiem – odpowiedział
nieznajomy.
Następnie, nie zwracając uwagi na
Yaskaskanina, odwrócił się do niego plecami i podszedł do miecza pozostawionego
przez landarskiego wojownika. Vrieskas zupełnie nie rozumiał tego, co się
działo, na dodatek tamten wspominał o pojawieniu się jakiegoś Legendarnego
Wojownika. Ale przecież był pewien, że w pobliżu nikogo nie ma, nieznajomy
jakby nagle zmaterializował się przed nim.
Legendarny Wojownik podniósł pochwę i wyjął
z niej miecz. Przez chwilę spoglądał na czarne ostrze, po czym odwrócił się w
stronę Vrieskasa. Patrzył na Yaskaskanina kilkanaście sekund, ale i tym razem
na jego twarzy nie pojawiły się żadne emocje, także oczy pozostały tak samo
puste.
– I pomyśleć, że wezwano mnie z powodu
kogoś takiego jak ty – odezwał się nagle. – Jesteś najsłabszym przeciwnikiem, z
jakim przyszło mi walczyć. By cię zabić, w ogóle nie potrzebuję miecza. Ale z
drugiej strony to najszybszy sposób.
– Co ty… – zaczął Vrieskas, jednakże nie
był w stanie dokończyć zdania.
Ledwie Legendarny Wojownik skończył mówić,
przystąpił do ataku. Yaskaskanin w ogóle nie zauważył tego momentu. Mężczyzna w
jednym momencie stał kilkanaście metrów dalej, w drugim był już przed nim. Wbił
czarne ostrze w pierś przeciwnika, przebijając serce.
Vrieskas nie był w stanie w ogóle
zarejestrować tej chwili. Pamiętał, że stał i spoglądał na Legendarnego
Wojownika, pamiętał nagłe ukłucie bólu, a później momentalnie nastała ciemność.
Stracił świadomość, a jego martwe ciało upadło u stóp wybawcy wszechświata.
~ * ~
Kendappa cały czas starała się obserwować
pole bitwy, by w porę wydać odpowiednie rozkazy. Krótkie rekonesanse w
powietrzu bardzo jej w tym pomagały, ale zarazem sprawiały, że łatwiej było pojąć
czekający obrońców Landare los.
Kobieta nie spodziewała się, że Vrieskas w krótkim
czasie zdoła zebrać tak wielu generałów i wybitnych wojowników. Spodziewała się
raczej żołnierzy średniej klasy i przede wszystkim o połowę mniej licznych.
Jeżeli Kaelas i Ladvarian w porę nie zwyciężą, tragiczny koniec czeka ich
wszystkich. Najgorsze jednak, że nawet potem może nie być wesoło. Nie znała
rozkazów, jakie dostali atakujący, równie dobrze mogło okazać się, że nawet po
śmierci swojego władcy nie ustąpią i ostatecznie odniosą zwycięstwo.
Nagle dostrzegła, że księcia Peytona
otoczyła czwórka przeciwników, zaczęła lecieć w tamtą stronę, by go wesprzeć.
Jednakże nie zdążyła na czas. Gdy była w połowie drogi stary mężczyzna otrzymał
śmiertelny cios i martwy padł na ziemię. To jej jednak nie powstrzymało.
Atakując z powietrza, zabiła jednego z wrogów, w tym samym czasie dołączył do
niej Lothor, powalając innego. Z pozostałą dwójką także poradzili sobie bez
większych problemów.
I wtem zdarzyło się coś niespodziewanego.
Zgiełk bitwy został zagłuszony dźwiękiem rogu. Kendappa rozejrzała się wokół,
zastanawiając, skąd mógł dobiegać. Na dodatek ze zdziwieniem stwierdziła, że
inni także zainteresowali się tym odgłosem i zaprzestali walki. To było dziwne,
wręcz nienaturalne. Chciała ponownie wzbić się w przestworza, by z góry
zorientować się w sytuacji, a później znaleźć RM19, bo być może mężczyzna
wiedział coś więcej na ten temat. Rozpostarła skrzydła, unosząc głowę do góry,
i dostrzegła coś, co zmroziło jej krew w żyłach. Na niebie zabłysła okrągła,
srebrna tarcza. Po tysiącleciach nad Landare znów zaświecił prawdziwy księżyc.
– ODWRÓT! – wrzasnęła, wzbijając się w
powietrze i ciesząc, że w chwilowej ciszy wszyscy zdołali ją usłyszeć. – Ci,
którzy nie są Landarczykami, mają natychmiast wracać do pałacu. Biegiem, jeśli
wam życie miłe!
Niektórzy rozglądali się półprzytomnie
dookoła, nie rozumiejąc, o co chodziło generałowi. Kendappa dostrzegła, że
Landarczycy, którzy spojrzeli w niebo i zobaczyli księżyc, zaczęli się
przemieniać. Najgorsze okazało się jednak to, że ludzie Vrieskasa nie pojęli
jej rozkazów i ponowili atak, nie chcąc dopuścić do odwrotu obrońców Landare.
Trudno,
pomyślała. Tygrysołaki się nimi zajmą. Rozglądając
się w powietrzu, zauważyła, że nie wszyscy przedstawiciele innych ras jej
posłuchali i wdali się w dalszą walkę. Uznała, że nie będzie się nimi
przejmować. Niebawem wszyscy landarscy wojownicy zobaczą księżyc, a ona nie
miała zamiaru znaleźć się wśród bestii.
Dostrzegła wycofującego się Falonara.
Mężczyzna patrzył w dół, najwyraźniej nie chcąc zobaczyć księżyca. Domyśliła
się, że zapewne wiedział o transformacji i nie chciał do niej dopuścić.
Zanurkowała, by znaleźć się bliżej ziemi.
– Pomóż mu i dopilnuj, by nie zobaczył
księżyca! – zawołała do Lothora, który jako jeden z nielicznych posłuchał jej
rozkazu. – I pospieszcie się, musimy na czas zaryglować pałac.
– A co z ludźmi, którzy zostali w domach? –
zapytał generał, nie zwalniając.
– Miejmy nadzieję, że nie będą na tyle
głupi, by wychodzić, gdy zobaczą, co się dzieje. Nie mamy czasu, by ich
wszystkich ostrzec.
Kątem oka dostrzegła RM19, który także
wycofywał się z pola bitwy. Jednakże znalazł się w tyle, gdyż biegał znacznie
wolniej niż Lothor czy Falonar. Zostawiła obu mężczyzn z nadzieją, że jakoś
sobie poradzą, po czym zawróciła, by pomóc przyjacielowi. Nadal lecąc, chwyciła
go i wzbiła się wyżej. Na szczęście był znacznie lżejszy od Kaelasa i mogła
utrzymać dobre tempo.
– Dziękuję, Kendappo – odezwał się z wdzięcznością RM19.
Kobieta nie odpowiedziała, nie chcąc tracić
niepotrzebnie sił. Przelatując nad miastem, krzyknęła jeszcze, by wszyscy
ludzie aż do świtu zostali w domach. Miała nadzieję, że jej posłuchają, a jak
nie, to nie był jej problem. Ostrzegła ich i miała czyste sumienie. Zatrzymała
się i wylądowała dopiero przy pałacowej bramie.
– Każ im zaryglować wszystkie wejścia i
pozasłaniać okna – zwróciła się do RM19.
Mężczyzna skinął głową i wbiegł do pałacu,
by przekazać polecenia. Kendappa rozejrzała się wokół. Nieopodal widziała
Lothora i Falonara, którzy biegli w jej stronę, ale nikogo poza nimi.
Najwyraźniej nikt nie potraktował jej słów na poważnie. Zaklęła pod nosem, w
myślach poganiając mężczyzn.
Gdy ją minęli, już chciała się odwrócić i
pobiec za nimi, ale wtedy zobaczyła, że ktoś wyłania się zza pobliskiego
budynku. Momentalnie zamarła w miejscu, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu.
Wydawało jej się, że to sen, bo przecież jej nie powinno tu być.
– Ale szkaradnie wyglądasz, wiedzę, że w
końcu się doigrałaś – odezwała się kobieta, wskazując na poparzoną część twarzy
Kendappy.
Ledwo łapała oddech, najwyraźniej także
musiała przebiec spory dystans, by uciec przed Landarczykami, ale chyba nie
byłaby sobą, gdyby nie powiedziała czegoś niemiłego, pomimo że nie widziały się
ponad rok.
– Pospiesz się, bo zatrzasnę ci drzwi przed
nosem – fuknęła w odpowiedzi Kendappa.
Evolet uśmiechnęła się krzywo pod nosem,
powstrzymując się od kolejnego komentarza. Następnie obie kobiety wycofały się
do pałacu. Drzwi od razu zamknięto, dzięki czemu przez tę noc byli bezpieczni.
~ * ~
Sama nie wiem, co napisać,
ale tak jakoś smutno mi się zrobiło. A jeszcze bardziej, gdy pomyślę, że za
trzy tygodnie już nie będzie rozdziału. Powinnam się cieszyć, że udało mi się
skończyć to opowiadanie, ale ta radość jest jakoś na drugim miejscu.
Wiem, że pewnie macie
pytania związane z tym, co działo się w tym rozdziale. Mogę powiedzieć, że
wszystko na temat Legendarnego Wojownika czy nawet pojawienia się księżyca
zostanie wytłumaczone w kolejnym rozdziale.
A ponieważ wczoraj miałam
ostatni egzamin i mogę powiedzieć, że zaczęłam już wakacje, to zabieram się też
za zaległości z tego tygodnia. Myślę, że do soboty włącznie się ze wszystkim
wyrobię, bo jeszcze kilka korekt dla Galley-La muszę zrobić. Tak się
zastanawiam, dlaczego gdy akurat jeden tydzień muszę poświęcić na naukę, to
tyle musi się dziać. A w przyszłym, znając życie, spokój będzie.
Przeczytałam ^^.
OdpowiedzUsuńOpis walki był niezły. Jak widać, Kaelas faktycznie jest dużo lepszy od Ladvariana, lepiej się trzymał. Nawet sam Vrieskas go docenił na koniec. Więc naprawdę musiał mieć niezły poziom.
Zastanawia mnie, czy Bracia Duszy faktycznie zginęli krótko po zadęciu w ten róg, czy może jednak w kolejnym odcinku okaże się, że przeżyją?
Zastanawia mnie także tożsamość LW. Ciekawe, dlaczego ma oczy podobne do Penyu? Czyżby miał z nim coś wspólnego? Ale ogólnie to było zaskoczenie; bo przez całe opowiadanie byłam pewna, że LW okaże się albo Kaelas, albo Ladvarian (no, dopiero w ciągu ostatnich rozdziałów już wiedziałam, że to nie będzie żaden z nich), a ty stworzyłaś kogoś zupełnie innego, kto pewnie nawet nie występował wcześniej w opowiadaniu. No i ciekawe, w jaki sposób się tam pojawił, nagle się zmaterializował ot tak z powietrza? Ale ich walka była bardzo szybka, aż się zdziwiłam. Mam jednak wrażenie, że to, że zginął, może mieć wiele skutków, nie tylko pozytywnych, ale i negatywnych. W końcu miał pod sobą tyle planet, i to niektóre od bardzo dawna, więc teraz na wielu może dojść do destabilizacji sytuacji.
Ogólnie podobało mi się, że znowu zastosowałaś zmienne perspektywy, lubię taki sposób prowadzenia narracji. Bo mieliśmy tu i Kaelasa, i Vrieskasa, i Kendappę, z perspektywy której została znowu opisana walka na Landare. Pewnie jak pojawił się ten księżyc, wszyscy Landarczycy się przemienią i pewnie dojdzie tam do niezłej jatki.
Zastanawia mnie też pojawienie się Evolet. Ciekawe, jaką odegra rolę w tym wszystkim, tym bardziej, że jej ojciec właśnie zginął.
Ogólnie odcinek bardzo trzymający w napięciu, od początku do końca. Naprawdę dobry punkt kulminacyjny. Jestem jednak bardzo ciekawa, co będzie w kolejnym, niestety już ostatnim. Mam nadzieję, że wyjaśnią się te kwestie, które nadal budzą wątpliwość.
Przeczytam go tak szybko, jak się będzie dało, choć uprzedzam, że mogę się spóźnić z komentarzem pod ostatnim rozdziałem i pod epilogiem.
Niemniej jednak - tak, mi też żal, że to opowiadanie się kończy, ale jednocześnie jestem pełna podziwu, że tak daleko zaszłaś ^^. Szkoda tylko, że nie dokończyłaś "Wspomnień Severusa", tamto opowiadanie też mi się bardzo podobało, to było pierwsze twoje, jakie zaczęłam czytać :(.
Dziękuję :)
UsuńNie wyobrażam sobie, by Kaelas ostatecznie nie miał być lepszy, w końcu to główny bohater i chciałam by do czegoś w życiu doszedł. Vrieskas, niestety, nie ta liga, jednak gdyby ta walka rozegrała się za kilka lat, to kto wie. Zresztą, już tutaj byłam dumna z mojego bohatera, że prawie mu się udało.
Rzeczywiście, bardzo dawno to Kaelas miał być Legendarnym Wojownikiem, ale gdzieś w okolicach pisania czwartego rozdziału, zmieniłam zdanie. A Ladvariana jakoś nigdy nie brałam pod uwagę, w tej roli to go nie widziałam.
W tym rozdziale nawet nie dałoby się poprowadzić jednej narracji, nawet dwie by nie wypaliły. W kolejnym rozdziale i epilogu też będzie kilka, bo chciałabym wszystko zamknąć, a jedną perspektywą nie da się tego zrobić (szczególnie w epilogu). I sądzę, że wszystkie wątpliwości się wyjaśnią.
Czasem też żałuję, że Wspomnień Severusa nie doprowadziłam do końca, ale to nie była przemyślana historia i jednak cieszę się, że przerwałam i zaczęłam to opowiadanie. Ja się nie nadaje do pisania długich ff potterowskich, bo za szybko mi się nudzą i jak dla mnie mają za dużo ograniczeń. Ale przynajmniej mogłam trochę poćwiczyć i nabrać nieco wprawy w pisaniu, a także nauczyć się interpunkcji, co jest moim największym sukcesem :)
Opis walki Kaelasa i Vrieskasa bardzo mi się podobał i trzymał w napięciu, bo to nie wiadomo było, jak to wszystko się odegra. Ta walka było o wiele ciekawsza od poprzedniej z księciem. Kaelas nie władał mieczem, a wytworzył swoją energii ki, by przybrało to wszystko w postać ostrza.
OdpowiedzUsuńNo i pojawił się Legendarny Wojownik. Tak pytania co do tego wszystkiego są, aczkolwiek swoje domysły mam. I chyba moja drga teza się potwiedza odnośnie połączeń Braci Duszy... Domyśliłam się po tym, jak Vrieskas nigdzie nie mógł znaleźć Landarczyków, a przed sobą ni stąd, ni zowąd pojawił jest tajemniczy mężczyzna. Nie wiem, czy mam rację, ale trzymam się tego.
Nie sądziłam, że Legendarny Wojownik posiada taką moc, że praktycznie jednym ciosem unieszkodliwił Vrieskasa i wyzwolił wszechświat od tyrana. Spodziewałam się jakiejś walki :)
Kendappa dobrze zrobiła powiadamiając wszystkich o zagrożeniu, dy zauważyła księżyc na niebie. Jak widać niektórzy nie wiedzą, jaką siłę mają tygrsołaki. Powrót księżyca nad planetę z pewnością zwiększy im zwycięstwo. W jakimś tam stopniu.
I Peyton stracił życie, smutne. A co za tym idzie, Ladvarian już jest ostatni w rodzie i zastanawiam się, co to teraz będzie... jedynie to mnie teraz intryguje.
A końcówka wręcz mnie zaskoczyła. Evolet się pojawiła. Myślałam, że Kendappa zamknie przed nią drzwi, ale to oznacza, że Altanka jednak posiada dobre serce:) Jakkolwiek to zabrzmiało^^
I mi też jest bardzo smutno, że za niedługo ostatni rozdział i epilog:( Ale najważniejsze jest to, że jeszcze zobaczę Cię na Sprawie Oskara i może kiedyś jeszcze coś napiszesz:)
Pozdrawiam serdecznie :*
Dziękuję :)
UsuńCóż, książę się nie popisał, więc o ciekawości za bardzo nie mogło być mowy. Zresztą, tę walkę też lubię dużo bardziej. No i właśnie dlatego Kaelas twierdził, że nie potrzebuje miecza, zresztą, tylko by mu to przeszkadzało i wprowadzało dodatkowe ograniczenia.
Właściwie to nikt nie wie, jaką siłę posiadają tygrysołaki, bo nigdy nie mieli z nimi do czynienia. Dlatego walczący nie przejęli się rozkazami Kendappy.
Mimo że Evolet i Kendappa się nie lubią, to jednak mieszkały razem i jednak jedna drugiej nie zostawiłaby na pastwę takiego niebezpieczeństwa. A na dodatek Evolet posiada siłę, by wyważyć drzwi, a to spowodowałoby jeszcze więcej problemów.
Nastawilam sie,ze juz w tym rozdziale dowiem sie, o co dokładnie chodzi z przepowiednia, legendarnym wojownikiem i braćmi duszy, ale z drugiej strony nie mozna by połączyć takich informacji z opisem walki, wiec jakos jeszcze poczekam cierpliwie. Bardzo dobrze opisalas ten pojedynek. Widac,ze dokładnie dobieralas słowa, planowałas te walkę. Kaleas złamał prośbę czy rozkaz Kaio, ale uwazam,ze szło mu naprawdę dobrze. Gdyby sie raz ne zawahał,miałby szanse. W koncu z jakiegoś powodu Vrieskas nie używa jednej ręki... No ale i tak chodziło o wezwanie Legendarnego Wojownika. Prawdopodobnie tego, ktory istniał juz bardzo dawno dawno temu, a teraz jest... Dusza? Stad oni sa akurat braćmi duszy? Zastanawia mnie tez, jak go wezwali,tzn skąd wziął sie róg. Zmaterializowal sie w białym dymie?czyzby jednak Ladvarian zrobił chcoiaz to? Wlasciwie zaczęłam sie zastanawiać przy ost notkach,co Faloanar w nim widzi; cały czas jest zbyt arogancki i nie patrzy perspektywyistycznie... Kaleas znaczne bardziej dorósł. Tylko ze nie zyczylam im smierci, a najwyraźniej do tego sie to sprowadza? Musisz szybko dodać nowosc, bo nie moge sie wprost doczekać wyjaśnienia:) zapraszam na czwarta czesc skrzydeł Ikara na zapiski-condawiramurs.blogspot.com
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńPoczątkowo rzeczywiście myślałam nad tym, aby w trakcie walki zrobić krótką retrospekcję o rozmowie Kaelasa z Kaio, by wyjaśnić, co się tak naprawdę stało, ale w trakcie pisania sceny pojedynku, doszłam do wniosku, że to nie ma sensu i takie przerywniki tylko by zniszczyły całą walkę.
Odnośnie ręki, to było to w bonusie dotyczącym Vrieskasa, opublikowanym w pierwsze urodziny bloga. Podczas walki doprowadził rękę do takiego stanu, że ledwo udało się ją uratować i przez to od tamtej pory musi ją oszczędzać, dlatego w walce jej nie używa. Ale i tak był tak silny, że nie robiło to dla niego żadnego znaczenia.
Jako że mam już wakacje, to może uda dodać mi się po sześciu dniach, ale nie obiecuję, bo jeden fragment o Braciach Duszy muszę jeszcze poprawić, bo tak to napisałam, że w efekcie nic nie wyjaśniłam.
dobrze,że postanowiłaś to opisać w następnej notce,bo tak chyba byłoby zbyt dużo zamieszania,zresztą spowolniłabyś opis pojedynku,a to nie wyszłoby na dobrze.przepraszam,zapomniałam o tym wypadku Vrieskasa, muszę przeczytać całość od początku,jak skończysz publikować:)czekam na cd i zapraszam na zapiski-condawiramurs oraz na odnalezcprzeznaczenie.blogspot.com na nowości :)
Usuń"Ale czy w ten sposób nie zawiódłby innych? Kendappy (...) Folanara" - literówka
OdpowiedzUsuńCzytałam chyba ostatnie rozdziały nieuważnie, bo pojawienie się LW zamiast chłopaczków mnie zupełnie zaskoczyło. Choć jak teraz o tym myślę, fakt, może były przesłanki, i bardzo ładnie się to wpasowuje...
Ankeszu